niedziele ostatnio nie bywają dla mnie łaskawe. są dla mnie trochę jak poranki po ciężkich imprezach (choć może to brzmi śmiesznie bo zwyczajowo nie znam takich poranków po wielkiej imprezie), a przynajmniej czuję się jakbym wróciła po jakimś tygodniowym melanżu.
to jest trochę tak jakbym biegła cały tydzień i nie mogła się zatrzymać. i niedziela hamuje... jak zderzenie z murem.
dzisiejszy ból jest specyficzny - mam trzeźwą świadomość jutra. kolejne wyścigi z czasem.
piątek mój mógłby z powodzeniem startować do tytułu 'jeden z tych najgorszych dni w Twoim życiu'. moja irytacja sięgnęła granic, wściekłość zmieszała się z żalem i bezsilność dała w pysk.
sobota była więc dniem szybkiego chodzenia po mroźnym (tak nie bójmy się tego słowa) mieście, generalnych porządków w szafce z butami, wyrzucaniu kilkudziesięciu pudełek i pudełeczek (jak wiemy aga uwielbia pudełka i 5 razy się zastanowi zanim wyrzuci) i czyszczeniu pieca w raz z palniczkami (były bardzo brudne, ale po mojej godzinnej interwencji są znowu srebrne i błyszczące a moje ręce pocięte drutką).
więc przyszła niedziela i czuję się jak się czuję.
a jutro jest poniedziałek więc bedziemy się bić po pysku jeszcze trzy dni...
aż do urlopu ;D
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 myśli:
a czemu łucek linka nie dostał?
łuckowi też się test podoba i w miarę się zgadza z tym, co o niej mówi :)
4w5 typ "włóczęga" :P
Prześlij komentarz