przerażające jak bardzo jestem w stanie manipulować samą sobą. jak łatwo znaleźć mi wymówkę czy usprawiedliwienie dla każdego działania, nawet najbardziej głupiego. i przychodzi taki dzień kiedy to budzę się z przysłowiową ręką w przysłowiowym nocniku i mam przysłowiowo przerąbane.
staram się stawiać twardo czoło codzienności, racjonalnie podchodzić do niej, planować, działać, tworzyć, pracować, ulepszać... i mimo tego wszystkiego, tej większej pewności siebie, podniesionej samoakceptacji, tych małych sukcesików, że oto postawiłam na swoim, miałam rację - COŚ W KOŃCU ZROBIŁAM.
mimo tego wszystkiego cały czas obracam się za siebie i szukam czy po drodze nie zgubiłam czegoś ważnego. może nawet jeszcze tego nie ma, bo nigdy nie było. no a w takim wypadku wszystko inne też jakieś takie ... nieważne.
nie powinnam narzekać, i to nie jest skarga. to po prostu podliczenie zysków i strat. bilans wychodzi in plus, ale przecież to nie wszystko. prawda??
środa, 14 stycznia 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
0 myśli:
Prześlij komentarz