koniec świata coraz bliżej... a może już trwa. zauważyłam, że coś już zdążyło umrzeć. brak we mnie entuzjazmu. nie potrafię wykrzesać z siebie tyle, co kiedyś. jestem, bo nie mam innego wyjścia. jestem tu... i nic z tego nie wynika. staram się i daję z siebie 200%, ale to jest nic. popełniam błędy, zapętlam się, gorzknieję. bywam zła na siebie, bo zrobiłam za dużo albo za mało, bo powiedziałam więcej lub przemilczałam, bo chciałam_a_ nie_mogłam lub mogłam_a_nie_chciałam. czy żałuję? jeszcze chyba nie. jeszcze. więc dręczy myśl, że powinnam żałować.
w tej ciszy jest coś cholernie przerażającego. w tej nieobecności - coś smutnego.
w tej wątłej nadziei trzaskającej się jeszcze naiwnie po mnie wyczuwam zdradę.
wewnętrzna bogini śmieje mi się w twarz.
czwartek, 13 grudnia 2012
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
0 myśli:
Prześlij komentarz