krótko zwięźle i na temat.
brak mi dystansu na codzień, ale za to jak już się dystansuję to na maksa.
zamiast równych składnych literek na papiere wychodzi czarny, koślawy kleks niczemu niepodobny.
sama wpędzam się w ślepy zaułek, a potem pod presją szczekającego psa (choć w moim przypadku możnaby przyjąć, że jest to wielki pająk albo innego typu robal lub owad - rzecz jasna nie szczekający, on po prostu może tam być i to jest wystarczająco przerażające) pokonuję ściany i mury, które przy rozważnym i prawdiłowym planowaniu można było spokojnie ominąć.
wypadłam z rytmu, który do tej pory był dla mnie naturalny. no właśnie był. niestety tryb w jakim teraz byłoby dobrze się budzić, funkcjonować, zasypiać jest nierealny jeżeli chodzi o stosowanie go na codzień. nie teraz, i jeszcze długo nie.
znowu żyję czekaniem. nie wiem dokładnie na co. choć może to złe sformułowanie. nie wiem tak naprawdę jak wiele jest tych rzeczy na które czekam? i jakiego rezultatu tak na prawde oczekuję.
chyba kończyć czas, bo zapętliłam się i sama gubię własne myśli..
z "czekaniem" na ramieniu
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 myśli:
czekanie sprawia ze gorzknieje cala slodycz w nas
Prześlij komentarz