Dreams are renewable. No matter what our age or condition, there are still untapped possibilities within us and new beauty waiting to be born.

-Dale Turner-

niedziela, 30 sierpnia 2009

subiektywnie o tym, co było i być może będzie...

miał powstać komentarz do słów Pana Profesora B. Śliwerskiego
http: sliwerski-pedagog.blogspot.com/2009/08/kapitan-schodzi-z-tonacej-akademickiej ,
ale zaczęło to żyć własnym życiem. niech więc żyje...
Status niepublicznych szkół wyższych w Polsce nie należy do wysokich nawet bez oficjalnie potwierdzonych afer kupowania dyplomów czy sprzedawania zaliczeń. Studenci takich uczelni są jednoznacznie określani jako ci gorszej kategorii, którzy dyplom mają zapewniony w ramach poniesionych kosztów. Kierunki pedagogiczne są dodatkowo obciążone łatką „prostego kierunku niewymagającego umiejętności, na którym można się poślizgać przez pięć dla byle jakiego papierka z tytułem magistra”. Sama pedagogika pokutowała przez lata jako przechowalnia dla migających się od służby wojskowej czy ludzi uciekających od zwykłej pracy. Mieli oficjalną podkładkę, by zastanawiać się, co ze sobą zrobić. Na szczęście powoli ten stereotyp upada. Powoli.
Cały czas są „studenci” którzy szukają takiego ciepłego kąta by studiować, a się nie napracować. Płacą regularnie czesne, pojawiają się regularnie po zaliczenia i regularnie są oburzeni każdą rzeczą jaką się od nich wymaga – obecności na zajęciach, przygotowania do nich (wykraczających poza wydruki komputerowe lub kserowane czyjeś notatki nawet nieprzejrzane), czytania podręczników czy lektur dodatkowych. Ach no i nie zapominajmy o tym najdziwniejszym wymaganiu – jakimkolwiek zaangażowaniu i przygotowaniu, lub w wersji minimum z minimum – co najmniej nie przeszkadzania. Są też wykładowcy, którzy nie widzą powodu, by tracić swój cenny czas i energię, zakładając ,że studenci i tak tego nie wykorzystają i nie docenią. Czytanie podręczników w ramach wykładu, a nawet i ćwiczeń, jest dość częste; niestety niezmiernie rzadko są to ich autorskie opracowania lub chociaż wybór artykułów wybrany wg jakiegoś klucza. Najczęściej po prostu jest to przejazd do definicjach z danej tematyki wg najpopularniejszych autorów. Zaliczenie odbywa się więc na zasadzie pisania prac na wybrany temat. Najlepiej przesyłanych majlowo, by nie przeciążać mięśni i nie zagracać przestrzeni. Jeżeli nawet trafi się jakaś osóbka, która podejdzie poważnie do tematu nie przesyłając pliku Word typu kopiuj/wklej/wyjustuj/podpisz (choć czasem i to już jest liczone jako praca przygotowana poprawnie) zawsze można wydrukować sobie i potem wykorzystać na potrzeby własnych odczytów czy opracowań. Można też w ogóle tego nie czytać i wpisywać oceny w ciemno za ilość znaków, akapitów czy stron. Kiedy przychodzi egzamin i już należy pytać lub pisemne prace sprawdzać to jeszcze można się powyżywać – w ramach poprawy nastroju za ten kaganek oświaty, który się tak ciężko dźwiga na ramionach – i powyśmiewać studentów, podrwić z nich, pokazać jak to są maluczcy (zadając pytania z kosmosu lub uzależniając oceny od tego, czy kartka zrzucona z biurka spadnie na podest czy poza nim). Co dziwne nie przeszkadza im to pracować na takich uczelniach i odbierać wynagrodzenie za zajęcia prowadzone po najmniejszej linii oporu i z żadnym zaangażowaniem – to przeraża.
Przeraża studentów, którzy płacą spore sumy, na które ciężko pracują, by posłuchać jak ktoś po prostu dyktuje podręcznik, który mogli by sobie kupić za 1/3 raty miesięcznej czesnego. Skoro są studenci, których to przeraża, a równowaga w przyrodzie musi być ;] – są też wykładowcy którzy, są dokładnym przeciwieństwem tych wielkich, nie marnujących energii. Tacy, którzy mimo wiedzy na temat otaczającej ich rzeczywistości, prowadzą autorskie wykłady i są dla studenta – odpowiadają na pytania, zadają kolejne i nakłaniają do samodzielnego myślenia i wygłaszania własnych (nie zawsze zgodnych z profesorskimi sądami, ale zawsze oryginalnymi i konsekwentnie bronionymi) opinii. Oni wierzą, że to po to tam są. By robić swoje. czy wystarczy takich wykładowców? I czy studenci sprostają tym, oczekiwaniom i wykorzystają dobrze tę szansę

poniedziałek, 24 sierpnia 2009

na rozstaju dróg

czasem wszystko wydaje się być po prostu niedorzeczne.
jak historia opowiedziana w filmie, niby wszystko na swoim miejscu, ale takie rzeczy nie zdarzają się zwykłym zjadaczom chleba. a teraz to wszystko takie zwyczajne i normalne odległe jest jak wczorajszy sen.
pamiętam jeszcze strzępy siebie z tamtych dni. pamiętam swój strach i swoje marzenia. pamiętam kim chciałam być. naiwnie przespałam kolejny dzień. kolejny czas, który mógł być mój. a tak pozostał jedynie, nic nie wnoszącym, momentem łączącym.

środa, 19 sierpnia 2009

życie to nie je bajka

z mądrości serialowych:

dlaczego człowiek wali się młotkiem w głowę?

bo to wspaniałe uczucie kiedy wreszcie przestaje
(grey's anatomy)

czy współczesna funkcja kopciuszka ma rację bytu w konsumpcyjnym świecie zdominowanym przez posiadanie? wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka. czy to nie jest uniwersalne stwierdzenie? twoje prawo do szczęścia kończy się tam, gdzie zaczyna się szczęście drugiego człowieka. taki sobie kopciuszek, co mógłby dziś zdziałać?
nie ma uniwersalnej recepty na szczęście. nie ma marzeń nie wartych spełnienia. i też nigdy nie ma niczego, o co nie trzeba byłoby walczyć. wszyscy gramy w wielkiej grze " i żyli długo i szczęśliwie". tylko czy gra jest warta świeczki?? jaką cenę jesteśmy w stanie rzucić na szalę? jak długo trwa "długo"?
kto ustala zasady? kto pilnuje czy się ich trzymamy i co grozi za działania sprzeczne z nimi?
czy w ogóle ktokolwiek się ich trzyma? dziś to mało prawdopodobne. kopciuszków mamy wiele.
tylko nie wiem czy mają co liczyć na happy end. książąt jak na lekarstwo, a i "złe siostry" czuwają; butów porozrzucanych na świecie mnóstwo i chyba nikt nie szuka już właścicielek czy właścicieli.
czy dziś można pozostawić wszystko losowi?? czy jednak kierować się wiarą i czuciem, której szkiełko i oko nie dościgną.
instynktowne działania, podejmowane pod wpływem chwili wydają się być najbardziej słuszne.
planowanie w moim wypadku kończy się zazwyczaj niewypałem. rezultat wydaje się zawsze za mały w zderzeniu z oczekiwaniami. bo ja nie planuję działania, a przygotowuje się na jego efekt. niestety.

tak jak teraz. wyjątkowo długo oczekiwane wakacje. co to miałam nie robić po obronie. ze wszystkiego, co miałam przeczytać zrobiła się kolejna kupka papieru czekająca na swój czas. ze wszystkiego, co miałam obejrzeć zrobiła się jeszcze dłuższa lista. nieobecność własnego pudełka łączącego mnie ze światem też miała w tym swój udział. ze wszystkiego tego, co miałam zrobić dla siebie - nic nie ruszyło z miejsca. gitarę przesunęłam dwa razy - żeby wytrzeć kurz. generalne porządki nie miały miejsca i na razie z malowania nici. nawet z kotem nie spędzałam specjalnie częściej czasu. nic nie napisałam, choć siadałam z piórem w ręce miliony razy. w środku nocy, w autobusie, w czasie pracy, w "międzyczasie" wszystkiego.

a własne marzenia -cudaczne i śmieszne -są nierealne, ale tylko dlatego że w ich kierunku nic się nie dzieje. nie ryzykuję.
jestem biernym obserwatorem. biorcą tego, co mi przynoszą kolejne dni

trafiłam na stare zapiski, sprzed roku.
jestem cały czas tam. cały czas ten sam młotek w ręce.
i tłukę.

czwartek, 13 sierpnia 2009

bo ja proszę Państwa czekam na siebie

- Co Pan robi?
- Czekam na siebie.
(emil cioran)

mój kot już się odbraził ;]
po dwóch dniach okazywania swojego dystansu i deklarowania totalnej obojętności - wobec nas maluczkich i niezdarnych istot ludzkich - "wybaczył" przymknięcie na balkonie.
znowu się przytula.
ufa mi na tyle, by dobrowolnie usnąć obok.

co, do siebie samej nie mam takiej pewności...
próbuję zmierzyć się ze słowem
znaleźć ze sobą samą znowu wspólny język bo jest o czym mówić, pisać...
jest coś niepokojącego w tej ciszy.
jest coś, co każe być gotowym.

czuwam.

z natury niecierpliwa

wtorek, 11 sierpnia 2009

iwonka będzie miała dzidziusia ;]

piątek, 7 sierpnia 2009

z babą nie wygrasz

nigdy nie byłam aż tak bardzo zmęczona
nie chciałam nigdy zmęczeniu ulec
ostatnim zawsze było moje słowo
a tu ni stąd ni zowąd padł na mnie blady
strach

...
to moja prywatna katastrofa
niech ktoś inny przejmie kontrolę teraz
edyta bartosiewicz "wśród pachnących magnolii"

ostatni tydzień był sporym maratonem
zrobić maksymalnie dużo, maksymalnie szybko i w świetle ostatnich wydarzeń maksymalnie dokładnie i bezbłędnie. jak na moje standardy wyszło maksymalnie dużo i tyle... zawsze mogłoby być lepiej i dokładniej, ale ograniczałoby to zasoby czasowe. jak wszyscy wiemy czas to pieniądz więc...
padam na ryjok
szkoda, że dla niektórych to tak niewiele znaczy

dobra
ale teraz przede mną dwa tygodnie dla mnie
na wszystko ... i na nic
dla kota, dla snu i każdego, pojedynczego anioła