Dreams are renewable. No matter what our age or condition, there are still untapped possibilities within us and new beauty waiting to be born.

-Dale Turner-

niedziela, 18 grudnia 2011

cały mój świat, żeby stanąć na nogach...

jest w tym wszystkim dreszczyk niepewności. czy decyzje są słuszne? czy siły podołają zamiarom bzdurnej główki? są tacy, którzy nie wierzą. a ja liczę ... na siebie. biorę to jako szansę.

bo los daje nam szansę... wielokrotnie, trzeba ją tylko umiejętnie wykorzystać. w ogóle chyba trzeba coś robić. najłatwiej chyba wytknąć błędy i wyliczyć porażki. skrytykować starania zmian. ale samemu zrobić coś, by było lepiej - o to już trudniej.

możliwe że nie wykorzystamy wszystkich możliwości, możliwe (wręcz nieuniknione), że popełnimy sporo błędów próbując coś zmienić na lepsze. ale tylko dzięki tym nawet kalekim próbom możemy znaleźć klucz do rozwiązania problemu. bo najłatwiej wydaje się czekać na złotą kopertą z lekarstwem na całe i zło i porąbanie tego świata.

środa, 2 listopada 2011

emocjonalnie...

jak to z długo oczekiwanymi urlopami bywa, powoli wszystko się wali. ina chora, asik w gipsie, w pracy szał, w domu - choróbsko się szerzy. czyli po staremu jakby nawet człowiek już chciał się w końcu rzucić w szał odpoczywania - to go uziemi własne osłabione ciało.

zawsze coś może iść nie tak. wbrew zdrowemu rozsądkowi, porządkowi rzeczy i sprawiedliwości. nie ma gwarancji na nic. nie można się ubezpieczyć na brak szczęścia. swój własny brak szczęścia można jakoś przeżyć, przenieść skupienie na coś innego. ale gdy jesteś świadkiem, uczestnikiem, częścią tego wszystkiego - jest inaczej. są rzeczy, sprawy, codzienności, w których czasem przychodzi mi się odnaleźć. godzinę, czasem dwie. mimo, że kończy się to kacem moralnym, z ulgą wracam do swoich czterech ścian zwyczajnych. oddalam się. sielankowy obraz z filmowych hitów wydaje się być mrzonką, głupim i niesmacznym żartem. bo jednak istnieje niezdefiniowana siła, która popycha do tego, by rzucać wszystko dla jednych, a innym poświęcać czas z obowiązku. i nie ma tu definiowania osób gorszych czy lepszych; szufladkowania na bardziej lub mniej potrzebujących - jest zwykłe, proste i szczere... uczucie.

piątek, 28 października 2011

0

zabrakło tchu by dokończyć wyliczankę; zabrakło silnej woli, by stawić czoło codzienności... tchórzę? czy może sama się przed sobą kłamliwie kłaniam. a może to tylko puste słowa, których nie będę potrafiła unieść.
jak wytłumaczyć, że nie mogę dać z siebie już nic więcej?

niedziela, 23 października 2011

do mojego człowieka

utknęły słowa. i myśli. ostatnimi czasy szumiały one wokół mnie niczym te jesienne liście pod stopami. ale nie potrafiłam ich pozbierać w sensowna kompozycję. kiedy spotykam się z czymś czystym na swej drodze, napełnia mnie mocne postanowienie bycia lepszą. bardziej szczerą, bardziej otwartą, bardziej ... zwyczajną. bez tych wszystkich pozorowanych i przykładnych minek. żeby tak móc zwyczajnie płakać gdy ma się taką potrzebę, uśmiechać gdy mamy na to ochotę. zatęskniłam za słowem. za moim słowem. za moją szczerością z samą sobą. wstyd gasi spontaniczność. gubi te niuanse pomiędzy chwilami. gdy drżenie rąk i głosu nie pozwala nam mówic tego co chcemy, co czujemy. gdy strach przed odrzuceniem jest tak wielki, że nie mamy odwagi spróbować zawalczyć o swoje szczęście. gdy wszystko umiera - bo nie udało się być wobec siebie szczerym. tak często zawodzę ludzi na których mi zależy, tak często okazuje się, że zapominam o tych najprostszych rzeczach. nawet ten głupi sms dziś zamknięty w kilka kropek - nawet to jest czasem zbyt dużym wysiłkiem. przepraszam za to. przepraszam za wszystko co Cię zraniło, za wszystko co dało Ci odczuć, że nie jesteś dla mnie ważny. Jesteś. mimo, że nie zawsze potrafię to okazać, że nie zawsze potrafię się do tego przyznać - jesteś dla mnie istotny.
bez Ciebie mnie nie ma.




poniedziałek, 26 września 2011

don't try to fix me i'm not broken*

or maybe i am?

Boli mnie głowa i nie mogę spać,
chociaż dokoła wszyscy już posnęli,
nie mogę leżeć i nie mogę wstać,
parę lat życia darmo diabli wzięli**

ta... ja jestem proszę pana na zakręcie. brzmi górn0lotnie, ale takie nie jest. to nic wyjątkowego. nic spektakularnego. ot po prostu czasem zaczyna się dzień... i dociera do ciebie rzeczywistość bardziej niż dnia poprzedniego. czy to źle? potem człowiek to musi przetrawić, przełknąć powoli z bólem mniejszym lub większym i może żyć dalej do kolejnego olśnienia.
jak się objawia takie olśnienie? niby wszystko jest normalnie, ziemia się kręci, ptaszki fruwają a my sobie po prostu żyjemy. ale czekolada smakuje inaczej, ulubiony napój nie gasi pragnienia, a to co jest dla nas ważne każdego innego dnia - w tym wzbudza co najwyżej nasz rozżalony uśmiech.

i dziś znowu rzeczywistość była bliżej... ilość oddechów zmniejsza się, apetyt na zmiany maleje prawie do zera, ręce tęsknią za ciepłem drugiego człowieka. a z rękami tęskni reszta człowieka - każdym koniuszkiem skóry.



*evanescence hello
**yugopolis2 i maciej maleńczuk ostatnia nocka

sobota, 24 września 2011

brum, brum .ekhyy hy hy

zapierałam się nogami i rękami. no bo, na co mi to wszystko, po kiego grzyba te nerwy i stres? cóż to sprawia, że na szali stawiam życie własne i innych i wywalam dotychczasowe argumenty do kosza?
otóż zmieniają się przepisy, zmieniają generalnie na lepsze, aczkolwiek wychodzę z założenia, że lepiej spróbować (a nóż jakimś cudem się uda) i załapać się po staremu. tak oto aga trafiła na kurs prawa jazdy z mocnym postanowieniem zdania egzaminu w tym roku.
no i zaczęło się. ofiar w ludziach na razie nie ma, aczkolwiek stwierdzam, że sama nie najlepiej się czuję - rowerzyści najwyraźniej sprzysięgli się dziś przeciwko mnie i wypełzli na ulicę (podobnie pewna pani z wózkiem dziecięcym). niestety problemem przestała być prędkość - już mnie 10km/h nie przeraża - aczkolwiek zbliżanie sie do świateł, szczególnie czerwonych, i w ogóle ruszanie to dla mnie na razie jakaś magia... nie do pojęcia. znaczy zawsze coś za szybko albo za wolno wciskam. efektem ubocznym całego tego przedsięwzięcia jest niestety żołądkościsk - podobny do tego przed maturą, albo ostatnim ustnym egzaminem z teoretycznych podstaw pracy socjalnej u dr Bielskiej, albo ostatecznie nawet do tych montaży, gdzie klient patrzy Ci się na ręce cały czas i czepliwy jest... bardzo. więc stresuje sięstrasznie ostatnio o życie swoje i innych uczestników ruchu. poza tym standardowo - praca mgr leży odłogiem, praca zawodowa zajmuje jakieś 70% czasu każdego dnia a życie prywatne polega w tej chwili na powolnym opadaniu na łóżko wieczorami i mozolnym powstawaniu z niego o poranku.

sobota, 17 września 2011

niedouczona przestępczyni - słodko-gorzkie dygresje na temat codzienności

rozmowa trzech nastolatek z make up'em, który potrafi zrobić moja Weroniczka; w miejskim autobusie, w godzinach późnopopołudniowych.
- a wy co pakujecie do warszawy?
- no ja biorę ćwiartkę, przeleję do coli - nie zwęszą
- ja nie będę przelewać, nie będą szukać ale czy to nie mało? wiesz będziemy potem żałować, że nie sprawdzają a my na poczatku imprezy nie będziemy nic juz mieć
- mnie ćwiartka wystarczy, już jest wtedy fajnie
- a ja chyba jednak zabiorę 0,7. dokładasz się??
- no to będzie super wycieczka...

dziś wycieczka przeliczana jest na ilość napojów procentowych. a ja jako dziecko przywoziłam z krakowa drewniane pamiątki i kiczowate zabawki. ach i można było wcinać słodycze w dowolnych ilościach bo miało się ze sobą 20 zł. to taka moja mała dygresja na temat młodzieży.

na dygresje sobie pozwalam, bo zapewne z tej jakże uroczej młodzieży wyrośnie zapewne jakże uroczy personel urzędniczy wszelkich instytucji, który potem plastikowym tipsem wywali na kogoś wiadro pomyj tylko po to, by sobie połechtać sprocentowane ego. skąd w ludziach tyle agresji i chamstwa - strach pomyśleć, co ludzie ukrywają przed innymi skoro tego jak cię mieszają z błotem się nie wstydzą.


oficjalnie zza krat (co prawda zawieszonych, ale jednak ...)

niedziela, 11 września 2011

akcja - rekacja

zakochana jestem. zakochana w wyobrażeniu. że może się wszystko zmienić na lepsze. ale czytam dołujące artykuły o prekariacie (polityka nr 37) i diagnozujące wywody socjologiczne o masowej produkcji ludzi zawiedzionych (pedagog, wpis z 11.09.11), oglądam fakty i staram się być na bieżąco w sprawach społeczno-gospodarczych (nie jestem ekspertem, ale chcę widzieć coś o tym, co się w otaczającej mnie rzeczywistości dzieje). i nie jest ciekawie. żyję w czasach gdy półki uginają się od towarów, a i tak mogę dowolną rzecz zamówić z końca świata, gdy granice są otwarte i można wyruszyć w dowolnym kierunku choćby stopem, gdy informacja pędzi szybciej niż światło i jedno kliknięcie załatwia codzienne sprawunki, umawia na randkę, płaci rachunki i ... tak na prawdę chyba może zrobić wszystko. nawet zmajstrować protezę związku emocjonlanego - protezę bo są to miłości i przyjaźnie w formie kotleta z mikrofalówki - możesz przeżyć, ale kiedyś zatęsknisz za tym czymś prawdziwym. tak w tym czasie dobrobytu ludzie na świecie nadal głodują, nadal mają ograniczony dostęp do podstawowej opieki medycznej, edukacji, pracy...
mam 26 lat; skończyłam studia, które tak naprawdę nic w mojej karierze nie zmienią, po prostu papierek do powieszenia na ścianie; pracuję zawodowo od blisko 5 lat - nieustannie z poświęceniem graniczącym z wyzyskiem będącym powodem drwin wielu osób bliższych i dalszych; to wszystko jednak nie daje mi możliwości usamodzielnienia się - zapewnienia sobie podstawowych potrzeb w kwestii utrzymania. straszy natomiast wizja zaplątania się w kredyt na lat pięćdziesiąt, który w dobie dzisiejszych coraz to nowych załamań giełdowych wpędzi mnie do grobu grubo przed końcem spłacania.
czy to czyni ze mnie już pesymistkę? jak zrzędziłam przepraszam, ale potrzebna wyrzucenia z siebie niepokoju była silniejsza.

przykro...

może się nigdy nie nauczy. może zawsze w całej swojej naiwności będzie wierzyć, że warto. nie ma się co oszukiwać - świat różowy nie jest, ale czy całkiem czarny? można udawać, że mamy to gdzieś, że to nie nasza broszka czy to wszystko przetrwa czy rozsypie się w drobny pył. tylko ten żal.
gdy masz okazję widzieć jak ktoś dba o coś, pielęgnuje i poświęca się temu z pasją to można być dumnym uczestnikiem takiego przedsięwzięcia nawet jeżeli nie jest ono spektakularne.
to może mieć wady, być niedoskonałe ale posiada w sobie ten ślad pasji... ma też wtedy wartość, której nie da się przeliczyć na jednostki monetarne. kiedy widzisz, jak tą wartość niewymierną niszczy się bezmyślnie... robi się zwyczajnie przykro.

sytuacja nie jest przyjemna. zadziwiające jak bardzo można zrazić do siebie ludzi, jak bardzo można im obrzydzić codzienne obowiązki; co trzeba zrobić, żeby ludzie podejrzliwie reagowali na zwykłe dzień dobry? przeczytałam wpis prof. Śliwerskiego i od tamtego czasu nie daje mi to spokoju. i nie chodzi o to żeby komuś tu przylepiać etykietkę psychopaty, ale żeby zauważyć problem, przyznać że sytuacja jest chora. bo są ludzie chętni do pracy i rozwoju, tylko ich działań nie dość, że się nie docenia to jeszcze krytykuje.

sobota, 3 września 2011

na dalekich wodach

lubię ten czas. na granicy lata i jesieni. urlopu chyba już dość, bo myśli zaczęły wybiegać za daleko. wody nie tyle nieznane, co niebezpieczne. ale kuszą...

środa, 31 sierpnia 2011

siłaczka

określenie autorytet nieco zbladło w ostatnim czasie, szczególnie gdy słyszy się jak młodzi ludzie jako swój wymieniają justina bibera (się przyczepiłam do biedaka). autorytetów szuka się wśród osób znanych (coraz częściej z tego, że są znani), czasem tylko dlatego, że wypada kogoś takiego podać jako swój "wzór". chyba najczęściej podawanym przykładem jest tu Jan Paweł II, którego wielu za autorytet podaje, ale z tych wielu niewielu tak naprawdę zna i czyta co on miał do powiedzenia.
autorytety to nie ideały do kopiowania. to lekcje dające do myślenia, słowa zapadające w duszę jak kamień. to gesty i słowa, dzięki którym chcesz być lepszym, chcesz coś zmienić.

i dziś ona. zdradzona przez życie, które znała i któremu ufała. i mimo, że dokopano jej z każdej strony, mimo że ją to dotknęło i boli cholernie cały czas - jest w niej jakaś magiczna siła. jest w niej nadzieja, która mimo łez daje mocne światło.
takim ludziom chce si przychylić nieba, chce się odjąć wszystko to co tak niesprawiedliwie im ciąży.
i chyba jedyne co można to być. więc jestem. staram się być.

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

linkin park - rolling in the deep (adele cover-live in london)

agon słucha ... uszu oderwać nie może.


sobota, 27 sierpnia 2011

nie z tej bajki

gorąco. lenistwo się we mnie rozlewa. choć może powinnam powiedzieć, że już się rozlało dawno. odpuściłam. coś jest chyba nie tak z moją konstrukcją. nie potrafię się wyzwolić od siebie nieurlopowej. ale co tak naprawdę w tej nieurlopowej wersji jest takiego?
rozdarta jestem, bo nie wiem co będzie jutro; nie wiem chyba nawet jakie ja to jutro bym chciała. teoretycznie nic nie muszę, choć wydaje się że wszyscy czegoś oczekują, rezultatów jakichś, bo przecież kobieta w moim wieku powinna już... właściwie nie wiem co powinnam. jeszcze teraz nie jestem w stanie powiedzieć "chwilo trwaj". a chciałabym, chciałabym mieć poczucie, że jestem na właściwym miejscu, we właściwym czasie. a mnie zawsze coś uwiera.

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

what's up........

brak mi pasji. brak oddania, zatracenia w czymś po uszy. na razie przechadzam się w codzienności. przyjmuje kolor szarych ścian. straciłam z oczu cel. nie mam nawet pewności czy cel jakiś był. czy "długo i szczęśliwie" to w ogóle jakiś cel? nie mam planu.
zaczyna też do mnie docierać, że nie mam odwagi walczyć o swoje. nie umiem się upomnieć o swoje. nigdy nie byłam przebojowa czy zaskakująca, ale wydawało mi się, że mam większą siłę w walce. daleko mi do anioła, daleko do bezinteresownej dobroci. jestem przekonana wręcz, że bezinteresowność to pojęcie idealne, mityczne - piękna idea, do której się dąży, ale tak naprawdę nie ma możliwości osiągnięcia jej w pełni. o gwiazdach tak mówili. nie można ich sięgnąć, ale należy się wg nich kierować... czy jakoś tak. w każdym razie naiwność moja coraz bardziej mnie obnaża i gubi.i co raz bardziej mnie wkurza, ale wydaje mi się, że na razie nie będzie mnie stać na wyzbycie się jej.

sobota, 20 sierpnia 2011

i'm a creep, i'm a wierdo, what the hell i'm doin' here...

dziwny jest ten świat - śpiewał Czesław Niemen. jak różnie ludzie mogą postrzegać świat, jak różną hierarchię porządku świata mogą wyznawać. przeczytałam właśnie, że w meksyku trwa histeria z powodu braku wystarczającej ilości biletów na koncert Justina Bibera. Nastolatki są gotowe na seks w zmian za bilet... bez komentarza.
ludzie potrafią kłamać w żywe oczy, oszukiwać z uśmiechm an ustach, wykorzystać każdą słabość. nie rozumiem tego. może bawet nie samego zachowania (bo pobudki bywają różne, ale tego jak mogą potem dalej żyć sami z sobą. jak można świadomie wyrządzić komuś krzywdę?
naiwnie pytam? możliwe. zaczynamy znowu kampanię wyborczą - jakby mało było błota, pomyj i głupot na co dzień w debacie publicznej. teraz wszyscy szacują. kto wygra? kto zbuduje? kto wyciągnie większe haki?
zaczynam urlop, więc może uda mi się trochę poukładać na nowo w rzeczywistości.

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

czuję się matką rewolucji

realizacja planu pod kryptonimem "porządki" przebiega nad zwyczaj dobrze. moje zaangażowanie w tą akcje jest różnie postrzegane przez otoczenie - ale nadal uważam, że warto. mocne postanowienie niestety nie jest na tyle wytrwałe, żeby siły na porządkowanie zaoszczędzić na oszałamiającą organizację własnych pieleszy. dziś zebrałam się w sobie i zaczęłam, aczkolwiek ostatnie polepszenie pogody pozwoliło powrócić największemu memu wrogowi - robactwu. i tak właśnie komar (ogromny, przerażająco ogromniasty) zakłócił moją czystkę. swoją drogą, paradoksalnie, powinno to też zwiększyć motywację do organizacji czasu "popracowego" - mam zdecydowanie za dużo zakamarków gdzie to robactwo może się schować.

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

już był w ogródku...

no tak i wydawało mu się, że już już wita się z gąską. a tu klops...odroczenie... do 15 września. włosy z głowy chcę już rwać. kpina myślałam, że już wyżej nie wzleci. porzućcie płonne nadzieje.

piątek, 22 lipca 2011

przytul

poniedziałek, 4 lipca 2011

pójdę boso...

w wątpliwość poddaję
słuszność
istnienia dnia

choć bezsenna noc
ukojenia nie przynosi
mniej wymagająca jest

kotka w milczeniu
czmychająca
przed dźwiękami poranka




zeszyt pierwszymi słowy ochrzczony. pióro w gotowości.

w wątpliwość poddaję słuszność istnienia

nie wiem co jest nie tak. niby wszystko wydaje się być na swoim miejscu, niby wszystko zgodnie z ogólnie przyjętymi zasadami, a jednak...coś nie gra. coś wymknęło się bokiem, wygląda czasem na to, że przespałam jakiś istotny komunikat. jakby mi brakowało jakiejś wskazówki do rozwiązania jakiejś łamigłówki. chyba istotnej, raczej oczywistej, bo wydają się ją znać już wszyscy oprócz mnie.
czasem wydaje mi się, że mam w sobie za mało odwagi, czasem za mało zrozumienia, czasem wszystkiego mam po prostu za mało.
jestem zła na siebie, bo ostatnio spaprałam sobie parę rzeczy. przy niektórych sprzyjały okoliczności, do reszty przyczyniłam się dzielnie... samodzielnie.

wtorek, 28 czerwca 2011

a nie mówiłam??

a mówiła, że się bierze za remonty i remonciki. uprzedzała, że chce inaczej. zaczęło się. w ruch poszły szafy. a co dalej się okaże - na ile jej pozwolą, co uda jej się jeszcze przeforsować?
jest zapał, są pomysły... będzie się działo ;)

poniedziałek, 27 czerwca 2011

open your eyes, mind and soul

dziecinna.
naiwna.
romantyczna.
zachłanna.

budzi się.

otwórz oczy...

piątek, 24 czerwca 2011

what am i looking for...

możliwe, że to tymczasowe. możliwe, że za godzinę będzie tu jeszcze inaczej. na razie sama siebie przekonać nie mogę do ostatecznej decyzji.

potrzebuję tej zmiany. stopniowo przeprowadzam remonty i remonciki wokół. chcę więcej. zrobić, przeczytać, usłyszeć, zobaczyć. chcę być kimś więcej.

sobota, 18 czerwca 2011

kocio-anielsko

jest i ma być. kolejne osiemnaście za mną. nie wiem czy powinnam się oburzać za strach wymawiania prawidłowej liczby? ale przyjmuję to, co jest. zauroczona jestem ostatnio rzeczami prostymi, niepozornymi, zwyczajnymi. próbuję wrócić do formy piśmiennej. będę się przepraszać z piórem, bo to w czym teraz przyjdzie mi pisać nie jest godne niczego innego jak pióro.

ukończyłam edukację swoją, została ta "formalność" w postaci pracy magisterskiej, która z przyczyn niezaplanowanych i niezależnych ode mnie wciąż wisi nad głową, choć nie w formie gilotyny. raczej takie przypomnienie, że jeszcze jeden kluczyk trzeba zdobyć. ale nie spieszno mi z tym. czy powinno?

czekam na łucka. czekam na wolne i swobodne dni. czekam na... kolejne dni.

sobota, 4 czerwca 2011

--->.<---

w kropce.

wtorek, 31 maja 2011

nie ufam obcym rękom/ nie umiem...

wbrew temu, co czasami można ode mnie usłyszeć nie zawsze mam rację. mam tego pełną świadomość. sama jako zwolenniczka teorii o nieistnieniu uniwersalnych prawd czy praw powinnam przejść do porządku dziennego z faktem, że to, co jest ważne dla mnie niekoniecznie ma znaczenie jakiekolwiek dla innych. a jednak czuję się niezwykle poirytowana. w pewnym sensie oszukana. jestem za wolnością, jak najbardziej. ale cały czas mam też świadomość, że ona zaczyna się tak naprawdę tam gdzie kończy się wolność drugiego człowieka. i oczywiście zgadzam się, że nadrzędną wartością jest bycie w porządku wobec samego siebie, ale jest też i tego granica. być w porządku wobec siebie dopóki nie krzywdzę kogoś innego, dopóki nie kopię pd nim dołu, nie obrabiam go z kasy, życzliwości, zaufania.
jak mam zaufać, jak mam stanąć po stronie kogoś, kto nie liczy się z moimi uczuciami, z moim zdaniem, z moją osobą. nie musi się ze mną zgadzać, ale wzięcie pod uwagę, znalezienie miejsca na zastanowienie się nad tym, czy nie podcina się komuś skrzydeł...

to oczywiście jest bardziej skomplikowane.

nie jestem typem człowieka jakoś specjalnie ekstrawertycznego - zdecydowanie nawet przechylam się na drugą stronę. oswajam się długo i czasem chyba zbyt ciężkim próbom poddaje innych, zbyt wiele wymagam zanim zdołam okazać, że mi zależy. i pewnie stąd te wszystkie niepewności, niedopowiedzenia, słowa zawieszone pomiędzy chwilami, które potem się rozbiera na czynniki pierwsze analizując jak bardzo znowu spierniczyło się sprawę próbując nie poparzyć się zbyt mocno.

nawet gdy zaczynam już zapadać się w tych swoich samotnościach...strach przed bolesnym rozczarowaniem silniejszy jest

czwartek, 26 maja 2011

i had a dream

nie jestem jakoś specjalnie przesądna. jak już to raczej na odwrót - pod drabinami z przekory przechodzę; kotom, szczególnie czarnym, drogę sama przebiegam; piątek trzynastego bywa dla mnie świętem. ale z drugiej strony rozbite lustro agon przeżył... i siedem chudych lat po nim też, kominiarz mimowolnie prowokuje szukanie guzika, a czterolistną koniczyną nie pogardziłabym. horoskopy traktuję bardzo z przymrużeniem oka, a znaczeń jakichś pojedynczych zdarzeń nie rozpatruje w kategoriach symboliki. co do znaczeń snów też jakoś specjalnie nie przywiązuje uwagi, choć jak już mi się zdarzy zapamiętać, co tam w nocy po łebku latało, to bywa, że i sprawdzam czy aby nie niesie licho czego dobrego. ja generalnie bardzo rzadko pamiętam, co majaczy mi się po nocach. a dziś wyjątkowo dobrze w pamięci się mieli obraz okularów - pękła żyłka, szkiełko bach o trach - agon ślepy. a to jakaś wycieczka, jakieś góry. no więc sprawdziłam co to znaczy

Okulary - Odkryjesz coś, co przyniesie Ci korzyść lub nieznajomi wykorzystają Twoją łatwowierność lub poważne kłopoty w interesach lub niełaska możnych lub melancholia. Czarne - nie chcesz wiedzieć o niektórych sprawach. Ochronne - niegodni przyjaciele sprowadzą nieszczęście finansowe. Dla młodej dziewczyny - uważaj na niemoralne rozrywki lub strata dobrego imienia. Stłuczone lub rozbite - przestroga przed oszustwem lub samotność z powodu złego prowadzenia się. Dla młodych ludzi - szczęście lub rychłe małżeństwo. Kupować - bądź ostrożny lub nie nawiązuj nowych znajomości lub ktoś chce Cię wciągać w kłopoty finansowe. Dla młodych ludzi - nieszczęśliwa miłość. Nosić - szczęście i radość na starość. Zgubić - pilnuj swego dobra lub poważne kłopoty i straty finansowe.
(Ogród snów)

Okulary - niepokój wewnętrzny skupianie się nad samym sobą; widzieć albo nosić - znajdziesz się w pechowej sytuacji; nosić zielone: dobre prognozy w interesach i innych sprawach
(sennik.org.pl)

OKULARY Jeśli przyśni ci się, że nosisz okulary, zmiłuj się nad samym sobą. Czy ty naprawdę chcesz się wykończyć? Zacznij o siebie dbać, bo inaczej to się źle może skończyć.

Jeśli przyśni ci się, że zgubiłeś okulary, pilnuj samochodu. Stawiaj go w oświetlonym miejscu.

Jeśli przyśni ci się, że stłukłeś okulary, oznacza to szkodę, która bardzo cię dotknie i to nie z powodów finansowych, raczej ambicjonalnych.

(sennik.interia)

Okulary

Są obrazem naszego wnętrza, tego co jest w środku i jest znane tylko nam.

okulary nakładane na oczy - lęk przed ludźmi, czy też wrodzona nieśmiałość

rozbite okulary - buzują w nas emocji, z którymi nie dajemy sobie rady

okulary przeciwsłoneczne, czarne - izolacja od świata, wycofanie się, niechęć do życia, świadczą o naturze smutnej, pełnej złości i negatywnych emocji

(sennik.kobieta.wiesz jak.)


Okulary

niepokój wewnętrzny, skupianie się nad samym sobą

widzieć albo nosić: znajdziesz się w pechowej sytuacji

nosić zielone: dobre prognozy w interesach i innych sprawach

szkła okularów : uważaj na fałszywych znajomych

okulary ochronne : uważaj na znajomych, którzy namawiają Cię do pożyczenia im pieniędzy

okulary ochronne w snach kobiety : pewna osoba namówi Cię do czegoś, co Cię zrujnuje.

(sennik)

Okulary

Zepsute - uniemożliwiają właściwy wgląd w rzeczywistość, dziwne oprawki - Twój punkt widzenia jest nie do końca akceptowany przez otoczenie
(sennik.gazeta.pl)

czy coś z tego konkretnego wynika? raczej nie, sprawdzić nie zawdziło.


sobota, 21 maja 2011

są takie oczy, nie pozna pan po nich,...*

chyba jestem poza tym wszystkim, coś mi gdzieś umyka, czegoś nie rozumiem...

burza za oknem. wieje mocno.




*Myśliwski W., Traktat o łuskaniu fasoli

czwartek, 19 maja 2011

jeszcze kilka słów

czy to kwestia wychowania? czy są na to jakieś szczególne metody wychowawcze, techniki, ćwiczenia? nie przypominam sobie jakiś szczególnych rozmów na ten temat z rodzicami, nauczycielami, nic. przyjaźń dla mnie jest wartością wysoką, trudną do zdefiniowania jednoznacznie i zamknięcia w kilku słowach czy nawet gestach. czasem żeby wiedzieć, że to przyjaźń wystarczy jeden gest czasem, żeby to do nas dotarło potrzeba szeregu zdarzeń, słów, rozmów, postaw i wielu wielu innych. podobnie jest z sytuacja odwrotną. czasem dopiero czas pełen pojedynczych niby nic nie znaczących sytuacji, a czasem jedna jedyna wystarczą by stwierdzić, że przyjaźni już nie ma, albo może nigdy nie było.
czasem wystarczy jeden telefon, a czasem informacja, że ktoś go uporczywie nie odbiera. czasem rozmowa, która się odbywa ukazuje, że człowiek po drugiej stronie jest dla nas obcy, a co gorsza to, co sobą reprezentuje nas wcale nie interesuje.
może to ze mną jest coś nie tak, może mam jakieś skomplikowane i wyimaginowane kryteria. może bezinteresowność odeszła do lamusa?


nie wiem czy to złość się we mnie gotuje, czy żal, że to, co znaczyło kiedyś tak wiele - dziś jest tylko wspomnieniem (może nawet po czymś, czego nigdy nie było).

sobota, 14 maja 2011

delete as applicable

We're human; we want more than just to survive.
We want love, we want success, we want to be the best that we ca be...
(grey;'s anatomy s07e21)



ciepłe słońce.
koty hasały po ogrodzie.
na targu dziś były tłumy
jak gdyby nigdy nic
oczy po prostu robią się zbyt mokre

wiesz, czasem tak bywa,
pada mur - kurz zatyka
nie można tak zwyczajnie oddychać

coś umiera
na mojej półkuli
jutro znowu będzie słońce

sobota, 7 maja 2011

a może by tak morze

agon postanowił zrobić morze.
i zrobi, co może żeby to uczynić ;]


poza tym agon zaplanował uzupełnienie swojej biograficznej mapy życia drugim pomysłem.

w związku z tym na dalszy plan schodzą projekty na aksjologię, andragogikę i jakieś tam magisterskie prace. ale kij z tym, są ważniejsze rzeczy.

piątek, 6 maja 2011

guilty

co to za kraj gdzie prawnie i legalnie możesz wciskać ciemnotę a prawda może cię pogrążyć. przyznaję, niewinności nie ma ale... to jest po prostu komedia. w tragicznym wydaniu. ja nie mogłabym iść tam i tak po prostu lecieć w kulki. nie mogłabym... jeżeli wg prawa jest to karalne...cóż jestem winna i temu.

środa, 4 maja 2011

over it

skończyłam. projekt zaliczeniowy ukończony - co wywołuje u mnie sporą ulgę.
przebrnęłam przez wiele - poświęcony czas, wyczekiwanie na mrygające kółeczko zapisu kopii zapasowej, zwykłego zapisu, druku itp.

jaka jestem? jaki wpływ mają na mnie inni? bo, że mają nie ma najmniejszych wątpliwości.
ostatnio na przemian jestem smutna i zła - w obu przypadkach powód jednak jest ten sam. wiem, że trzeba podjąć następny krok, ruszyć w którąś stronę - a ja nie potrafię się zdecydować. to irytujące.

agon zasłuchany w Piotrka Lisieckiego. a podoba mi się jeszcze motyw z nowej reklamy Lecha - facet wyciąga z lodówki butelkę i leci przez miasto a ludzie się doczepiają do niego lodując z powrotem na dachu z pierwszego ujęcia. na razie nie wiem co to, ale się dowiem.


lol już wiem - wujek google dał się podejść z drugiej strony - przed państwem grouplove.

piątek, 29 kwietnia 2011

dilema

dręczy mnie coś, coś nieokreślonego. dlatego tak szczególnie mnie to męczy. niewiadoma.
mogę znowu oddychać miarowo, wracam do normy czasowej, minęły ciężkie terminy, słońce grzeje przyjemnie, nawet widmo pchełkowego bankructwa jakoś przegonił wiatr. mimo wszystko nadal nie ma spokoju.
staram się to wszystko poukładać. nadać sens. ale co jeżeli tego sensu tu ma nie być? może szukam klucza do zagadki bez rozwiązania.
jestem trochę obok, nieświąteczna, niepaństwowa, niegrillowa, odpustowa.
jestem ja...z/a/myślona.


ach i do tego wszystkiego jeszcze się buldoczę.

wtorek, 26 kwietnia 2011

eee?

brak słów. można by nawet napisać no comments, ale jak za rok to gdzieś wyłowię to nie będę wiedzieć, co mnie tak zakotłowało. kubusia oglądam. i patrzę, i słucham, i nie wierzę. o co chodzi? na czym polega fenomen tak płytkiej i nic nie niosącej ze sobą kariery osób całkowicie "niewybitnych." tak oto się tworzy koło zamknięte, bo przecież ja też oto teraz oceniam, a kim to ja jestem, żeby to robić. ale co sprawia, że ludzie tacy stają się "gwiazdami"? eh. tyle chciałam. potrzeba wyrzucenia z siebie.

ps.
a jednak może być gorzej. zaśpiewała (konkretniej z playback'u nawzdychała coś do 10 po angielsku).

piątek, 22 kwietnia 2011

agon się potłukł na kawałeczki...

nie lubię zawodzić ludzi.
nie lubię mieć świadomości, że czegoś nie dopełniłam, nie zrobiłam, zawaliłam itd. staram się dawać z siebie wszystko - czasem kosztem własnego czasu, snu, posiłku, odpoczynku... bo chcę mieć pewność, że jestem w porządku, że nikt przeze mnie nie ma związanych rąk. szukam cały czas jakiegoś rozwiązania, jakiegoś sposobu na polepszenie tej sytuacji, żeby nie zaharowywać się tak, jak teraz a dalej móc żyć ze spokojnym sumieniem. miło byłoby móc powiedzieć, że ma człowiek życie prywatne i możliwość wyjścia z pracy o czasie.
mimo tego wszystkiego, jak to jest teraz, cały czas mówię że lubię swoją pracę.
ale są dni takie jak ten dzisiejszy - kiedy odnoszę rany bojowe (a przy okazji niszczę lakier na karoserii samochodu) w imię dobra firmy; kiedy to, co uznaję za słuszne i warte choćby dyskusji jest uznane za dziecięce mrzonki; kiedy dzień pracy kończy się po 12 godz; kiedy dowiadujesz się, że Twój kubek nie przetrwał upadku (przez nieuwagę kogoś innego), ale przecież to tylko zwykły kubek - Malcontenta i know your pain ;(

niedziela, 3 kwietnia 2011

i'm looking forward to...

działam bezprzewodowo, dzięki guru. magiczne paluszki mogą więcej niż sobie ag może wyobrazić. kliku kliku i bach. wszystko jest oki - szeregi cyferek i literek, dziwnych kodów i haseł, wyskakujących okien są dla niektórych chlebem powszednim. dla mnie to chińska układanka bez większego sensu.
ale guru z chińszczyzną nie ma problemów, więc mogę śmigać bezprzewodowo.
rozpoczęłam prace nad projektem na biografię w edukacji. powracam do starych zapisków, do czasów licealnych, do tamtych miłości i potworów, do marzeń i lęków, do sukcesów i porażek.
ale cieszę się, że mogę w taką oto podróż wyruszyć, że mogę spojrzeć w oczy sobie sprzed 5 lat. choć może lepiej byłoby powiedzieć spojrzeć oczami sprzed 5 lat.
dzięki temu wszystkiemu doceniam to kim jestem dziś, to wszystko co udało mi się osiągnąć i wszystko to, co nadal jest przede mną.

piątek, 1 kwietnia 2011

sweet dreams are made of this... who am I to disagree

czasem człowiek o czymś sobie marzy. czasem te marzenia się spełniają. i czasem człowiek bywa bardzo zdziwiony zderzając się z tym, jak ten sen w rzeczywistości wygląda.

przepraszam za niemożność spełnienia Twojego życzenia.

środa, 23 marca 2011

pony land

ja chyba nie powinnam w ogóle siadać do komputera.
może to jakiś znak od siły wyższej?
a ja taki uparty i brnę dalej mimo wszelkich przeciwności.

stado koników trojańskich napadło mnie przed chwilą, taaak całe stado. wszystko zrobiło się czerwone i mrygało bardzo natarczywie.

jednak pozostanę uparta... nie mam innego wyjścia.

poniedziałek, 21 marca 2011

wiosna ach to ty...

pierwszy dzień wiosny nie musi być dniem szczególnym, ale jak już jest to przecież nie będę nim gardzić. ciepło i słonko w dobry nastrój mnie wprawiają. a także dobre wieści. nie, niestety nie dotyczą one mojego komputera, który przepadł na czas nieokreślony w czeluściach policyjnych magazynów (choć krążą wieści, że nasze pliki walają się na prawo i lewo po komisariatach). ale najlepsze wieści to nie koniecznie te, na które się czeka; te niespodziewane dają więcej kopa. a więc (nie zaczyna się zdania od "a więc"ale kij tam)....tatatatarararararara (to są fanfary, jakby kto nie wiedział)

czy ktoś pamięta jeszcze mój biedny dysk, którego cała zawartość wraz ze świeżo obronioną (na szczęście) pracą licencjacką zniknęła w czarnym pudełku, który złośliwie zmienił status na 'niewidoczny' dla wszelkich maszyn mogących zczytać dane z niego?

tak przepadło moje archiwum zdjęć, moje pliki muzyczne, moje notatki z całego okresu studiów licencjackich i masę innych rzeczy (zapewne fajnych i zapomnianych już, bo nadziei nikt nie dawał).
i tak oto po blisko dwóch latach dowiaduję się, że wynaleziono na to lek. że jest jakiś magiczny kabelek, który to może zrobić mimo statusu "niewidoczny". no i są dane -zdjęcia, muzyka, licencjat i wszystko inne - no jakieś skromne 300 GB. z racji sytuacji trwającej już niemal 4 miesiące to jest wręcz cud.
czarny kot i wybudzony ze śpiączki dysk twardy - to są oznaki wiosny.
WIOSNA

:)

sobota, 19 marca 2011

just breathe...is it really that simple?

2 AM and I'm still awake writing this song
If i get it all down on paper it's no longer inside of me
Threatening the life it belongs to.
And I feel like I'm naked in front of the crowd
Cause these words are my diary screamin' out aloud
And I know that you'll use them however you want to.


Anna Nalick - Breathe

są takie dni kiedy wszystko zmierza tam gdzie nie trzeba. kiedy wszystko, co może idzie nie tak, źle, po grudzie albo w ogóle spada na łeb na szyję. ja dziś już spadam. nie wiem na co, ale końca nie widać.
nie lubię nachalnych akwizytorów, nie lubię cisnących do bólu kolegów z pracy, nie lubię śniegu na dwa dni przed wiosną. nie lubię udawać że jest okey, kiedy już moje ciało i mózg przestają stawiać opór bezsilności. bywam złośliwa ostatnio... niekontrolowanie... co nieco może dawać do myślenia, co jeszcze przede mną.
powinno coś ruszyć z kopyta, coś huknąć trzasnąć walnąć...(choć pewnie jak za tydzień już będę bliżej końca tego spadania to będę drżeć ze strachu przed wielkim hukiem, który nieuchronnie się zbliża).

oddycham (mimo nieustannego kataru), staram się liczyć do dziesięciu, stu, tysiąca. wszystko by zając czymś głowę by odłożyć na chwilę tą całą kotłującą się we mnie mieszankę z ostatnich miesięcy. żeby móc na chwile zostawić ten czas, przeprosić, że człowiek potrzebuje trochę czasu na odpoczynek, że zdzwonimy się, umówimy na spotkanie...
a ten snuje się ze mną jak cień i spokoju nie daje.

sobota, 5 marca 2011

run ag run

nie wiem co może być przyczyną tak gwałtownego nagłego ataku rzeczy niespodziewanych i nigdy niezdarzających się

ag fuksem jakimś niespotykanym nie został dziś obdarowany mandatem za przechodzenie na czerwonym (panowie policjanci gdzieś się spieszyli i tylko pokiwali paluszkiem)

wróciłam do firmy (tak, rano też tu byłam żeby móc jakkolwiek coś zrobić na zajęcia) żeby móc na jutro zadany artykuł internetowy wydrukować a tu alarm mi wyje, ochrona się potem do szyb dobija, maszyny chodzą - no normalnie cyrk

boje się teraz wyjść bo nie wiem czy na mnie coś nie spadnie ciężkiego i nie uszkodzi

psychika już uszkodzona

uda się uciec przed absurdem??

czwartek, 24 lutego 2011

and the clock on the wall has been stuck at 3 for days

źle się dzieje. choć może to nie jest dobry początek posta. nawet na pewno nie jest. powinno być optymistycznie, albo przynajmniej z nadzieją. tylko jak tu nadziejnie się rozpisywać skoro ostatnio raczej tak ... nijako jakoś. jakaś melancholia się mi włączyła albo kij wie co innego.
spać nie mogę więc wgapiam się w ciemność od 3 nad ranem. przed szóstą zaczynam słuchać jarosława, czasem przez niego nie mogę zdążyć na autobus, ale da się to przeboleć.
wystopowałam trochę, kolejne czasowe sprinty na razie się oddaliły, nie czuję oddechu na plecach. niewiele czuję.

pan biegły nie zna się na swojej robocie, a policja na pytanie "kiedy" zdaje się znać jedynie jedną odpowiedź - od trzech miesięcy odpowiada "trzy tygodnie".

mój sąsiad zdaje się nie rozumieć podstawowych zasad współżycia lokatorów jednego bloku. uznaje, że winda z nim zjeżdżająca z 8 piętra nie ma prawa zabrać pasażera z innego piętra. więc aga z 6 pędzi pieszo na łeb na szyję ( jak nie jarosław to ten mnie zmusza do biegu na autobus).

ludzie na moim roku nie widzą problemu z przeniesieniem wykładu o blisko dwie godziny wcześniej (decyzja spontaniczna). przyjechałam po to, by zobaczyć jak pozostałe grupy opuszczają salę wykładową. powiedzieli wykładowcy, że nie przyjedziemy. nie rozumieją szumnego halo powstałego z tego powodu, na mail z podziękowaniami za dbanie o własny interes i prośba o podesłanie teraz notatek posypały się gromy. notatek do dziś nikt z chętnych do dzielenia się nie wysłał. mój mail z prośbą o te notatki został po 5 minutach wykasowany ze skrzynki.

wykładowca fanatyk religijny, prawdopodobnie pisowski do bólu - ćwiczenia skończyły się dla mnie 10 minut po rozpoczęciu gdy stwierdzono, że my jako pedagodzy mamy wychowywać do moralnego wzorca. egzamin ustny, dyskusja na temat... wykładowca zapiera się, że nie ocenia prywatnych poglądów studenta.

założyłam coś dziwnego lokatopodobnego. za jakieś 15 lat będzie mnie stać na własne mieszkanie.

jest godzina 19 13. jestem nadal w pracy...


możnaby coś zmienić. nawet należałoby. mam wrażenie, że coś zmarnowałam.

wtorek, 15 lutego 2011

chciałabym, chciała...

ostatni egzamin zaliczony hojnym darem od losu. dość pobłażliwy to kompan, który przymyka oczko na te akty lenistwa, buntu (niczym konkretnym nieuzasadnionego), otępienia społecznego i parę innych wykroczeń.
czy to powód do dumy? raczej słaby, tym bardziej że oceny same w sobie od jakiegoś już czasu straciły dla mnie wartość merytoryczną, bo cokolwiek one oddają to na pewno nie jest to żadna mądrość czy coś w tym stylu. choć czy to trzy powinno też beznamiętnie przejść obok mnie. wolałabym, żeby mi bardziej zależało.

wolałabym wiele rzeczy. na przykład wiosnę.

poniedziałek, 7 lutego 2011

nemo

agon zapadł się w niebycie. trochę to przerażające, że tak można zniknąć. odejść w niepamięć mimo, że człowiek wśród żywych nadal pozostaje. ale żyć gdzieś obok, nie uczestniczyć.

gdzieś pomiędzy tymi wszystkimi wyborami - wszystkim, co możliwe, ale przecież nie wszystko może jednocześnie się dziać. widziałam nemo. nemo nobody'ego. wszystko jest w naszych rękach, w naszych rozumach, w naszych możliwościach i ... wykorzystanych szansach.

wtorek, 18 stycznia 2011

bad end

podobno wczoraj był blue monday, wg naukowców najbardziej depresyjny dzień w roku. bo nie dość, że to poniedziałek (a wiadomo, że nie znosimy poniedziałków) to jeszcze na tyle dawno od Nowego Roku, że nasze postanowienia zdążyły już spełznąć na niczym i na tyle "świeżo" po nim, że zdajemy sobie sprawę jaki to obciach. generalnie więc powodów do radość i dumy brak. wręcz przeciwnie - powinniśmy sobie już szykować stryczek.
dla mnie wczoraj był dość przyzwoity dzień, i nawet ucieszyłam się mogąc dumnie powiedzieć, że mnie blue monady nie ogarnia. no bo ja, jak na każdy wyjątkowy przypadek przystało, muszę mieć coś specjalnego. blue tuesday - jak to pięknie brzmi - choć w moim wypadku może bardziej dosadne i odpowiednie będzie angry tuesday. wszystko co ma sie spioerniczyć sie pierniczy, wszystko rozmywa, wszystko rozsypuje... może przesadzam. ale wkurzona jestem nieziemsko v- bo nie znoszę takiej szaleńczej durnej pychy i zawiści z jaką mam przyjemność wątpliwą obcować obecnie. szlag mnie chce trafić jak słyszę te wszystkie dyrdymały którymi mamli nam się oczy po to by za chwilę nas zrównać z błotem i przypomnieć dlaczego dyrdymały wcześniej obiecane będą nam teraz odebrane. aaaaaaaaaaaaaggggggggggggggggggghhhhhhhhhrrrrrrrrrrr.

pewnie trudno zrozumieć mój obecny bełkot -złość podsycaną głupotą płynącą z każdej możliwej strony. opadają mi ręce, gdy słyszę o bestialskim okrucieństwie wobec braci naszych mniejszych. oczy otwierają się ze zdziwienia jak widzę dorosłych zachowujących się jak dzieci (bo jakże inaczej można nazwać sąsiadów podrzucających komuś śmieci pod drzwi mieszkania). uszy więdną mi gdy słyszę bełkot polityczno-ekonomiczno-społeczny "w trosce o ludzi".

wątpię. wątpię we wszystko. tracę wiarę w normalność, poprawność, porządek rzeczy. dziwi mnie niechlujstwo, odstrasza chamstwo, dobroć zaczyna być podejrzana, bo zazwyczaj jest "po coś".

smutne to wszystko. smutny świat. bez happy endu.

poniedziałek, 10 stycznia 2011

po co łapać króliczka?

dzięki uprzejmości panny zza morza ;)

poniedziałek, 3 stycznia 2011

planowane podsumowania i podsumowane plany

czy jakieś postanowienia noworoczne agon zrobił?? niespecjalnie. wręcz przeciwnie, to co raczył wymyślić jakiś czas temu siedzi teraz czasami w pobliżu z wielkim szyderczym uśmiechem i gestami porównywalnymi z tymi od Kozakiewicza. agon nadal odcięty od świata, wedle prognoz jeszcze z miesiąc czasu.
a to raczej tylko ułatwia sprawę oddalania tego i owego. np magisterskiej pracy, której chyba nie obronię w czerwcu (heheh najpierw trzeba coś napisać:P - szyderczy drwi nawet teraz!). trochę zostaję w tyle. ludzie biegną, idą, płyną. a ag nawet chętnie by się dołączył ale jakoś tak... odstaję. jakbym była z innego świata. jakbym była gdzieś obok tego, zza okna obserwuję ale do drzwi nie dojdę.
może ag leniwy. łatwiej przecież nic nie zrobić. czekać łatwiej. nie na zbawienie - bo od tego akurat dość skutecznie ostatnio uciekam. czy w pełni świadomie to kwestia sporna.

więc na razie zawieszona jestem, nienoworoczna wcale. bo można przecież nie mieć planów jakoś ściśle sprecyzowanych ale przecież podsumować też by można było nie?
no właśnie nie...

czym mam coś nowego z tego starego roku? tak na świeżo jestem w stanie tylko wymienić kolejną porcję nadgodzin - ale nie wiem czy znajduje się jeszcze jakikolwiek rejstr, który zaliczył by to do pozytywnych dokonań...

mijam....