Dreams are renewable. No matter what our age or condition, there are still untapped possibilities within us and new beauty waiting to be born.

-Dale Turner-

wtorek, 29 grudnia 2009

brzydkie pięknoty

no tak bywa właśnie, że jak się człowiek zepnie, żeby coś sobie zaplanować to tak jakoś wychodzi, że zapomina. tak właśnie przespałam wiekopomny dzień będący rocznicą (nie byle jaką, bo pierwszą) mojej oto bytności tu. w masowym nurcie wszystkiego dla wszystkich ja o sobie i tym, co myślę o nie-sobie. ale ponieważ minęło cichaczem to się rozczulać nie będziemy, bo i nie czas ku temu.

bogatsza o kolejny rok doświadczeń, dużych porażek i małych sukcesików (i w odwrotnej kolejności również) coraz mniej...nadziejna jestem. to, co miało cieszyć - żenuje; to, co miało po prostu być -rozkwita; ci, co głośno kinestetyzowali - zawodzą; a ci, co przyszli na chwilę i prawie odeszli - zostali. i to mnie cieszy najbardziej. że są. że jest człowiek. niedoskonały, nieposkromiony, nieznieczulony jeszcze... i budzący zachwyt nad zwykłym i prostym.
wpasowuje się to ostatnio w moje piękne brzydoty i brzydkie pięknoty.

poniedziałek, 21 grudnia 2009

confused

święta, święta... i po świętach prawie już.
choć jeszcze czekają mnie pewne świąteczne akcenty.
przybyło kolejnych aniołów w postaciach różnych, różnistych i kotów form kilka. ale jedną z najpiękniejszych i najsympatyczniejszych rzeczy ostatnich dni jest fakt uratowania kota. prawdziwego czarnego małego kota (jak się później okazało będącego kotką). przypałętał się biedaczek do szefowo-firmowego ogródka nieświadom ryzyka na jakie się wystawia ze strony Borysa - znakomitego psiego pogromcy kotów. dostał trochę mleka, a w ciągu dwóch kolejnych godzin stopniowo dorabiał sie coraz bardziej ciepłego schronienia ;]. zaczęło się od kawałka gazety a skończyło na koszyczku u nas w firmie, w którym to został przetransportowany do domku naszej kochanej marzenki. gdyby nie ona byłby pewnie teraz u mnie. choć nie bez problemów uratowaliśmy kotka! choć może i nieskromnie, aczkolwiek z czystym sumieniem, przyznam, że wkład w to miałam spory. choć to mateuszowi za poniesienie krwawej ofiary należy pogratulować. tak zostałam oto matką chrzestną kota o oczach chińczyka, z zezem i w dodatku ze świerzbem w uszach. ten kot jest troszkę mój. mruczał mi na rękach. ... więc to może ja jestem trochę jego.



i przypomniało mi się jeszcze przy okazji kilka obrazków znalezionych dano temu na digart'cie użytkownika/czki http://iwonapinkosz.digart.pl/



i mimo że ostatnio jestem całkowicie poza sobą, to kot jest cały czas ze mną.

Najmarniejszy kot jest arcydziełem.
Leonardo da Vinci

piątek, 11 grudnia 2009

moje anioły chadzają na czterech łapach

wierzę w radość ni z tego ni z owego
w anioła co spadł z nieba by bawić się w śniegu
w serce co chce wszystkiego i jeszcze cokolwiek
w uśmiech
że ktoś wymyślił sobie koniec końców
i jeszcze mówi po co i co dalej
[...]

J. Twardowski, wierzę

tak jakoś miło i przyjemnie ;]

przybył kolejny anioł
sam się wprosił
powiedział do mnie "jestem twój"
no więc jest



widziałam się z Brygidą moja kochaną. i znowu kolejny punkt dla Ziętka w starciu z UŚ. jak ja się cieszę, że ją poznałam ^^. jak to miło mieć kogoś kto rozumie i podziela twoje zakręcenie i twoją radość z rzeczy dużych i małych, z dobrego wykładu, z dobrego egzaminu i złość za czytanie z kartek. np dziś pan dr filozof mimo komisji akredytacyjnej kręcącej się po uczelni (jak się okazało z Sz. P. prof. Śliwerskim ^^) nadal bełkotał z kartek i to jeszcze bardziej myląc się niż zazwyczaj - naliczyłam 29 potknięć wynikających z pomylenia linijek czytania!! wtedy ratował się śledzeniem tekstu palcem, ech.

ale dziś był dobry dzień. dobry dzień będzie i jutro.
będzie.


nazywamy go brzydko stróżem
każemy mu nas pilnować
używamy jak chłopca na posyłki

kto z nas mu rękę poda
pożałuje że ma skrzydła za duże
sumienie tak czyste że niewygodne
kolor biały raczej niepraktyczny
życie obce bo bez pomyłek
miłość niecałą -bo bez umierania

kto z nas obejmie go za szyję
słuchaj - powie - zmieniły się czasy
teraz ja cię przed światem ukryję.

J. Twardowski, zmieniły się czasy

czwartek, 3 grudnia 2009

za cholerę nie wiem dlaczego ;>

no bo nie wiem
skąd to wszystko, dlaczego ?? po kiego grzyba??
pętli się w głowie tyle myśli.

jestem po kolejnych genialnych w swej prostocie i zwyczajnej oczywistości wykładach z moim ulubionym doktorkiem. nie wiem jak on to robi, ale mogłabym go słuchać 24 godziny na dobę nawet gdyby gadał o metodologii badań pedagogicznych. ale na szczęście rozprawia o antropologii kulturowej i to dotyczącej czasów najświeższych.
na tym powinny polegać studia. to powinno tworzyć ramy programowe wszelkich kierunków społecznych. człowiek, we własnej osobie i jego słabostki, marzenia, osobowość, tożsamość. tematów do dyskusji mnóstwo, a materiały można garściami czerpać ze współczesnej kultury, kontrkultury, kiczu czy jak tam to inaczej nazwać. "brzydka prawda" na tym polega. daleka jestem od generalizowania. tożsamości wiele, ról wiele, masek wiele... i to wszystko w jednym człowieku z pojedynczymi egzemplarzami serca i mózgu. czy da się to ogarnąć, czy da się być kimś bardziej? gdzie przebiega granica między "ja w pracy" a "ja na uczelni"? co zmienia agę-wierszokletkę w agę-ciasteczkowego potwora?

kto mnie zna?
skoro ja sama za cholerę nie mam pojęcia na ile to wszystko jest porościągane, aby ładnie się prezentowało w ramce. Zawieramy w sobie tłumy - jak to rzecze walt whitman. a ja znowu złapałam bakcyla optymistycznej wersji mnie samej. i póki co, wykorzystuje to jako siłę napędową. jak wiadomo, nie potrwa to długo, bo ludzie są szczęśliwi incydentalnie (takie słowa kogoś znanego przytoczył doktorek, ale nie zdążyłam zanotować kogo - czyżby fraud?) więc trzeba kuć żelazo póki gorące. i kuję. sprzątam, organizuję, wpadam na genialne pomysły (będę nieskromna, ale naprawdę genialne one są).
chcę garściami brać, zachłysnąć się porankiem, noc przesypać przez palce jak piasek, dzień przemilczeć z kimś u boku.
więc się pętli po głowie znowu historia nieskończona, niedopisana. nie umiem ułożyć żadnego happy endu w scenariuszu. wszystkie zbyt oczywiste i banalne na papierze, ale po cichu o każdym się marzy...
grudzień chyba znowu mnie rozkłada na łopatki. święta na które trzeba się cieszyć i te wszystkie noworoczne postanowienia poprawy i lepszego bycia.

wtorek, 1 grudnia 2009

dobry dzień

tak
to był dobry dzień
pierwszy od prawie tygodnia
w tzw. międzyczasie zdążyłam zgubić całą odporność organizmu (przy nadal niewyjaśnionych okolicznościach firmowego obiadu), ucieszyć się z dobrego wykładu, załamać się z powodu "strasznego egzaminu z metodologii", ucieszyć z zadziwiająco pięknego nieba w katowicach, poświęcić w 100% dzień i noc "dla nauki" (oczywiście na darmo), poświęcić dzień "dla firmy", oczyścić umysł...
i nadeszło dziś. dzień, w którym autobusy nie uciekały, naklejki się przyklejały, kobieca intuicja zwyciężała, a porządek robił się sam (no może poza momentem, kiedy kobieta machała nieporadnie rękami wpadając na genialny pomysł i rozlała wino).


to katowice o godz. 6.45

poniedziałek, 23 listopada 2009

music box

szukam pozytywek dla mojej niuni. święta idą. roczek się zbliża. i marzy mi się cały czas jakaś ładniutka, milutka pozytywka. możnaby nawet rzec taka hamerkańska, tylko w dobrym wydaniu. ale dla przykładu melodyjka znaleziona na jakimś japońskim blogu (gdzie, swoją drogą, też kotów i puchatków dużo ; D - bo to typowy japoński blog http://kissesfrombeigirl.blogspot.com/)


ładniutka , prosta i nienachalna. moim skromnym i subiektywnym wielce zdaniem.

czwartek, 19 listopada 2009

anioł na listopad ;]


to mój anioł na listopad
potargany wiatrem, w drodze...

niedziela, 15 listopada 2009

i wish i had a river... damn

tak oto znowu ja ulepszam świat.
zrobię coś co zmieni choć ułamek procentu rzeczywistości wokół mnie. będę lepsza, nawet jeśli inni będą gorsi. bo trzeba robić swoje po swojemu, żeby być ze sobą w porządku. to jest najważniejsze. hmmm. no cóż różnie z tym bywa, a ostatnio jest chyba tylko gorzej.
nie pamiętam specjalnie jakichś życiowych i moralnych dyskusji i rozmów z rodziną nad tym, co wolno, a czego nie. co jest w porządku, a czego się wystrzegać. więc to chyba nie jest kwestia wychowania celowego, tego definicyjnie "zaplanowanego" (choć jak wiemy nie wszyscy uważają, że wychowania nie da się zaplanować; ja też mam co do tego wątpliwości).
zaczynam coraz bardziej alergicznie reagować na prośby. bo z prośbami to różnie bywa. nie mam nic przeciwko ich spełnianiu czy samemu proszeniu o coś. to normalne. da się to się robi, nie da się to się o tym mówi. i jest wtedy jasna i czysta sytuacja. ze mną tak to już jest, że gdy trzeba staram się stawać na głowie. bo wydaje mi się, że gdy jestem w potrzebie ktoś inny też się stara pomóc, albo przynajmniej nie stara zaszkodzić. i to też należy docenić. wolę gdy ktoś wprost powie, że czegoś nie może zrobić niż gdy mnie zwodzi, a nic z tego nie wychodzi. i ja wychodzę z założenia starania się.
postarałam się. wywróciłam wszystko do góry nogami. ale to nie obeszło osoby zainteresowanej. dla kogoś to nic nie znaczy. przecież można kogoś olać, ignorować, nie oddzwonić, spóźnić się. ale przecież nic się nie stało. to tylko drobnostka. nic nie znaczący szczegół.

zawiodłam się po raz kolejny. można mi próbować wytłumaczyć, że zagubione skany to błahostka. że pomięty wydruk o niczym złym nie świadczy. a jednak do dziś we mnie siedzi nie tyle złość za taki stan rzeczy, co żal za brak starań, albo wręcz zdziwienie, że są one potrzebne.

dalej smęcę nad bałwankiem z lodówki i niegrzecznym chłopcem, który porywa ...
zasłuchuję się w futuryście ;)


czwartek, 12 listopada 2009

o takiej jednej patologii...

jednak w internecie jest wszystko. znalazłam to, czego sama nie mogłam z siebie wydusić. ktoś za mnie wydusił z siebie samego.

Moją grupą krwi jest bezmyśl. Przez każdą żyłę przepływa czerwona ciecz o metalicznym posmaku. Moim znakiem zodiaku jest bezczas. Nie wiem, kiedy było jutro, a kiedy będzie wczoraj - nie noszę na nadgarstku zegarka, bo nie lubię tykać jak bomba. Moim domem jest bezmiar. Chodzę to tu, to tam, kalecząc się o kąty ostre, gubiąc się w kątach rozwartych i czując się bezpiecznie w kątach prostych. Do kątów pełnych i półpełnych nie mam zaufania - omijam je szerokim łukiem. Czasem jem bezy, które smakują tylko cukrem i niczym więcej. Chyba nie lubię bez. Bez nich, czy z nimi - wszystko mi jedno. Moim przyjacielem jest bezsens. Tylko on rozumie moje myśli w ten sam sposób, w który ja ich nie rozumiem. Kiedyś śniła mi się bezsilność. Złapała mnie za szyję swoją lodowatą ręką. Nie wiem, czy puściła, czy może mnie zamroziła - obudziłam się. I wiedziałam, że to jest to, czego najbardziej się boję. Od kilku miesięcy się jej boję. Bezustannie.

http://patologia-squad.blog.pl/archiwum/index.php?nid=14571145



z jedną różnicą, ja nie lubię bez. na pewno. ale lubię cukier, więc chyba i tak pasuję.

środa, 11 listopada 2009

"rozpoczęła się zupełnie inna historia ..."*

minął tydzień wolny od zamętu związanego z foliami, pcv-kami, zaproszeniami i wszystkimi tego typu bzdetami. i nic w tym czasie pożytecznego nie zrobiłam. nawet nic nie-pożytecznego, a choćby dla własnej przyjemności. i wiem, że się do tego nie nadaję. bezcelowość to koszmar. a przyzwolenie na nią to zwyczajnie "niedźwiedzia przysługa". i tak jestem kolejny tydzień w miejscu, co według niektórych oznacza dwa tygodnie wstecz.
dziś nastąpiła prawdziwa kumulacja wszystkiego złego, co na dobre nie wyszło. poziom własnej głupotki i braku pomyślunku na zasadzie przyczyna - skutek doprowadziły do pozbawienia się wzroku. okulary jak na moje działania i tak sporo już wytrzymały, ale niestety w starciu z kolanem mym nie miały szans. choć jak na okoliczności i tak jest nieźle skoro pękła jedynie żyłka. istnieje szansa, że jutro optyk na miejscu naprawi. ze szkiełkiem nie poszłoby tak łatwo. a bez mych drugich oczu to nawet nie wiem do jakiego autobusu wsiadam;/. więc niemoc tylko się pogłębia, a z nią rośnie bezczynność. znów.
cały czas czekam na wielką historię, na tajemniczy zwrot akcji, który wzbudzi emocje. a tu historia cały czas stawia swe dumne kroki, po cichu, delikatnie.
tylko człowiek ślepy na to wszystko i głuchy.

*mikołaj "czas nie czeka na nic"
http://pisze-wiersze.pl/index.php?target=show&co=wiersz&id=87207

sobota, 7 listopada 2009

jak to mieć i nie wiedzieć co z tym zrobić

ech jak być chorym to na maksa i ze wszystkimi dookoła
mój komp też ma wirusy, robale i jeszcze inne paści z konikami trojańskimi włącznie (nie wiedzieć czemu nigdy nie lubiłam mitologii). informuje mnie o tym wielkie okno i straszy, że to wszystko zaraz mi pozżera pliki i programy i generalnie nie jest wesoło. oczywiście już szlag trafił pulpit, więc dramaturgia też jest spora i poziom adrenaliny jest wprost proporcjonalny do mojego stanu psychicznego. wskazówka nastroju oscyluje pomiędzy babską paniką na widok ogromnego (gigantycznego wręcz) pająka a maksymalnym wkur(wi/z)eniem połączonym z nutą pretensjonalnej bezsilności. bo nic zrobić nie mogę poza wyączeniem drania i czekaniem (znowu czekaniem!!). z czego wnika moja totalna ignoracja względem nauki wszystkich tych skomplikowanych czynności związanych z opanowaniem komputera jako maszyny do zarządzania? ano wynika waśnie ze "skomplikowaniości'" tego wszystkiego na poziomie dla mnie nie do przejścia. tak oto ponownie udowadniam, że jestem totalnym niepoprawnym komputerowym głupkiem tudzież idiot(k)ą, a nawet platynową blondynką. i muszę z tym żyć. poddaje się bez walki. zwał jak zwał.
przypomniał mi sie kolejny serial oglądany na moim poprzednim wolnym urlopie. otóż w jednym z odcinków seksu w wielkim mieście sarah jessica parker ma problem ze swoim lapotpem. robi to, co przystało na standartową blondynkę, choć tu ograniczyłabym się do statytycznej kobiety, dzwoni do znajomych i serwiu z pytaniem co z tym zrobić. i jakies jest jej zdziwienie kiedy pierwszą rzeczą, z którą się spotyka (u wszystkich tych ludzi) nie jest współczucie, lecz pytanie "ale oczywiście zrobiłaś kopię zapasową?". reaguje ona podobnie jak ja na wszystkie pytania ze strony rafała czy tomka - moich gurów komputerowych z serii masters. wiem, że coś takiego się robi, choć nie do końca jestem pewna jak. wiem, o pewnytch rzeczach, ale na tym koniec, bo nie bardzo już wiem co z tą wiedzą zrobić i jak wykorzystać.
aaaaaaaaaaaaaaaaaaa. cóż głąb komputerowy.

piątek, 6 listopada 2009

uziemiona

nie rozeszło się po kościach
choć paradoksalnie dosłownie rzecz ujmując się rozlazło i to bardzo mocno bo bolą kości, stawy i mięśnie. i gardło. nos oddycha, ale świszczy, piszczy, gwiżdże, chrapie, rzęzi... gardło zresztą też ma podobny zestaw dźwięków. oddycham mimo, że na piersiach cały czas dźwigam coś bardzo ciężkiego (nie widać ale jestem przekonana że coś tam jest). jestem na L4 do 13-tego.
chciałam iść na nie z czystym sumieniem (choć nie wiem, co byłoby na nim zmazą gdybym nie zrobiła tego, co zrobiłam) i przesunęłam je o jeden dzień dla pana k. pan k. nie ma u mnie żadnych specjalnych względów. nawet rzekłabym, że ma je pod kreską. ale chciałam go mieć już z głowy. niestety nie udało się, bo wszystko było nie tak, a fatalny stan zdrowia i samopoczucia tylko pogarszał sprawę. nie dałam rady. zła jestem na siebie, choć wiem, że nie dało się nic więcej. za mało środków, czasu, rąk, pomyślunku.
na swoja wizytę u lekarza czekałam ponad godzinę czasu. opóźnienie. pani recepcjonistka (wydaje się być młodsza ode mnie) ciężko pracuje rozmawiając przez telefon. nic dziwnego, że tak trudno się tu dodzwonić i potrzebowałam na to aż dwóch dni, skoro laska przez 60% czasu, który spędziłam w poczekalni gada przez telefon - o nowym członku swojej rodziny, który przyszedł na świat dzień wcześniej, o rodzinie i kilku mniej ważnych sprawach. ciężko odróżnić rozmowę prywatną od tej z pacjentem, ponieważ słownictwo typu "no", "dobra", "taa", "jasne" pojawia się nagminnie w każdej z konserwacji. dziewczyna ma dość donośny głos. mimo, że znajduje się po drugiej stronie długiego korytarza zagłusza ożywioną dyskusję moich współcierpiętników czekających na swoją kolej. współcierpiętnicy jednak także nie dają się nie zauważyć czy nie usłyszeć. straszy pan próbujący się wbić poza kolejką próbuje w ramach zasłony dymnej nieśmiertelnych tematów politycznych, społecznych, ekonomicznych i wszystkich innych, które pozwalają stwierdzić na czym ten świat stoi czy leży. dwie panie bez żenady komentujące przedłużające się wizyty u pani doktor, bo przecież jak można tam tak długo siedzieć i marudzić coś o jakiś bolączkach, kiedy one mają tu coś do załatwienia i muszą czekać. matka i kilkuletnia córka, którym dość długo udaje się być poza tym gwarem we własnym cudownym świecie gdzie mają swoje tajemnice. no i jeszcze chłopaczek, który niemiłosiernie pociąga nosem, przy czym odmawia użycia chusteczki z mamusią strojnisią obiecującą kupienie na obiad spaghetti. chłopak także nie ma zahamowań, by komentować długość przebywania poszczególnych pacjentów u pani doktor. wszyscy ci ludzie nie mają zahamowań żeby to robić. po czym sami włażą do tego gabinetu i uzurpują sobie prawo do siedzenia tam po tyleż samo czasu, albo i dłużej.
w końcu wchodzę i ja (po przeszło godzinie czasu) dostaję swój wyroczek i mogę iść po zestaw chemikaliów, które postawią mnie na nogi i przywrócą do stanu względnej zdolności do działania.

więc sobie choruję, marnując czas. rozczulam się na tym co było kiedyś. co mogłoby być, co może kiedyś i będzie i tym wszystkim, co nigdy się nie wydarzy. i los chciał, że akurat wszystkiemu temu partneruje ideał roberta downey jr będącego tym boskim adwokatem zakochanym bez pamięci w ally mcbeal. i znowu ten bałwan w lodówce mi się przypomina ech. i szlag trafia próby racjonalnego myślenia.
mówiłam , że nie nadaję się do działania bo rozmemłana jestem strasznie...

dobrze, że na L4 racjonalne myślenie nie jest wymagane

niedziela, 1 listopada 2009

Wszystkich Świętych - Święto Żywych

niestety, można mnie kląć i bić, a zdania nie zmienię.
cała marketingowa machina ruszyła już jakiś czas temu (w tym roku niepokojąco szybko z oznakami świąt bożego narodzenia) a dziś znów karawany na cmaentarzach gdzie w ciągu roku pustki i cisza.
dziś będzie gwar rozmów, dzwonki telefonów komórkowych, odgłosy silników samochodów świeżo z myjni (wdziałam te olejki na stacjach o godzinie 23!!).

wszyscy święci balują ...tu

nabij diabła, chmurę śmierci weź...

kto by pomyślał
ja sama w życiu bym nie pomyślała
nawet teraz nie wierzę, że to wszystko się wydarzyło

aga i karaoke
hahahahahaha
ale jednak
nie wiem jakim cudem, ale jednak (i to w dodatku bez grama alkoholu czy innych używek)
DWA RAZY !!!!
<> ubóstwiam te moje dziewuszki, ach no tak no i ten nasz jeszcze jeden rodzynek
kto by pomyślał, że są jeszcze na tyle ... męscy mężczyźni ;]

wieczór wspomnień, zabawy, towarzystwa z dynią w tle.
studia mogą w swoim zamyśle dawać wiedzę, doświadczenie, umiejętności i pewnie jeszcze masę innych rzeczy. ale jedna z najważniejszych to ludzie. inni ludzie. i ku mojemu zaskoczeniu nawet na studiach zaocznych jest to podstawowy pożytek ;]

grupadziesiąta rulezzz!!!

piątek, 23 października 2009

marność nad marnościami, wszystko marność

muszę przyznać, że z zainteresowaniem śledzę wszelkie informacje pojawiające się w związku z akcją GW "Wyższa Szkoła Wstydu". studentka pedagogiki zaoczna i to jeszcze z licencjatem po "szkole wyższej niepublicznej". nawet obecnie odbywana nauka na UŚ nie wiele daje więcej.
przedwczorajsza porcja wiadomości na temat szkolnictwa wyższego w gw znowu narobiła zamieszania.
czytam te wszystkie sądy, opinie, statystyki i sobie to wszystko w główce układam. nie ze wszystkim się zgadzam, ale jednak staram się spojrzeć na kwestię z każdej możliwej strony.
ze słów p. rybińskiego (gw 21 października 2009 s.8)można wyciągnąć kilka wniosków, np. nie wszyscy muszą zostać magistrami - to akurat rzecz normalna i jak dla mnie najbardziej zrozumiała. jednak wśród treści tak przemyślanego wywiadu można również znaleźć zdanie określające pedagogikę jako "byle jakie, łatwo dostępne studia dla przeciętnego absolwenta szkoły średniej". i tu już tak łatwo się nie zgadzam. po pierwsze łatwa dostępność dla przeciętnego absolwenta szkoły średniej związana jest z faktem zniesienia na ten kierunek egzaminów wstępnych. i tak nagle liczba 8 kandydatów na miejsce rośnie do 23 - bo przecież skoro zdałem tą maturę tak fajnie to znaczy, że mogę się ewentualnie i tu zahaczyć. to cały ten egzamin maturalny ułożony w schemacik z lukami do wypełnienia (ale oczywiście tylko wg klucza) badający NIEzdolność do samodzielnego myślenia.
po drugie cały czas uważam, że to nie są studia "byle jakie". zdefiniować "byle jakie" proszę? nie ma co tu się kryć, że w porównaniu z medycyną wypadają kierunki humanistyczne blado pod względem trudności. ale dla mnie to jak prawo jazdy. niby łatwizna, tłumy ciągną i zdają (czasem po kilkanaście razy próbują, ale to rzecz sporna czyja to wina). ale czy to znaczy, że wszyscy są super kierowcami??

Pomijając dzisiejsze wydanie informujące o przeprowadzonej fikcyjnej rekrutacji, które mimo, że wzbudziło we mnie różne mieszane uczucia (od zniesmaczenia po śmiech przez łzy i łzy przez śmiech), nie było w stanie "przebić" tego, co wyczytałam w opiniach internautów, szczególnie tego oto człowieczka (wręcz ludzika)

Anonimowy internauta proponuje radykalne rozwiązanie problemu niskiej jakości studiów: "Zauważcie, ze takie lipne szkoły - nie ta z artykułu, bo ona w ogóle nie istniała - to zawsze sa jakieś dziwne kierunki. Jakieś socjologie, komunikacje, zarządzania. Nigdy kierunki ścisłe ani inżynierskie. A to dlatego, ze "nauki" humanistyczne to jedne wielkie oszustwo. Studia na kierunkach humanistycznych to po prostu kpina, niezależnie od tego czy sa realizowane na UW, UJ czy jakiejś mikro-uczelni w małym miasteczku. Wszyscy narzekają na inflację tytułów naukowych, rozwiązanie tego problemu jest bardzo proste. Wystarczy pozamykać wszystkie kierunki humanistyczne i nie zezwalać na otwieranie następnych. Gwarantuje, ze stopień nasycenia magistrów w społeczeństwie spadnie do właściwego poziomu."*

*http://wyborcza.pl/1,102381,7179409,Internauci_o_akcji_Szybkimagister_pl__kult_magistrow.html

no bo takich opinii to ja najzwyczajniej w świecie nie rozumiem. czy ktoś się w ogóle zastanowił co to ma znaczyć? pozbawmy się nauk humanistycznych. zmieńmy najlepiej nasz język w zerojedynkowy - łatwiej będzie się dogadać, koniec z ironią, sarkazmem czy czytaniem pomiędzy wierszami. zmieńmy się w maszyny. na co komu nauka? magistry i inżyniery na co wam człowieczeństwo?

środa, 21 października 2009

Wyższa szkoła wstydu - akcja Gazety Wyborczej

Gazeta Wyborcza rozpoczęła cykl artykułów na temat poziomu szkolnictwa wyższego w naszym pięknym kraju. nie dziwi coraz większe zainteresowanie tym tematem, gdy po ukazaniu się raportu na temat najlepszych uczelni na świecie nasza najwyżej oceniona chluba - krakowski UJ - jest na 308 miejscu (http://miasta.gazeta.pl/krakow/1,37650,7138191,Polskie_uczelnie_nie_sa_na_topie.html). reklama obwieszczająca tydzień poświęcony tej tematyce była rozbrajająco szczera... może nawet aż do bólu. bo przecież aż żal, że to tak wygląda
http://www.joemonster.org/filmy/19814/Wyzsza_Szkola_Wstydu_Koniec_Akademii

czytam te artykuły i moje społeczne "ja" się odezwało. na całe dwie strony a4 czcionką 10. wysłałam historię mojej uczelnianej edukacji do gw. ktoś poznał ten ból. ktoś go zauważył. sprawa nagłośniona tylko czy ktokolwiek wyciągnie z niej jakieś wnioski?? czy studentów dla papierka będzie mniej?? czy zaoczni zyskają jakiś szacunek?? czy wykładowcy przestaną uważać się za bogów (oczywiście po paniach w dziekanacie)??
jasne, że to nie jest TYLKO tak. są porządni studenci, porządni wykładowcy, porządne uczelnie... czasem nawet jakiś przedmiot czegoś uczy konkretnego i przydatnego. zdarza się, że to bywa nawet ciekawe.
tylko porządku brak, pomysłu na to i konsekwencji...

poniedziałek, 19 października 2009

na samotność skazują człowieka nie wrogowie, lecz przyjaciele (milan kundera)

jest we mnie teraz coś, co może w każdej chwili wybuchnąć łzami.
virginia woolf


skąd się to bierze? nie wiem
czy to dlatego, że to poniedziałek?
czy to dlatego, że zimno i mgła?

czy dlatego, że tam teraz Ktoś płacze
a ja nie mogę nic zrobić

znowu
a może nadal
czekam

na człowieka

niedziela, 18 października 2009

teraz jest ogromne zapotrzebowanie na anioły...


podobno potrzeba mi chłopa
tylko gdzie ja znajdę chłopa, który potrzebuje takiej agi


kocham cię, a kochanie moje
to tęsknota nieskończona

(maanam, kocham cię kochanie moje)

piątek, 9 października 2009

my name is Brak

możnaby pomyśleć, że jest okey.
możnaby się postarać i udawać, że jest tak naprawdę.
ale...
czegoś brak

zaczął się drugi etap mojej kariery edukacyjnej o tytuł zawodowy magistra pedagogiki.
mimo ogromnego zapału jeszcze kilka dni temu, teraz jestem raczej pod kreską.
zaczęło się od samego rana rozczarowującym wykładem. niestety na uczelniach państwowych także są tacy, którzy czytają książki... zamiast prowadzić wykład. filozofia w wydaniu podręcznikowym z tymi wszystkimi logicznymi implikacjami
i indukcjami i zdaniami jest raczej średnio atrakcyjnym towarem. czytana monotonnie przez 5 godzin jest nie do przyswojenia.
i mówię to z pełnym przekonaniem.
chaos organizacyjny i niepotrzebny, głupi, szczeniacki spór z jakąś wyszczekaną dziołszką też nie jest w najlepszym guście. no ale jak już poszło tak jest, choć nie jestem dumna ze swojego zachowania (aczkolwiek nie uważam żebym była bez racji, tylko chyba tu trzeba było ustąpić głupszemu). poza tym dalej niewiele wiem w sprawach czysto technicznych i organizacyjnych. nie mam ochoty na kolejną walkę
o miejsce w kolejce żeby zmieścić się u jakiegoś człowieczka na seminarium. wiem, że logistycznie jest to nie do zrobienia tak aby wszystko było sprawiedliwie ale czy naprawdę nie da się tego inaczej rozwiązać niż stosując wyścig szczurów.

jakby tego było mało okazało się, że na imię drugie mi Brak. i jakoś żaden inteligent tego nie wyłapał wcześniej (swoją drogą to trzeba być inteligentem tworząc takie wnioski internetowe, które wymagają od ciebie podania informacji, których fizycznie nie ma - chyba że nie posiadanie drugiego imienia w metryce to jakaś poważna anomalia) a mój nowiutki indeks
już ma odpadające kartki. czy to metafizyczne oznaki niedobrego??

chwilowo out of order
bez polotu i nadziei

środa, 7 października 2009

please just save me from this darkness

znowu się zakręciłam
po kilku słowach
jednym wersie
kilku nutach

podobno ciemności nie należy się bać. i ja się raczej nie boję. i nawet lubię.
wszyscy zmęczeni dawno chrapią. wszyscy umarli czuwają.
a ja mogę sobie posiedzieć i pogmerać w głowie. więc siedzę i gmeram.
tylko jakoś z wygrzebywaniem tego wszystkiego z niej jest problem.
jakieś to takie nieskładne. jakieś takie dziwne. co najgorsza jednak -
to wszystko powtarzalne.
wydaje mi się, że ciągle kręcę się w kółko. że plątam się w tym samym dole
i wyjść z niego nie mogę. ale to mój dół. to mój kawałek podłogi.

nie boję się ciemności.
ale wiem, że znowu dzień wyprze noc i obnaży ... wszytko, czym jestem.
i wtedy okaże się, że w świetle dnia jestem nikim.

piątek, 2 października 2009

powieki są po to, żeby nie patrzeć...

nie śnię.
zamykam oczy i chwilę potem jest rano. nie śnię.
w ciągu dnia nie ma czasu, nie ma miejsca na zamknięcie oczu.
próbowałam dziś nie patrzeć w pracy, ale szybko przywrócono mnie
do porządku. ordnung must sein i nie mam nic do gadania.

więc nie śnię.
więc jestem, ale mnie w tym nie ma.
"belątam się" po omacku, z nadzieją ... sama nie wiem już na co.



zima idzie

piątek, 25 września 2009

beznadziejness

po prostu zła jestem.
mam ogromny żal do ludzi, których prywatnie lubię. z którymi spędzam po kilka godzin pięć dni w tygodniu. którym ze swojej strony i w ramach moich możliwości próbuję zapewnić maksymalny komfort życia zawodowego, na jaki mnie stać. choć czasem, dokładam do tego interesu od siebie - bo mam poczucie, że warto. że przecież tak czasem trzeba. dla ogólnego dobra. dla uniknięcia konfliktu ustępuję, pozwalam przekroczyć moją granicę komfortu życia zawodowego. nie mam tu na myśli unikania konfrontacji czy schodzenia komuś z drogi. czasem po prostu nie warto roztrząsać problemu debatując o burzy w szklance wody. coraz częściej jednak próbuje mi się jeszcze narzucić dodatkowe poczucie winy, jeżeli nie chcę na taki "kompromis" pójść.
i szlag mnie chce trafić, krew po czubek nosa zalać i kurwica mózg rozwalić kiedy ktoś wymaga ode mnie poświęcenia czegoś i dodatkowego zaangażowania, a sam rozkłada ręce w akcie bezradności kiedy proszę o zrobienie najprostszych rzeczy, albo wręcz (tak jak to miało miejsce dziś) odmowy udzielenia konkretnych informacji. wiem albo nie wiem i tyle. wywody teoretyczne w sytuacji kryzysowej "co by były gdyby' i ' ja to mówiłam/em 100 razy' są po prostu nie na miejscu.

sprawdzam więc...

KOMPROMIS -łac. compromissum = 'ugoda'
1. ugoda w jakiejś sprawie osiągnięta dzięki obustronnym ustępstwom;
2. wyrzeczenie się części własnych zasad, poglądów, ideałów, by osiągnąć praktyczne korzyści
(Słownik wyrazów obcych., Tytuła M., Okarmus J., PWN Park Edukacja, Warszawa - Bielsko-Biała 2009, s. 122)


KOMPROMIS -łac. compromissum - 'ugoda'
porozumienie polegające na ustępstwie z obu stron.
(SŁOWNIK wyrazów obcych, synonimów, frazeologiczny., Smaza M., Bernecka A., Buchmann, Łódź 2007, s. 158)

KOMPROMIS -łac. compromissum = 'coś wzajemnie obiecanego'
1. ugoda, porozumienie osiągnięte wskutek wzajemnych ustępstw; odstępstwo od własnych zasad, założeń, poglądów itp.; wyrzeczenie się czegoś dla uzyskania korzyści [...]
(Słownik wyrazów obcych., (red) Tokarski J., PWN, Warszawa 1978, s. 374) <--- to było drukowane jeszcze w NRD (lol).

jak widać wszystko, co mam w rękach mówi o wzajemnych, tudzież obustronnych ustępstwach. kiedy ustępuję tylko ja - to jest naiwność i głupota. czas z tym skończyć. mam mocne postanowienie poprawy.

wtorek, 22 września 2009

społecznie użytecznie i wydajnie

bezstresowej pracy zapewne nie ma, bo to byłaby chyba swego rodzaju utopia. poza tym podobno istnieje stres dobry i zły. coś jak z cholesterolem, bo oczywiście łatwiej o ten zły niż dobry, ale na stres super-margaryna niczego nie poradzi.
co do samego stresu w pracy czynników może być ilość nieskończona, od mniejszych po katastrofalnie duże. jednym z niebywale ważnych czynników jest poczucie bezpieczeństwa i posiadanie własnej przestrzeni. długo walczyłam o moją przestrzeń. po prawie dwóch latach doczekałam się w końcu własnego krzesła (walka była długa, ale zwycięstwo smakuje cudownie), przypisanego mnie i mojemu stanowisku. na swoim terenie człowiek ma swoje porządki, swój system, który pozwala mu funkcjonować wydajnie zapewniając optymalne warunki działania. do mojego azylu powoli zaczynają się wkradać. kazano mi się dostosować do wygody innych, korzystających z "moich zabawek" w momentach krytycznych. i właśnie teraz stwierdziłam, że gryzie mnie to w wątrobę i nie pozwolę sobie włazić z butami na półeczki i stół. to tyle, ile zrobić mogę. bo dziś dodatkowo zarzucono mnie roślinami.
nie to żebym miała coś do zielonych. roślinki są generalnie spoko. jak najbardziej zgadzam się co do ich kojącego, miłego towarzystwa. i przecież można je gdzieś powiesić, postawić każdej Pani na biurku, tudzież na szafce z drukarkami. ale obkładać dookoła całe balkonowe okno, żeby zrobić "ścianę zieleni" w sytuacji, gdzie miejsc na ustawienie kawałka materiałów jest...zero, czyli nie ma i wybiera się zawsze najbezpieczniejsze dla danego typu produktu; przy stole montażowym przy którym macha się nieograniczoną ilością rzeczy... mnie się to po prostu jakoś w głowie nie mieści. ale nie wychylam się, bo to jest element przestrzeni wspólnej,więc demokracja rządzi.
choć swoją drogą wydaje mi się zabawne, że niektórym się wydaje, iż przy pomocy kilku doniczek zwiększą wydajność i efektywność pracy. a no i jeszcze zmniejszą ilość wpadek i błędów. a na świecie zapanuje pokój i wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie. bla bla bla...
w tej chwili nie jestem specjalnie wydajna ani użyteczna. nie jestem w nastroju na baśniowy koniec. zimowy sen już mnie łapie. najlepiej zaszyłabym się na jakiś tydzień pod kołderką.

bo ja jestem chyba trochę z innej bajki

i don't know any of good title for that

Sometimes I'm afraid when you go
Sometimes I'm afraid when you come home
Underneath it all ...
I think I'm afraid when there's nothing wrong.

But if I was fearless ...
Could I be your reckless friend
And if I was helpless ...
Could you be the one comes rushing in.

There's something that I never told
When I find myself slipping off of my pedestal
I'm a fierce believer afraid to fall.

But if I was fearless ...
Could I be your reckless friend
And if I was helpless ...
Could you be the one comes rushing in.

Sometimes I'm afraid of the dark
I can't find the light in my heart
I can see my hand pushing away
Hard as I can

But if I was fearless ...
Could I be your wreckless friend
And if I was helpless ...
Could be the one comes rushing in.

Sometimes I'm afraid when you go ...

[cyndi lauper - fearless
]


ona umrze z samotności, zanim zaufa komukolwiek jeszcze raz...

niedziela, 20 września 2009

na te smutki, na te żale...

...się nawalę

autorką tego wspaniałego hasła jest koleżanka B., nasza ostatnia praktykantka. hasło zostało rzucone, a wraz z nim w ruch poszła butelka wina, jeszcze moja, podyplomowa. myszy poharcowały bez kota, choć nie długo i nie dużo - bo wszak praca to praca. co też nie do końca chyba jest takie oczywiste. ostatnio w myśl hasła



...poprawiamy wszystko sami. nawet doszliśmy do wniosku, że powinniśmy sobie to nadrukować na koszulkach i nosić jako stroje robocze. tak dla dopełnienia tła można by jeszcze gdzieś tu wkleić rybkę Nemo (sick!) - tak dla naszej dzikiej satysfakcji.
jak się również okazało - liczenie na to, że sprawiedliwość jest na tym świecie - jest zwykłą i dziś już chyba wykpiwaną naiwnością. można odwracać kota na miliony sposobów w różnych sytuacjach, ale zawsze wiąże się to z koniecznością działania od tzw. dupy strony. kiedy jesteśmy przekonani do jakiejś opinii bardzo ciężko jest nam zauważać pozytywy opinii odmiennych od naszej. gdy do tego dojdzie jeszcze próba ratowania własnego tyłka, podlizania się szefowi i potrzeba bycia pierwszym i jedynym sprawiedliwym to praca jakby ginie tam gdzieś pomiędzy tym wszystkim.



niby oficjalnie wszyscy to wiedzą, ale co się dzieje kiedy nikt nie patrzy... tego nie wie nikt, bo nie patrzy. bo jakby się temu przyjrzeć to przecież statysta nie jest osobą, która nic nie robi. to ktoś, kto udaje i stara się przekonać wszystkich, że robi dokładnie to, co powinien. i bierze za to kasę. więc jak odróżnić statystę (dobrego) od pracownika??



to jakby cały czas gdzieś słyszę, tylko w różnych formach. mówcie, sprawdzajcie, poprawiajcie, komentujcie itd. tak jak ... ja bym to zrobiła. bo przecież każdy wie lepiej. a ty bądź silny jako koń - polski czy radziecki, nieważne. kiedy zaczynają się te wszystkie przemowy, upomnienia i tłumaczenia mam automatyczny odruch ziewania. ponieważ zawsze mówione jest to samo, tylko coraz bardziej zakręca się to na własną korzyść. czasem argumenty już nawet nie są adekwatne, ale tak często powtarzane, że wchodzą w kanon podstawowej odpowiedzi na każde pytanie.



tak więc paplamy cały czas o tym samym, jednak konkretów brak.

moje ulubione hasło ostatnich dni, które podchwyciłam z radością to to:



kusi, oj kusi ale na szczęście mamy jeszcze pepsiaki ;]

i z tym optymistycznym akcentem jakoś tak milej się w końcu ... zrelaksować przed kolejnym poniedziałkiem.

poniedziałek, 14 września 2009

how does it feel?

gdzie przebiega granica? kto ją ustalił? kto weryfikuje dotrzymywanie obietnic i postanowień?

banalna i naiwna. może nawet śmieszna.
how does it feel to be different from me? are we the same?
rzeczywistość wymaga dowodów. konkretów, które można pomacać, posmakować, ewentualnie powąchać. już nawet samo czegoś zobaczenie nie jest wystarczającym środkiem. przy dzisiejszych mieszankach chemicznych możemy zobaczyć wszystko o czym nie śniło się filozofom.
ja chcę dotykać, próbować, pochłaniać. chcę widzieć. chcę czuć.

i want you here tonight, want you here
'cause i can't believe...

no właśnie... nie mogę uwierzyć, bo gdy szukam racjonalnych potwierdzeń - zderzam się z najgorszym z możliwych scenariuszy.

i znowu ląduję pod ścianą. i wiem, że ktoś to ocenia. ktoś sprawdza wszystkie kroki. ktoś czyha na choćby jedno potknięcie. szuka momentu, gdzie będzie można udowodnić, że to jest jakiś żart i roześmiać mi się w twarz.


tak, tak tam w lustrze to niestety ja
tak, tak ten sam....

czwartek, 10 września 2009

aniołowo



szukałam cię mój aniele
dobrzy ludzie wskazali drogę
i jesteś
dla kogoś właśnie jesteś
jedyny

środa, 9 września 2009

z serii: dlaczego aga nie lubi komputerów (i z wzajemnością)...

powodów mogłabym tu wymieniać tysiące, jeżeli nie miliony.
znający mnie wiedzą, że jeżeli nie mam problemów z kompem, tzn. że mam problem ze sobą. nie potrzeba mi dużo, bo wyraźnie mój język programowania jest niekompatybilny z językiem maszyny, któreś z nas jest za głupie i tyle. pogodziłam się z tym, choć nie jest tak, że swych umiejętności nie poszerzam.
od pierwotnego poziomu (komputer jest zabawką, która może wybuchnąć od jednego guziczka) minęło trochę czasu i jak mam zaszaleć to nawet potrafię zdefragmentować dysk. ach jeszcze przywracanie system umiem, tzn potrafię zrobić. od każdego innego czegoś, od dziwnego okienka z jakimś komunikatem w obcym (także zerojedynkowym) języku po wszystko inne co się przydarzyć może. a że ja to ja, to mnie się przydarza dużo i często. od tego mam ludzi, a dokładnie telefony do tych ludzi lub przynajmniej numery gygy. mam moich informatycznych gurów kilku, i jak dobry dentysta, nie krzyczą kiedy mnie boli i z anielską cierpliwością reagują na każdy mój arcytrudny dylemat związany ze sferą nowoczesnej technologii (ZA CO DOZGONNIE DZIĘKUJĘ). choć przyznać muszem, że kilkakrotnie stwierdzono, że jest to nie możliwe to, co ja mówię, żeby się tak działo samo (sugerując że ja niby mogłabym aż tak namieszać!?) za każdym razem staram się wchłaniać trochę wiedzy, jednakże przy niektórych czynnościach stwierdzam, że szkoda mojego zachodu i miejsca w komórkach nerwowych na takie dziwne cosie.
więc z komputerami żyjem bo muszem, ale ufać im nie bardzo jakoś potrafię. ostatnimi czasy szlag mi trafił jakieś 300GB danych - oczywiście znienacka. z elektronicznej karty miejskiej zjedli mi więcej za przejazd autobusem niż powinni. a w banku zgubili wniosek o wydanie karty bankomatowej. no właśnie. w banku...

złośliwość rzeczy martwych tudzież przypadku, losu, boga i diabła czy czego tam jeszcze innego, jest znana powszechnie całemu światu i wiadomo, że jak na czymś zależy ... to zawsze jest pod górkę. tak było i dziś. plan był prosty jak konstrukcja młotka. idę wpłacić pieniążki na konto do banku po to, by zrobić jutro przelew na czesne dla USia (tak a propo jestem przyjęta na magisterkę). iść miałam rano, ale oczywście z dnia "prawie jestem na czysto" wyszedł dzień podróży montażowych oraz przycinanek na czas, o których nie raczono mnie poinformować wcześniej, bo i po co - normalka. bank do 18 to zdążę. godzina szesnasta punkt powrót z montażu i ... hop do ING. kolejka spora, ale stoję. i stoję. i stoję... i tak dalej dalej. minęło pół godziny i odszedł pierwszy klient od okienka. ale nie denerwujmy się - jeden młot poszedł, te sześć osób przede mną nie może być też aż tak bardzo absorbujących. stoję ja ci dalej, ale pani klientka niespecjalnie się ucieszyła ze do okienka podeszła, bo jakże się okazało są problemy techniczne z programem i wpłaty, wypłaty, przelewy nie mogą być wykonane. pani może mi sprawdzić saldo lub udzielić informacji. nikt nie raczył poinformować o tym ludzi w kolejkach. za to z rozbrajająco naiwną minką pyta "żaden z państwa nie może się posłużyć bankomatem?" otóż tu krew zaczyna we mnie wrzeć - karty mi brak, właśnie przez wasz głupi system.
ponieważ moje cudowne miasto się modernizuje mamy w centrumie naszym jeszcze drugi oddział mego cudownego banku. zbiegam pospiesznym krokiem coby zdążyć. tam niestety miła pani informuje mnie, że oni nie mają kasy. NIE MAJĄ KASY KURWA. nie prowadzą wpłat na konto ani wypłat z konta. w takim razie ja się kutwa pytam po kiego grzyba budują cały nowy oddział? miałam pół godziny na dotarcie do ostatniego oddziału w naszym cudownym mieście. w sam raz akurat czas na drogę. dopiero w tym miejscu znalazłam kartkę z informacją, że ponieważ ING wprowadza nowoczesną technologię, która ma ulepszyć jakość obsługi oraz poszerzyć możliwości w dniu dzisiejszym niestety jakość ta moze być znacząco niższa i utrudniona ze względu an prawdopodobieństwo wystąpienia problemów w działaniu programów obsługujących pracę. kartka wielkości a4 na bocznej szybce. ale tu przynajmniej była jakakolwiek informacja. no i personel także na wejściu o tym informuje (oczywiście przepraszając). nie wpłacilam, nie wypłaciłam, nie przelałam. nikt też nie potrafił dać mi gwarancji, że jutro się to uda ;/
nie mam pretensji, że to nie działało. komputery to tylko komputery. są zawodne.
ale że to akurat dziś, ale że to akurat mnie, ale że to akurat wszystko się tak poskładało. można było to jakoś rozwiązać, uprzedzić, poinformować... zawinili ludzie.
ludziom nie jestem w stanie zaufać, to maszynom będę?? nie ma szans

komputerowo niezaradna

poniedziałek, 7 września 2009

dozwolone od lat osiemnastu...

różne rzeczy mi po głowie chadzały do tej pory, różne w głowie noszę teraz. i któż może wiedzieć co się jeszcze tam znajdzie.
mam jednak pewne trudności w stwierdzaniu, co jest normą w danym wieku. wiek w ogóle nie jest chyba zbyt dobrym kryterium podziałowym. przecież nikt automatem nie dostaje wraz z liczbą przeżytych dni racjonalności, odpowiedzialności, samodzielności, mądrości, itp. tu chyba zasada demokratyczności nie ma za większej racji bytu. bo czy to, o czym myśli przypadkowo zaczepiony na ulic nastolatek, jest bardziej czy mniej cenne w porównaniu do tego, co myśli statystyczna większość nastolatków na świecie.
przyjmując zwyczajowe zasady nastolatką już jakiś czas nie jestem. ale jak dotąd zawsze wydawało mi się, że mimo upływającego czasu mam jakieś blade pojęcie o życiu i pragnieniach takiego wieku, że jestem w stanie je zrozumieć mimo pewnej niedojrzałości i naiwności niezaprzeczalnie z nim związanej. i teraz nie wiem czy to ja już nie rozumiem, czy może za moich czasów rzeczywiście było inaczej. a może jest cały czas tak samo tylko ja nigdy nie byłam w tej akurat części ludzi.
na obowiązkowych zajęciach z pedagogiem szkolnym w liceum uczono mnie, że należy być pewnym siebie. podejmować decyzje, bronić własnego zdania i kreatywnie, oryginalnie starać się wyróżnić z tłumu - dać się zapamiętać.
teraz wydaje mi się ze wzięto to bardzo dosłownie. aby się wyróżnić przekracza się granice - wszystkie bez wyjątku. p;odejmuje się decyzje, ale nikt nie wspomina o odpowiedzialności za konsekwencje. broni się swego na zasadzie silniejszej ręki, bez konstruktywnych zasad - bo tak i już. oryginalność to wszystko poza przeciętnością - w górę i w dół. ale kto by się wspinał, skoro tak łatwo można zaistnieć szokując.
co się zmieniło od tego czasu?
nie ma zahamowań, nie ma granic, nie ma nic.

15-latek pod nieobecność rodziców robi imprezę. przychodzą jego koleżanki i koledzy. niektórzy są pod wpływem. przynoszą alkohol. piją alkohol. 15-latek otwiera drzwi osobie dorosłej, która w tym czasie ma go kontrolować. mówi, że wszystko jest okej. wychodzi na jaw, że nie jest sam - ale nadal wszystko jest okej. wychodzi na jaw, że jedna z dziewczyn jest całkowicie pijana - nie utrzymuje się nawet na nogach - ale nadal wszystko jest okej. 15-latek nie widzi tej sytuacji nic zdrożnego, nieodpowiedniego, groźnego. za tydzień urządza kolejną imprezę pod nieobecność rodziców. ma ich zgodę. ma zgodę tego, kto miał go kontrolować. 15-latek ma rano do posprzątania niezły chlew - m.in. zarzygane przez kogoś spodnie rodzicielki - nowe, jeszcze z metką, za jakieś 160 sł. sprząta razem z osobą kontrolującą. prosi, by nic nie mówić rodzicom. że sam to rozegra.

jak dla mnie - wszystko jest tu nie tak. 15-latek nie robi imprez alkoholowych. kiedy zostaje na nich nakryty, nie robi ich po raz kolejny. kiedy zostaje po nich bałagan, sam go sprząta. kiedy broi - ponosi konsekwencje.

tu nie chodzi o pedagogiczne podejście. tu wystarczy podejście zdroworozsądkowe.

cieszę się, że nie jestem już nastolatką. wg dzisiejszych "standardów" chyba nigdy nią nie byłam.

niedziela, 30 sierpnia 2009

subiektywnie o tym, co było i być może będzie...

miał powstać komentarz do słów Pana Profesora B. Śliwerskiego
http: sliwerski-pedagog.blogspot.com/2009/08/kapitan-schodzi-z-tonacej-akademickiej ,
ale zaczęło to żyć własnym życiem. niech więc żyje...
Status niepublicznych szkół wyższych w Polsce nie należy do wysokich nawet bez oficjalnie potwierdzonych afer kupowania dyplomów czy sprzedawania zaliczeń. Studenci takich uczelni są jednoznacznie określani jako ci gorszej kategorii, którzy dyplom mają zapewniony w ramach poniesionych kosztów. Kierunki pedagogiczne są dodatkowo obciążone łatką „prostego kierunku niewymagającego umiejętności, na którym można się poślizgać przez pięć dla byle jakiego papierka z tytułem magistra”. Sama pedagogika pokutowała przez lata jako przechowalnia dla migających się od służby wojskowej czy ludzi uciekających od zwykłej pracy. Mieli oficjalną podkładkę, by zastanawiać się, co ze sobą zrobić. Na szczęście powoli ten stereotyp upada. Powoli.
Cały czas są „studenci” którzy szukają takiego ciepłego kąta by studiować, a się nie napracować. Płacą regularnie czesne, pojawiają się regularnie po zaliczenia i regularnie są oburzeni każdą rzeczą jaką się od nich wymaga – obecności na zajęciach, przygotowania do nich (wykraczających poza wydruki komputerowe lub kserowane czyjeś notatki nawet nieprzejrzane), czytania podręczników czy lektur dodatkowych. Ach no i nie zapominajmy o tym najdziwniejszym wymaganiu – jakimkolwiek zaangażowaniu i przygotowaniu, lub w wersji minimum z minimum – co najmniej nie przeszkadzania. Są też wykładowcy, którzy nie widzą powodu, by tracić swój cenny czas i energię, zakładając ,że studenci i tak tego nie wykorzystają i nie docenią. Czytanie podręczników w ramach wykładu, a nawet i ćwiczeń, jest dość częste; niestety niezmiernie rzadko są to ich autorskie opracowania lub chociaż wybór artykułów wybrany wg jakiegoś klucza. Najczęściej po prostu jest to przejazd do definicjach z danej tematyki wg najpopularniejszych autorów. Zaliczenie odbywa się więc na zasadzie pisania prac na wybrany temat. Najlepiej przesyłanych majlowo, by nie przeciążać mięśni i nie zagracać przestrzeni. Jeżeli nawet trafi się jakaś osóbka, która podejdzie poważnie do tematu nie przesyłając pliku Word typu kopiuj/wklej/wyjustuj/podpisz (choć czasem i to już jest liczone jako praca przygotowana poprawnie) zawsze można wydrukować sobie i potem wykorzystać na potrzeby własnych odczytów czy opracowań. Można też w ogóle tego nie czytać i wpisywać oceny w ciemno za ilość znaków, akapitów czy stron. Kiedy przychodzi egzamin i już należy pytać lub pisemne prace sprawdzać to jeszcze można się powyżywać – w ramach poprawy nastroju za ten kaganek oświaty, który się tak ciężko dźwiga na ramionach – i powyśmiewać studentów, podrwić z nich, pokazać jak to są maluczcy (zadając pytania z kosmosu lub uzależniając oceny od tego, czy kartka zrzucona z biurka spadnie na podest czy poza nim). Co dziwne nie przeszkadza im to pracować na takich uczelniach i odbierać wynagrodzenie za zajęcia prowadzone po najmniejszej linii oporu i z żadnym zaangażowaniem – to przeraża.
Przeraża studentów, którzy płacą spore sumy, na które ciężko pracują, by posłuchać jak ktoś po prostu dyktuje podręcznik, który mogli by sobie kupić za 1/3 raty miesięcznej czesnego. Skoro są studenci, których to przeraża, a równowaga w przyrodzie musi być ;] – są też wykładowcy którzy, są dokładnym przeciwieństwem tych wielkich, nie marnujących energii. Tacy, którzy mimo wiedzy na temat otaczającej ich rzeczywistości, prowadzą autorskie wykłady i są dla studenta – odpowiadają na pytania, zadają kolejne i nakłaniają do samodzielnego myślenia i wygłaszania własnych (nie zawsze zgodnych z profesorskimi sądami, ale zawsze oryginalnymi i konsekwentnie bronionymi) opinii. Oni wierzą, że to po to tam są. By robić swoje. czy wystarczy takich wykładowców? I czy studenci sprostają tym, oczekiwaniom i wykorzystają dobrze tę szansę

poniedziałek, 24 sierpnia 2009

na rozstaju dróg

czasem wszystko wydaje się być po prostu niedorzeczne.
jak historia opowiedziana w filmie, niby wszystko na swoim miejscu, ale takie rzeczy nie zdarzają się zwykłym zjadaczom chleba. a teraz to wszystko takie zwyczajne i normalne odległe jest jak wczorajszy sen.
pamiętam jeszcze strzępy siebie z tamtych dni. pamiętam swój strach i swoje marzenia. pamiętam kim chciałam być. naiwnie przespałam kolejny dzień. kolejny czas, który mógł być mój. a tak pozostał jedynie, nic nie wnoszącym, momentem łączącym.

środa, 19 sierpnia 2009

życie to nie je bajka

z mądrości serialowych:

dlaczego człowiek wali się młotkiem w głowę?

bo to wspaniałe uczucie kiedy wreszcie przestaje
(grey's anatomy)

czy współczesna funkcja kopciuszka ma rację bytu w konsumpcyjnym świecie zdominowanym przez posiadanie? wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka. czy to nie jest uniwersalne stwierdzenie? twoje prawo do szczęścia kończy się tam, gdzie zaczyna się szczęście drugiego człowieka. taki sobie kopciuszek, co mógłby dziś zdziałać?
nie ma uniwersalnej recepty na szczęście. nie ma marzeń nie wartych spełnienia. i też nigdy nie ma niczego, o co nie trzeba byłoby walczyć. wszyscy gramy w wielkiej grze " i żyli długo i szczęśliwie". tylko czy gra jest warta świeczki?? jaką cenę jesteśmy w stanie rzucić na szalę? jak długo trwa "długo"?
kto ustala zasady? kto pilnuje czy się ich trzymamy i co grozi za działania sprzeczne z nimi?
czy w ogóle ktokolwiek się ich trzyma? dziś to mało prawdopodobne. kopciuszków mamy wiele.
tylko nie wiem czy mają co liczyć na happy end. książąt jak na lekarstwo, a i "złe siostry" czuwają; butów porozrzucanych na świecie mnóstwo i chyba nikt nie szuka już właścicielek czy właścicieli.
czy dziś można pozostawić wszystko losowi?? czy jednak kierować się wiarą i czuciem, której szkiełko i oko nie dościgną.
instynktowne działania, podejmowane pod wpływem chwili wydają się być najbardziej słuszne.
planowanie w moim wypadku kończy się zazwyczaj niewypałem. rezultat wydaje się zawsze za mały w zderzeniu z oczekiwaniami. bo ja nie planuję działania, a przygotowuje się na jego efekt. niestety.

tak jak teraz. wyjątkowo długo oczekiwane wakacje. co to miałam nie robić po obronie. ze wszystkiego, co miałam przeczytać zrobiła się kolejna kupka papieru czekająca na swój czas. ze wszystkiego, co miałam obejrzeć zrobiła się jeszcze dłuższa lista. nieobecność własnego pudełka łączącego mnie ze światem też miała w tym swój udział. ze wszystkiego tego, co miałam zrobić dla siebie - nic nie ruszyło z miejsca. gitarę przesunęłam dwa razy - żeby wytrzeć kurz. generalne porządki nie miały miejsca i na razie z malowania nici. nawet z kotem nie spędzałam specjalnie częściej czasu. nic nie napisałam, choć siadałam z piórem w ręce miliony razy. w środku nocy, w autobusie, w czasie pracy, w "międzyczasie" wszystkiego.

a własne marzenia -cudaczne i śmieszne -są nierealne, ale tylko dlatego że w ich kierunku nic się nie dzieje. nie ryzykuję.
jestem biernym obserwatorem. biorcą tego, co mi przynoszą kolejne dni

trafiłam na stare zapiski, sprzed roku.
jestem cały czas tam. cały czas ten sam młotek w ręce.
i tłukę.

czwartek, 13 sierpnia 2009

bo ja proszę Państwa czekam na siebie

- Co Pan robi?
- Czekam na siebie.
(emil cioran)

mój kot już się odbraził ;]
po dwóch dniach okazywania swojego dystansu i deklarowania totalnej obojętności - wobec nas maluczkich i niezdarnych istot ludzkich - "wybaczył" przymknięcie na balkonie.
znowu się przytula.
ufa mi na tyle, by dobrowolnie usnąć obok.

co, do siebie samej nie mam takiej pewności...
próbuję zmierzyć się ze słowem
znaleźć ze sobą samą znowu wspólny język bo jest o czym mówić, pisać...
jest coś niepokojącego w tej ciszy.
jest coś, co każe być gotowym.

czuwam.

z natury niecierpliwa

wtorek, 11 sierpnia 2009

iwonka będzie miała dzidziusia ;]

piątek, 7 sierpnia 2009

z babą nie wygrasz

nigdy nie byłam aż tak bardzo zmęczona
nie chciałam nigdy zmęczeniu ulec
ostatnim zawsze było moje słowo
a tu ni stąd ni zowąd padł na mnie blady
strach

...
to moja prywatna katastrofa
niech ktoś inny przejmie kontrolę teraz
edyta bartosiewicz "wśród pachnących magnolii"

ostatni tydzień był sporym maratonem
zrobić maksymalnie dużo, maksymalnie szybko i w świetle ostatnich wydarzeń maksymalnie dokładnie i bezbłędnie. jak na moje standardy wyszło maksymalnie dużo i tyle... zawsze mogłoby być lepiej i dokładniej, ale ograniczałoby to zasoby czasowe. jak wszyscy wiemy czas to pieniądz więc...
padam na ryjok
szkoda, że dla niektórych to tak niewiele znaczy

dobra
ale teraz przede mną dwa tygodnie dla mnie
na wszystko ... i na nic
dla kota, dla snu i każdego, pojedynczego anioła

niedziela, 26 lipca 2009

nie ma nic
nie ma mnie
niby cudownie
ale wcale

nie jest dobrze


czasem zachłyśnięta

poniedziałek, 20 lipca 2009

niczego nie będzie żal

tak oto BOOT FAILURE odebrał mi klucz do świata wirtualnego...
po prostu powiedział won i już

tak więc żyję bez gadu gadu, bez muzyki w takiej ilości i tego rodzaju, które kocham najbardziej.
prawdopodobnie to wszystko, co tak pieczołowicie katalogowałam przez ostatni czas wszystko trafił szlag. ale jeszcze nie panikuję. jeszcze tli się gdzieś nadzieja, ale rafał skutecznie nastawił mnie żebym nie miała zbyt optymistycznego wyobrażenia na ten temat. nie panikuję, bo mam inne zajęcia - czytam o kotach dużo , czytam o kobietach pracujących i nie zarabiających, słucham o kobietach zarabiających, a którym wydaje się, że nie zarabiają i śpię, leżę, wyleguję się, lenię się, odpoczywam - czyli wszystko to czego miałam niedosyt przez ostatnie pół roku. a co najfajniejsze - nie mam z tego powodu wyrzustów sumienia. w ogóle nic a nic.

teraz relaksuje się i... czekam nadal

środa, 8 lipca 2009

the end of PART ONE

just taking my brain out for a walk. i'll be back later...

tak, dokładnie tego mi potrzeba. z dala od tych wszystkich mądrych regułek. jestem wolna w jakimś swoim sensie. jestem na urlopie weekendowym. do normalnego jeszcze troche, ale też coraz bliżej.

ulga już jest. ale jednocześnie, ku mojemu szczeremu zaskoczeniu, jest też pewna tęsknota i głód dalszej ekploracji. dobrze, bo nie lubię się przymuszać do czegoś, a przymuszone też nie zawsze dobrze wychodzi. więc przynajmniej checi są. zobaczymy jak będzie z możliwościami. czy czasem sobie sama ich nie zawężyłam? się okaże...

teraz póki co, zagłębiam się we wszystkim tym, czego odmawiałam sobie względem braku czasu. a więc sterty notatek, artykułów i mądrych książek zastapiłam... kolejnym słupkiem do czytania. mam nadzieję, że choć część spełnia warunek "mądrych", ale te wszystkie mają być dla przyjemności i z własnej nieprzymuszonej woli.

zaczynamy cyklem kocim ... miau

wtorek, 7 lipca 2009

...

If You Wanna Make The
World A Better Place
Take A Look At Yourself And
Then Make The Change

środa, 1 lipca 2009

one last small step

i przyszła upragniona chwila
otwierasz te wielkie drzwi i mijasz je jakby to była linia mety
i czujesz sie bosko
z piątka w kieszeni

i teraz tylko ostatnie okrążenie
ludzie mówią, że to tylko formalność - taka runda honorowa
no ale jak sie ktoś tam potnkie to kijowo jakoś tak

ale myślmy pozytywnie

sobota, 27 czerwca 2009

confused

and i still don't know what's goin' on

no właśnie nie wiem, nie rozumiem, nie chcę...
jestem gdzieś pomiędzy tym wszystkim, ale jednak bardziej nieobecna niż kiedykolwiek
angażuje sie fizycznie, ale myślami jestem daleko

nie mam celu na horyzoncie, idę bo ... nie ma nic lepszego do roboty

sobota, 20 czerwca 2009

mimo, że zgubiłam się...

no i co?
był dramat jeszcze wczoraj o tej porze, ale już teraz jest lepiej (dzięki Tomkowi - guru komputerowemu)
teraz jest inaczej.
uspokoiłam się.
jestem już na finiszu, a przecież ostatnie metry zawsze bolą najbardziej.
ale dam radę, przetrwam.

nie mam innego wyjścia
w sytuacji obecnej trzeba być przygotownym na każdą możliwość, nawet gdy wydaje się ona absurdalna.
jutro absurd może stać się rzeczywistością
vena nie-rządem stoi i chyba w końcu dojdzie do jakiegoś przełomu. koniec z dawaniem wszystkiego za nic.

pościeliłam łóżeczko, jak dawno tego nie robiłam
przebrałam się nawet w pidżamkę
idę spać
po prostu


niepokojem ogarnięta
snem zgładzona

sobota, 13 czerwca 2009

ulga

sruuu

kotek z reklamy heyah jest moim idolem sruuu! i nikt nie będzie mną dyrygował.
oczywiście nikt poza mną samą. przybyło mi wiosen w ostatnim czasie. ale nie zauważam jakiejś konkretnej różnicy. wciąz te same naiwne oczka, te same naiwne marzenia, wciąż to samo naiwne serce...



naczytałam sie ostatnio mądrych rzeczy, niektóre czytałam pod przymusem, ale na tyle skrupulatnie aby coś z nich jednak wynieść. wynioslam kilogramy ...wątpliwości. co do przyszłości, teraźniejszości, a nawet przeszłości.
jednakże wątpliwości nie dotyczą samej drogi obranej i tej, na którą się kieruję obecnie.
dotyka raczej pomniejszych wyborów i motywacji nimi rządzących.
dlaczego właściwie pedagogika? przecież wszystko jest takie oczywiste... ale jak przychodzi co, do czego to zastanawiam się i mam pustkę w głowie. choć mam pewność, że te lata nie są zmarnowane. dla jasności sytuacji dodam, że dwa poprzednie lata, calkowicie niepedagogiczne, nie są również czasem straconym. wręcz przeciewnie. i to funkcjonuje jako PEWNIAK w mojej hierarchii.
i choć to nie zmienia w ogóle sytuacji i nadal cała jestem podziurawiona wątpliwościami o masę rzeczy ważniejsznych i mniej ważnych to czasem zdarza się takie 5 sekund. taki przebłysk, jakby promyk słoneczka gdzieś zza czarnych chmurek nieba

"bardzo fajnie pani agnieszko bardzo fajnie pisane
proszę się nie martwić
kończymy i bronimy sie jak najszybciej"

jest ulga ;]

z nadzieją pod powiekami

wtorek, 9 czerwca 2009

zniknąć

wsiąść do pociągu
założyć na uszy słuchawki
zniknąć stąd
jechać gdzieś
bez celu
bez zegara
bez ptrzeby

zamknąć oczy
i nie spieszyć się nigdzie


z kotem pod policzkiem

poniedziałek, 8 czerwca 2009


Sometimes I need a revelation
Sometimes it's all too hard to take
Sometimes I need a revelation
This time I'm making my own now
Does this mean we're through
Does this mean it's gone
I spent a day just to ponder the words
That I would write to you this day
But it's all too great, my revelate

(the frames revelate)


z potrzebą w kieszeni

czwartek, 4 czerwca 2009

who are you Alice?

hm

bywa, bywło, nie będzie bywać niestety
nie będzie optymistycznego zakończenia
bo przecie życie to "nie je bajka"

chyba się zgubiłam
a nie widzę żadnego wesołego kapelusznika

nie ma króliczej nory
nie ma bialego króliczka

podążając za czarnym kotem

czwartek, 28 maja 2009

mężczyzn można analizować. kobiety jedynie podziwiać. phi

można mówić wiele. można różnie słowa odbierać.
ostatnimi czasy w kółko słyszę jak to wszyscy mnie podziwiają. to nie przechwałki. bo to mnie wcale nie cieszy.
no bo niby czemu cieszyć powinno. kiedy słyszysz to po raz 20-ty tego samego dnia to po prostu wkurza. a czemu cię podziwiają? podziw ów bierze się z tego, że robisz coś, czym inni generalnie gardzą, albo się tego boją. brudna i mokra robota. podziwiają, bo robisz to ratując ich tyłki. bo gdyby nie twoja durnowata naiwność - zaliczyliby wpadkę, z której ciężko byłoby się wytłumaczyć.

bez końca czekaniem wypełniona

sobota, 23 maja 2009

z innej beczki...pozytywnie

a jednak się udało
nieprzygotowanie obróciło sie w piąteczkę ;]
nawet niezaliczenie przedmiotu w pierwszym terminie nie przeszkodziło w zdobyciu stypendium.
nawet z góry przekreślona wycieczka okazała się całkiem spoko. chyba rzeczywiście się trochę uprzedziłam i to mogło zaważyć na dotychczasowej ocenie ... sytuacji. ale jest teraz na dobrej drodze ku pozytywnemu odbiorowi na dłuższą metę.

dziwny jest ten świat

dziwny
i dziwnie jest w ogóle
dziwią mnie ludzie
ich łatwość w niszczeniu wszystkiego
w dążeniu do destrukcji czasem nieświadomych, że to wiąże się też z autodestrukcją.
patrzę i obserwuję jak to, co swego czasu było azylem popada w ruinę pod sztandarem plugawej hipokryzji. jak to, co kiedyś dawało radość i pozwoliło stanąć na nogi teraz wbija nóż w plecy. zachowuje się jak jakiś lunatyk, któremu wydaje się, że jest normalnym poczciwym człowiekiem, nieświadom tego, co wyprawia w nocy.
koszmar.
ludziom obłuda wyłazi uszami. uśmiechają się, a potem idą za ścianę i obrabiają dupę wszystkim dookoła. żal patrzeć. żal sluchać. żal... bo nie można nic zrobić. i mimo, że jest mi tak żal, wyłączyłam się już z tego. moje dotychczasowe próby nagłośnienia pewnych spraw zaotstały albo zignorowane albo brutalnie sprowadzone do poziomu. teraz juz tylko obojętność. już nawet nikt mnie nie pyta. pomijana jestem milczeniem, albo zagłuszana. przykre.


przy tym wszystkim jakże cieszy bezintersowne "miłego dnia" ni stąd ni z owąd znalezione na e-mailu
lub sms-ie.
ale wraca moje światełko.
będzie bliżej.

czwartek, 14 maja 2009

krótkodystansowec na ...maratonie... do paki

tak maratonie prawnym na przykład
kto by pomyślał, że 2 złote może spowodować tyle zamieszania. choć swoją drogą, co to musi być za chory kraj, żeby za dwa złote do straszyć sądami. i to żeby jeszcze ukraść te dwa złote, przywłaszczyć sobie, ale nie... przecie my je zapłacić państwu w corocznych darach podatkowych... szkoda słów nawet. choć jest także dobra nauczka z tej historii. w urzędach zdarzają się miłe panie. nawet bardzo miłe. niestety nie mogę nazwiskiem rzucić bo nie zrozumiałam w ogóle (tak troszkę słabo przez telefon rozmawia ta pani) ale jest przemiła i do więzienia mnie nie pośle. choć może tam miałabym czas na spokojne pisane w ciągu dnia licencjata...


nie
jednak po zastanowieniu wolę nie być w areszcie, i pisać po nocach.



tym razem z ulgą na ramieniu
choć czekanie jeszcze nigdzie nie uciekło

sobota, 9 maja 2009

ofiarnie i gapowato

to jest najgorsze
ze wszystkich "złów" tego świata to jest najgorsze. niemoc. bezsilność. brak jakiejkolwiek możliwości zatrzymania pędzącej na ciebie wielkiej ciężarówki wypełnionej jakimś masakrycznie ciężkim i pewnie toksycznym ładunkiem. poza tym niestety kiedy się uważa szczególnie na coś, tym bardziej prawdopodobne jest, że się pomylisz. ciężarówka się roztrzaskała, toksyczne zwiążki działają, więc popełniam teraz gafy bo się staram. AAAAAAAAAAA... brutalna rzeczywistość kutwa!


zażenowana sobą samą

wtorek, 5 maja 2009

krótko zwięźle i na temat.
brak mi dystansu na codzień, ale za to jak już się dystansuję to na maksa.
zamiast równych składnych literek na papiere wychodzi czarny, koślawy kleks niczemu niepodobny.
sama wpędzam się w ślepy zaułek, a potem pod presją szczekającego psa (choć w moim przypadku możnaby przyjąć, że jest to wielki pająk albo innego typu robal lub owad - rzecz jasna nie szczekający, on po prostu może tam być i to jest wystarczająco przerażające) pokonuję ściany i mury, które przy rozważnym i prawdiłowym planowaniu można było spokojnie ominąć.

wypadłam z rytmu, który do tej pory był dla mnie naturalny. no właśnie był. niestety tryb w jakim teraz byłoby dobrze się budzić, funkcjonować, zasypiać jest nierealny jeżeli chodzi o stosowanie go na codzień. nie teraz, i jeszcze długo nie.
znowu żyję czekaniem. nie wiem dokładnie na co. choć może to złe sformułowanie. nie wiem tak naprawdę jak wiele jest tych rzeczy na które czekam? i jakiego rezultatu tak na prawde oczekuję.

chyba kończyć czas, bo zapętliłam się i sama gubię własne myśli..




z "czekaniem" na ramieniu

środa, 22 kwietnia 2009

trzymam kciuki i jestem

no właściwie nie wiele mi pozostało poza tym. może moje kciuki komuś przyniosą coś więcej niż mnie. dla mnie los ma tylko resztki - nawet ptak jak ma mnie upaskudzić to nie bezpośrednio, a jakimiś odbijającymi się odpadkami "spadku głównego". no więc nawet wkurzyć się nie można, bo generalnie zawsze mogłoby być gorzej...

ewidentnie zbliża się czas porządków. nie w związku z wiosną, ani niczym takim. to raczej taka potrzeba, możnaby rzec wręcz fizjologiczna. może to kolejna próba udowodnienia samej sobie, że to ja tu poruszam sznurkami, to ja mam panowanie, to do mnie należy wybór. paradoksalnie to jeszcze bardziej przekonuje mnie o dokładnie odwrotnej sytuacji. ale przynajmniej przez kilka dni mam względnie czysto dookoła, i zamiast przejmować się "niepanowaniem" nad wszystkim... wszystkiego szukam. wszystkigo, co do tej pory było pod ręką, co zawsze leżało gdzieś - wiadomo gdzie. a teraz jest ślicznie poukładane i włożone, gdzie tego miejsce, żeby było łatwiej znaleźć - czyli kompletnie nie do odnalezienia. tak jak i sens moich wywodów, złości, smutków, nastrojów. w tej kwestii u mnie zawsze bałagan. taka jakaś kolej rzeczy.

nie wiem na ile mogę pomóc. ile zrobić by choć nie przeszkadzać. stawianie się w czyjejś sytuacji to bujda. choćby nie wiem ile było punktów wspólnych, zawsze pozostaje nieskończona liczba tych różnicujących. nie chcę za nikogo decydować, nie chcę doradzać ani wartościować. chcę po prostu powiedzieć, że jestem. cały czas jestem. nie w zamian, nie po coś, nie że wypada. tylko tyle mogę.
jestem, bo czasem potrzeba żeby ktoś był.
czasem potrzeba też komuś pozwolić na bycie.


bez pytań
jestem

czwartek, 16 kwietnia 2009

cisza jak ta...

Są też osoby bardzo „jak należy”. Spotykając się z nimi, pytamy: „Wszystko w porządku?” One odpowiadają: „W porządku”. Nie mogą powiedzieć nic więcej, ponieważ są więźniami samych siebie i społecznego jarzma. Nie mogą wypowiedzieć cierpienia, które je dusi i łamie. A my przechodzimy, nie zauważamy ich spojrzeń – świateł alarmowych, nie słyszymy ciszy ich krzyku, nie dostrzegamy nawet, że na barometrze ich serca wskazówka zatrzymała się na kreseczce „burza”.

Tim Guénard
Silniejszy od nienawiści


jak to jest?
po co?
i do jasnej cholery, dlaczego tak wszystko się komplikuje?

czy znasz to uczucie kiedy chcesz zrobić wszystko, dosłownie wszystko, by tylko osiągnąć pewien cel?
ja niby chcę. nawet na pewno chcę... tylko zbyt dużo na raz. nie mam żadnego planu, ścieżki, czy choćby pomysłu, co zrobić? co gorsza nie wiem co zrobić z tym, co siedzi i dyszy, a wysapać się nie może. zgubiłam się gdzieś w środku, pomiędzy tymi "ciszami". te moje cztery ściany dopadają mnie i jak na kiepskim filmie zdają się ciągle przybliżać.
któregoś dnia otwierasz oczy ze zdziwienia, uszy z przerażenia, usta z ...zaniemówienia ... bo nie masz nic. tylko kartki znaczone słowem. zawsze zbyt banalnym, surowym i bezwzględnym. zawsze zbyt obcym rzeczywistości. a ta, jak każda inna, ma swoje granice, które kończą się tam, gdzie zaczyna się rzeczywitość drugiego człowieka. no i tak każdy ze swoją ciszą pod pachą drepta po tych skrawkach łąk.

pustaki siejąc i milczenie.

sobota, 11 kwietnia 2009

dzień dobrych wieści

dzień dobrych wieści
jakoś to wszystko się kula
jedni się kochają i obieszczają oficjalnie o tym światu
inni mają wielkie plany, wielkie marzenia i ... nowe wilkie wyzwania przed sobą
jeszcze inni próbują zmienić swoje życie dotychczasowe na lepsze, jedni bliżej, niektórzy trochę dalej.

wszystko się kula
z pisankami, kurczaczkami i barankami
wśród żonkili i tulipanów, z czekoladowym akcentem (dlaczego ja dopiero dziś się dowiaduję, że jest milka cart dore ice cream?!)

z okazji Świąt Wielkiej Nocy Wszystkim Wszystkiego Naj oraz spełnienia tych marzeń, oczekiwań, zadań, planów, pomysłów etc. i świętego spokoju ;] Wszystkim.





smutno mi bez Inusi

środa, 1 kwietnia 2009

nie ma nic, nie ma ... mnie

były postanowienia, były próby zmian. były obietnice, że już nigdy, że trzeba z tym w końcu coś zrobić.
a jednak dalej, jak ten łosioł pociągowy... ciągnę, pcham, naciągam, naginam .... i znowu kończę z ręką w nocniku ze ślipiami wlepionymi w monitor przez całą noc, podtrzymując swoją głowę na krawędzi blatu, żeby mimo wszystko jeszcze widzieć co piszę. zapytali mnie co będzie mnie smucić za 6 lat? i jak wytłumaczyć kobiecie, że dla mnie to równie abstrakcyjne pytanie jak to, skąd się bierze światełko w żarówce? nie mam żadnego ŻADNEGO pojęcia co spadnie mi na głowę jutro. jak moża sobie wyobrazić co będzie mnie emocjonować za 6 lat???!!!
wkurzam się na takie coś. i potem mam wyrzuty sumienia, że się wkurzyłam.
więc wkurzam się nadal, sumienie nadwyrężam ... i nic z tego nie wynika.
z(a)wodzę samą siebie.

wtorek, 31 marca 2009

odchodząc zabierz mnie

no i niestety stało się
ludzie przychodzą i odchodzą
okazują się w międzyczasie kimś zupełnie innym
i tak naprawdę nigdy nie wiadomo kim dla ciebie za 2 lata będzie człowiek, którego dziś poznałaś i uścisnęłaś dłoń.
tak oto właśnie ponad dwa lata temu pojawiała się taka jedna osoba i mi namieszała w papierach. w ludzi się bardziej uwierzyło, a przy okazji i w siebie. i teraz znika, szybko jak się pojawiła. ale bliższa niż większość znanych mi dotąd osób. w czym tkwi moc takich ludzi - nie mam zielonego pojęcia. choć może właśnie to, że są tacy zwyczajni czyni ich tak wielkimi. nie ma tu naginania przestrzeni na potrzeby otoczenia.
no i był ktoś, był i nagle uporczywość jego niebytności jest na tyle drażniąca, że można oszaleć. i to w czasie, gdy jeszcze ta niebytność nie jest całkowita. strach pomyśleć co będzie potem - gdy niebytność stanie się faktem nieobecności stałej.
a jest jeszcze tyle innych spraw, tyle innych bytności i bezradności.
a wiosna chyba przyszła na stałe. żonkile już zwątpiły, ale słońce coraz cieplejsze.

niedziela, 29 marca 2009

żonkilem wiosnę rozpoczynam

no więc jest
przyszła wiosna
przynajmniej do mnie grzało dziś słoneczko i Słoneczko też ;)

za porządki się wzięłam, mrówki też już się po chodnikach kręcą, więc inaczej być nie może.

i stare wiersze powstają, dojrzewają, uśmiechają się nieśmiało do słońca. ja się uśmiecham też mimowolnie ... do żonkili ;]

czwartek, 26 marca 2009

talerzyki lecą i nie tylko

z niejasnych przyczyn
zajmuję się niczym

przestrzeń dzielę widelcem

po każdej stronie drżą moje dłonie

po lewej drży moje serce

taka jednostka jak może sprostać

wszystkim i niczemu więcej

coś chciałbym może jest mi niedobrze
talerzyk leży tu jeszcze
jestem polakiem mam na to papier
i cały system zachowań
byłem miejscowy ale chwilowo

bo urząd mnie stąd wymeldował
mam to głęboko kłuje mnie w oku
i drażni mnie otoczenie
ludzie za oknem mogą mnie cmoknąć
talerzyk leci na ziemię
(raz, dwa, trzy - talerzyk)

nio właśnie
powinnam go oklejać, ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć...
taaa i będę ćwiczyć. w opolu. dobrze to czy źle to - nie mnie to oceniać. jadę i już. w prima aprilis [swoją drogą to bardzo przyjemny termin na wyjazdy i szkolenia prawda?]
dziś z rana dzień głupawki, tak naprawdę niewiadomo skąd?, po co? i dlaczego? ale co to kogo obchodzi. nawet mnie już nie bardzo.
tak sobie pływam z godziny na godzinę. marnotrawię czas, który i tak jest mi w ograniczonym wymiarze dany.
a teraz już słychać tykanie zegarków. złośliwie cykają jak świerszcze.
zawsze za głośno i nie w porę. zawsze depczą po myślach.

niedziela, 15 marca 2009

time to come back

człowiek nie docenia domowego zacisza, a raczej jego klaustrofobicznej cudowności.
za pewne nie na dłuższą metę, ale kurcze - na tych krótkich dystansach ...
siedzisz sobie w ciepełku, masz w głębokim poważaniu czy za szybką grzeje, czy pada śniegiem albo wali piorunami. es ist mir ganz egal pomada ;]. ]korki na ulicach, kolejki w sklepach, tłumy w autobusach nie zniekształcają twojej rzeczywistości. niestety po okresie izolacji przyszedł czas na zmierzenie się ze światem codziennym
- na doświadczenie człowieka. poczułam jego oddech na plecach, otarłam się o jego rzeczy próbując przemieścić się z punktu A do punktu B., wysłuchałam jego lamentów, uwag, przywitań i wszelkich innych dźwięków (nie tylko paszczowych niestety).
więc wracam do krwioobiegu codzienności. dziś miły przedsmak - moja mała Weroniczka rośnie szybciutko i zaczyna gugać. dumam nad wielkością człowieka, gdy patrzę na takie maleństwa. a to maleństwo jest mi bliskie szczególnie ;].

czwartek, 12 marca 2009

z czapy

moja cierpliwość pedagogiczna jest poddawana ciężkiej próbie. ironią losu, wszystko przed czym ludzie się zaciekle bronią, przed czym tak usilnie uciekają, dopada ich zawsze i potem długo bawi się ich bezradnością. ogólnie los (bez względu na to, czy kierowany jest przepowiednią, czy też nie) na pewno jest mściwy. i złośliwy. i ma kiepskie poczucie humoru.
tak wielu rzeczy nie wiem, nie rozumiem. dziś już chyba wstyd nie wiedzieć czegoś. przecież każdy ma dostęp do google. w kazdej chwili można znaleźć odpowiedź na praktycznie każde pytanie. nawet jak sobie człowiek źle je zada, to się googelki dopytają czy to aby na pewno o to chcesz spytać ludziku. i tak wszyscy siedzą i googlują, i czatują, i gygygują, i emailują. wszystko po to, by być w kontakcie, by się porozumieć... z dala od siebie. to też ironia, prawda?
nawet ja zamieniłam pisanie w kratkach, piórem, na komputerowy równy rządek literek. nie potrafię powiedzieć dlaczego. tak samo, jak nie potrafię powiedzieć dlaczego ciągle wracam do tego zeszytu, już podniszczonego, z kilkoma kartkami, które przyjęły za dużo... ale mimo wszystko ciągle jest i przyjmuje nadal, nigdy nie wyskakuje error, nie wymaga prądu, internetu. zapisane słowo już jest. już zostawia ślad, nawet jeżeli je skreślisz, zamarzesz, wydrzesz...ono gdzieś już w przestrzeni jest. zostaje czarna plama, która też znaczy, czasem więcej niż równe literki.

nie wiem czy wyrażam się jasno, czy jest to zrozumiałe, czy gram na banale. to ma po prostu być. dla zachowania równowagi... w środku

środa, 11 marca 2009

ta, co radość niesie ^^

kurcze
i się człowiekowi ciepło robi i uśmiech jakoś tak na twarz wypełza. trochę nieśmiało, ale jednak. mimo, że to odczucie jednego człowieka, raz taki jeden, może po prostu
to akurat taki moment był... ale jednak miło usłyszeć, że się wnosi własną osobą radość gdzieś, i że bez ciebie to już nie to samo, że wszyscy jakby najmniej
30 lat starsi i poważniejsi i zestresowani. miło po prostu. i nawet mi się przez chwilę żal zrobiło, że chora tu w domu siedzę zamiast tam im tą radość nieść...
ale ze względu na ostatnie wydarzenia szybko powróciłam do jasnej trzeźwości umysłu. przecież ja też muszę mieć kiedyś czas na cieszenie się sobą tak ot, po prostu,
dla siebie.
świadomość potrzeby zmian i próby ich wprowadzania są najlepszym dowodem na to,
że jednak trochę o siebie dbać zaczynam.
i miło, że ktoś zauważa różnice i brak mnie... egoistycznie, ale z nieukrywaną radością na duszyczce pozdrawiam