Dreams are renewable. No matter what our age or condition, there are still untapped possibilities within us and new beauty waiting to be born.

-Dale Turner-

wtorek, 29 grudnia 2009

brzydkie pięknoty

no tak bywa właśnie, że jak się człowiek zepnie, żeby coś sobie zaplanować to tak jakoś wychodzi, że zapomina. tak właśnie przespałam wiekopomny dzień będący rocznicą (nie byle jaką, bo pierwszą) mojej oto bytności tu. w masowym nurcie wszystkiego dla wszystkich ja o sobie i tym, co myślę o nie-sobie. ale ponieważ minęło cichaczem to się rozczulać nie będziemy, bo i nie czas ku temu.

bogatsza o kolejny rok doświadczeń, dużych porażek i małych sukcesików (i w odwrotnej kolejności również) coraz mniej...nadziejna jestem. to, co miało cieszyć - żenuje; to, co miało po prostu być -rozkwita; ci, co głośno kinestetyzowali - zawodzą; a ci, co przyszli na chwilę i prawie odeszli - zostali. i to mnie cieszy najbardziej. że są. że jest człowiek. niedoskonały, nieposkromiony, nieznieczulony jeszcze... i budzący zachwyt nad zwykłym i prostym.
wpasowuje się to ostatnio w moje piękne brzydoty i brzydkie pięknoty.

poniedziałek, 21 grudnia 2009

confused

święta, święta... i po świętach prawie już.
choć jeszcze czekają mnie pewne świąteczne akcenty.
przybyło kolejnych aniołów w postaciach różnych, różnistych i kotów form kilka. ale jedną z najpiękniejszych i najsympatyczniejszych rzeczy ostatnich dni jest fakt uratowania kota. prawdziwego czarnego małego kota (jak się później okazało będącego kotką). przypałętał się biedaczek do szefowo-firmowego ogródka nieświadom ryzyka na jakie się wystawia ze strony Borysa - znakomitego psiego pogromcy kotów. dostał trochę mleka, a w ciągu dwóch kolejnych godzin stopniowo dorabiał sie coraz bardziej ciepłego schronienia ;]. zaczęło się od kawałka gazety a skończyło na koszyczku u nas w firmie, w którym to został przetransportowany do domku naszej kochanej marzenki. gdyby nie ona byłby pewnie teraz u mnie. choć nie bez problemów uratowaliśmy kotka! choć może i nieskromnie, aczkolwiek z czystym sumieniem, przyznam, że wkład w to miałam spory. choć to mateuszowi za poniesienie krwawej ofiary należy pogratulować. tak zostałam oto matką chrzestną kota o oczach chińczyka, z zezem i w dodatku ze świerzbem w uszach. ten kot jest troszkę mój. mruczał mi na rękach. ... więc to może ja jestem trochę jego.



i przypomniało mi się jeszcze przy okazji kilka obrazków znalezionych dano temu na digart'cie użytkownika/czki http://iwonapinkosz.digart.pl/



i mimo że ostatnio jestem całkowicie poza sobą, to kot jest cały czas ze mną.

Najmarniejszy kot jest arcydziełem.
Leonardo da Vinci

piątek, 11 grudnia 2009

moje anioły chadzają na czterech łapach

wierzę w radość ni z tego ni z owego
w anioła co spadł z nieba by bawić się w śniegu
w serce co chce wszystkiego i jeszcze cokolwiek
w uśmiech
że ktoś wymyślił sobie koniec końców
i jeszcze mówi po co i co dalej
[...]

J. Twardowski, wierzę

tak jakoś miło i przyjemnie ;]

przybył kolejny anioł
sam się wprosił
powiedział do mnie "jestem twój"
no więc jest



widziałam się z Brygidą moja kochaną. i znowu kolejny punkt dla Ziętka w starciu z UŚ. jak ja się cieszę, że ją poznałam ^^. jak to miło mieć kogoś kto rozumie i podziela twoje zakręcenie i twoją radość z rzeczy dużych i małych, z dobrego wykładu, z dobrego egzaminu i złość za czytanie z kartek. np dziś pan dr filozof mimo komisji akredytacyjnej kręcącej się po uczelni (jak się okazało z Sz. P. prof. Śliwerskim ^^) nadal bełkotał z kartek i to jeszcze bardziej myląc się niż zazwyczaj - naliczyłam 29 potknięć wynikających z pomylenia linijek czytania!! wtedy ratował się śledzeniem tekstu palcem, ech.

ale dziś był dobry dzień. dobry dzień będzie i jutro.
będzie.


nazywamy go brzydko stróżem
każemy mu nas pilnować
używamy jak chłopca na posyłki

kto z nas mu rękę poda
pożałuje że ma skrzydła za duże
sumienie tak czyste że niewygodne
kolor biały raczej niepraktyczny
życie obce bo bez pomyłek
miłość niecałą -bo bez umierania

kto z nas obejmie go za szyję
słuchaj - powie - zmieniły się czasy
teraz ja cię przed światem ukryję.

J. Twardowski, zmieniły się czasy

czwartek, 3 grudnia 2009

za cholerę nie wiem dlaczego ;>

no bo nie wiem
skąd to wszystko, dlaczego ?? po kiego grzyba??
pętli się w głowie tyle myśli.

jestem po kolejnych genialnych w swej prostocie i zwyczajnej oczywistości wykładach z moim ulubionym doktorkiem. nie wiem jak on to robi, ale mogłabym go słuchać 24 godziny na dobę nawet gdyby gadał o metodologii badań pedagogicznych. ale na szczęście rozprawia o antropologii kulturowej i to dotyczącej czasów najświeższych.
na tym powinny polegać studia. to powinno tworzyć ramy programowe wszelkich kierunków społecznych. człowiek, we własnej osobie i jego słabostki, marzenia, osobowość, tożsamość. tematów do dyskusji mnóstwo, a materiały można garściami czerpać ze współczesnej kultury, kontrkultury, kiczu czy jak tam to inaczej nazwać. "brzydka prawda" na tym polega. daleka jestem od generalizowania. tożsamości wiele, ról wiele, masek wiele... i to wszystko w jednym człowieku z pojedynczymi egzemplarzami serca i mózgu. czy da się to ogarnąć, czy da się być kimś bardziej? gdzie przebiega granica między "ja w pracy" a "ja na uczelni"? co zmienia agę-wierszokletkę w agę-ciasteczkowego potwora?

kto mnie zna?
skoro ja sama za cholerę nie mam pojęcia na ile to wszystko jest porościągane, aby ładnie się prezentowało w ramce. Zawieramy w sobie tłumy - jak to rzecze walt whitman. a ja znowu złapałam bakcyla optymistycznej wersji mnie samej. i póki co, wykorzystuje to jako siłę napędową. jak wiadomo, nie potrwa to długo, bo ludzie są szczęśliwi incydentalnie (takie słowa kogoś znanego przytoczył doktorek, ale nie zdążyłam zanotować kogo - czyżby fraud?) więc trzeba kuć żelazo póki gorące. i kuję. sprzątam, organizuję, wpadam na genialne pomysły (będę nieskromna, ale naprawdę genialne one są).
chcę garściami brać, zachłysnąć się porankiem, noc przesypać przez palce jak piasek, dzień przemilczeć z kimś u boku.
więc się pętli po głowie znowu historia nieskończona, niedopisana. nie umiem ułożyć żadnego happy endu w scenariuszu. wszystkie zbyt oczywiste i banalne na papierze, ale po cichu o każdym się marzy...
grudzień chyba znowu mnie rozkłada na łopatki. święta na które trzeba się cieszyć i te wszystkie noworoczne postanowienia poprawy i lepszego bycia.

wtorek, 1 grudnia 2009

dobry dzień

tak
to był dobry dzień
pierwszy od prawie tygodnia
w tzw. międzyczasie zdążyłam zgubić całą odporność organizmu (przy nadal niewyjaśnionych okolicznościach firmowego obiadu), ucieszyć się z dobrego wykładu, załamać się z powodu "strasznego egzaminu z metodologii", ucieszyć z zadziwiająco pięknego nieba w katowicach, poświęcić w 100% dzień i noc "dla nauki" (oczywiście na darmo), poświęcić dzień "dla firmy", oczyścić umysł...
i nadeszło dziś. dzień, w którym autobusy nie uciekały, naklejki się przyklejały, kobieca intuicja zwyciężała, a porządek robił się sam (no może poza momentem, kiedy kobieta machała nieporadnie rękami wpadając na genialny pomysł i rozlała wino).


to katowice o godz. 6.45