Dreams are renewable. No matter what our age or condition, there are still untapped possibilities within us and new beauty waiting to be born.

-Dale Turner-

piątek, 30 stycznia 2009

mimo, że smutny

jest późno, chce mi się spać, bardzo chce mi się spać. ale przede mną 20 stron notatek na diagnozę potrzeb socjalno-opiekuńczych, które do jutra muszą się znaleźć w mojej głowie. znowu straciłam kontrolę nad tym wszystkim. znowu dałam się wmanewrować w nadrabianie zaległości za kogoś lub dla kogoś. dałam się wmanewrować w "tą brudną robotę" i dlatego teraz jestem tu i ledwo patrze na oczy, ale przecież jeszcze trzeba czytać. pojutrze jeszcze opiekuńcza. a potem jeszcze tylko osobowość... i licencjacik ... i można będzie spokojnie przespać noc. choć i to nie jest, tak do końca, pewną jeszcze sprawą. cholera jedna wie, co jeszcze wydarzyć się może. generalne nerwowo i brutalnie walczę z samą sobą i z rzeczywistością dookoła.

ale i promyczki są już też ... pierwsze nieśmiałe oznaki wiosny - nowe życie
Weronika przyszła dziś na świat o 16 05 w naszym cudownym J. szpitalu. 56 cm długości i 3150 g wagi. moja chrześnica.
dziewczyna zdrowa i cała, mama z tego, co wiem też, tata szczęśliwy.

agon się cieszy mimo, że smutny

czwartek, 29 stycznia 2009

na wysokich obrotach c.d. i jeszcze trochę

dzieci jak to dzieci - są różne. człowiek różnie się też czuje po kilku godzinach z nimi spędzonych. cudowne poczucie spełnienia i ogólnopsychicznej radości (10% czasu) miesza się z chęcią podejścia do ściany i walenia w nią głową (90%). ag chciał, to ag ma chciałoby się powiedzieć. nie pozostaje nic innego jak skończyć to, co się zaczęło. a potem się zobaczy. jak się dotrwa do tego "potem" w stanie pozwalającym jeszcze kontaktować jakimkolwiek zmysłem.
w tej chwili jestem na etapie wyrzutów sumienia. przeliczam godzinę snu na ilość możliwych rzeczy zrobionych w tym czasie. no i rachunek jest prosty - na spanie jeszcze przyjdzie czas.

pragnę szczególnie podziękować koleżance Asicy GURU Boskiej I za sprawienie czarodziejską swą mocą, że to tu wszystko wygląda tak, jak wygląda. Agon Kompletnie Nieznający Się na Komputerach potwierdził dziś swą całkowitą niekompatybilność z maszyną zwaną potocznie komputerem buźka ;*

poniedziałek, 26 stycznia 2009

zaczynam zawodowo praktykować wiedzę

przychodzi taki dzień, kiedy stawiasz czoło temu, do czego dążysz. no i nadszedł ten dzień. ja kontra moje wyobrażenie przyszłości - przynajmniej kiedyś, przynajmniej na razie takie ono jest.

odnajdź sobie dziecko i wykorzystaj możliwości, które dziś masz jako dorosły. czy JA - dziecko różnię się bardzo od dziś - dziecko?

sesyja trwa

http://www.sesja.neostrada.pl/

- i dokładnie takie moje dziecko, które czasem nieświadomie ujawniam na twarzy ktoś uwiecznił. ktoś opisał. ktoś pokazał to, o czym wiemy wszyscy i mimo upływu czasu jakoś nie potrafimy tego zmienić. nie potrafimy, nie chcemy - niepotrzebne skreślić ;]

sobota, 24 stycznia 2009

na wysokich obrotach

no cóż
żyje człowiek w szalonym świecie pomiędzy uśmiechem i kolejnymi łzami (czasem nawet im niemoc się zdarza). gdzieś o te skrajności obijam się i przestać nie mogę?? czego to wynik ciężko mi oceniać, ale jakoś nawet nie specjalnie mam na to chęć. generalnie z chęcią na cokolwiek tez ostatnio raczej ciężko. cały czas odczuwam pewien stopień zawieszenia w rzeczywistości, czekam cały czas na coś dużego, coś odmiennego. na COŚ. konkrety ostatnio u mnie na wagę złota. gdzieś tu wszystko jest, tu blisko, a jednak jakby nieosiągalne. i cały czas mam wrażenie, że to i tak nie Moje.
trochę się zapętlam we własnej myśli. łapię kilka srok za ogon i może się okazać, że zostaną mi w ręce tylko piórka. ale brnę dalej, czasem zakładając nawet porażkę. absurd "co by było gdyby ..." zaczyna się zmieniać i przeistaczać w świadomą walkę z codziennością. poddaję próbom siebie puszczając hamulce. reakcje otoczenia bywają różne, ale o dziwo, póki co w zasadzie spotykam się z pozytywną, wręcz zachęcającą do dalszej działalności informacją zwrotną.

zatrzymałam się na jakimś takim etapie przejściowym (przynajmniej taki był/jest w założeniu). i sęk w tym, że jest kilka możliwości ruchu teraz; ale mój problem nie polega na tym, że nie wiem w którym kierunku mam się ruszać. ja nie wiem czy w ogóle chcę się ruszać dalej...

wtorek, 20 stycznia 2009

się trafiło


tak się jakoś złożyło, że się na takie natrafiło


niestety nie dynda
nie umiem zrobić, żeby dyndało

poniedziałek, 19 stycznia 2009

words for someone

and if we're all for someone
and if we're born for someone
when will he come, that someone?
and put things in their place


(the frames song for someone)

poczułam ulgę, gdy skończyła się "niedziela szkolna" i byłam w drodze do domu. dzień kończył tygodniowy maraton douczania się, nadrabiania zaległości, dopełniania terminów, a przede wszystkim zarywania prawie w 95% nocy. niedziela sama w sobie też była niezwykle pracowita i przebiegała momentami w tempie filmu odtworzonego z naciśniętym guziczkiem szybkiego przewijania. powinnam chyba sobie spisywać te poranne speed'y na autobus. 16 minut od otworzenia oka do momentu przekraczania progu drzwi autobusu w okresie zimowym śnieżnym! (z myciem głowy w międzyczasie!!) to chyba mój najlepszy wynik. jako, że do tej pory nie prowadziłam takowych zapisów wiec pewności 100% nie mam. ale na uznanie na pewno wyczyn zasługuje. wskazówki na przyszłość:
- nie można się kłaść na godzinę przed obudzeniem
- nie można się kłaść na godzinę przed obudzeniem i nastawiać budzenia w telefonie siostry

poza tym po raz kolejny raz (sama jestem zaskoczona, że nadal mnie to zaskakuje) przekonałam się jak czasami staranie się wychodzi ludziom bokiem, a nie-staranie nagradzane jest laurami. no cóż, zdarza się.
więc jak już siedziałam sobie w autobusiku jadącym w stronę "cudownej wioski goroli, czyli miasta po drugiej stronie przemszy" zasłuchana w rudego irlandczyka to czułam ulgę, że ta niedziela już za mną.
zaraz po przekroczeniu progu mieszkania okazało się, że przede mną tydzień urlopu w pracy i pracy na urlopie. czyli brak urlopu w każdym z możliwych logicznych sensów. i kolejny maraton z terminem ukończenia w weekend. czyli nadal się nie wyśpię.
zostanę wampirem z oczami podkrążonymi jak panda. wkurzonym wampirem wkurzającym innych - co będzie mnie jeszcze bardziej dżaźniło. i tak oto pętla się zaciska. oczywiście na własne życzenie.

a po co to wszystko?
coraz mocniej czuję czucie nieczucia, wtedy kiedy powinnam czuć. a czuję czucie wtedy kiedy najmniej mi to potrzebne. choć może potrzebne, z tym że to czucie wtedy przeszkadza.
czy to ma sens, czy mieć powinno ??
kogo to obchodzi. mam sumienie spokojniejsze o te kilka słów niepotrzebnych innym. ja mam tylko je.


sobota, 17 stycznia 2009

a ty kim dla mnie mógłbyś być...?

Seven months in hiding
Buried in the sand
I lost my way, come find me

And tonight, your not even trying

(the frames tryin')



czasem nagle, tak po prostu docierają do mnie słowa piosenek, wierszy, cudzych myśli, które potem chodzą za mną przez długi czas. i znowu złapałam się jednej melodii, jednych słów i na ich podstawie buduję nową listę słuchacza-maniaka. krążą wokół mnie i silnie wpływają na moje samopoczucie. teraz troszkę takie jakieś niewiadome, ale raczej nadal tęskniące. nie wiem do czego i czy słuszne, ale nadal i wciąż gryząc gdzieś pod skórą. i zmuszające do wędrownych spacerów po ulicach, nawet tych brudnych, katowickich. bo nadal gdzieś tam w środku tli się nadzieja, ta beznadziejna, cholerna nadzieja, że spośród tych szarych obcych twarzy... wyłonisz się i zostaniesz

środa, 14 stycznia 2009

in plus na minusie

przerażające jak bardzo jestem w stanie manipulować samą sobą. jak łatwo znaleźć mi wymówkę czy usprawiedliwienie dla każdego działania, nawet najbardziej głupiego. i przychodzi taki dzień kiedy to budzę się z przysłowiową ręką w przysłowiowym nocniku i mam przysłowiowo przerąbane.
staram się stawiać twardo czoło codzienności, racjonalnie podchodzić do niej, planować, działać, tworzyć, pracować, ulepszać... i mimo tego wszystkiego, tej większej pewności siebie, podniesionej samoakceptacji, tych małych sukcesików, że oto postawiłam na swoim, miałam rację - COŚ W KOŃCU ZROBIŁAM.
mimo tego wszystkiego cały czas obracam się za siebie i szukam czy po drodze nie zgubiłam czegoś ważnego. może nawet jeszcze tego nie ma, bo nigdy nie było. no a w takim wypadku wszystko inne też jakieś takie ... nieważne.

nie powinnam narzekać, i to nie jest skarga. to po prostu podliczenie zysków i strat. bilans wychodzi in plus, ale przecież to nie wszystko. prawda??

sobota, 10 stycznia 2009

w owczej skórze

- ... i wtedy spadałem z drzewa. A kiedy tak spadałem i spadałem to wydawało mi się, żę umiem latać! - powiedział Puchatek
- A co było, jak już spadłeś? - spytało Maleństwo
- ... wtedy przestało mi się wydawać - rzekł Kubuś ze smutkiem

(A.A.Milne)


póki co, jeszcze lecę. przesuwam wszystko do granic możliwości. co gorsza, wynik tego jest taki, że po czasie nie wiele mnie to uczy. przecież zazwyczaj dobrze się kończy i jakoś się wychodzi z twarzą. może nie do końca swoją, może nie do końca taką, jaką by się chciało pokazać. ale ląduje się na tych czterech łapach.
tylko po co było mi to drzewo?
ileż razy stawiam sobie pytanie czy warto? powinno być wszystko jasne, powinno być w imię wyższych wartości, bezinteresownie nawet. ale nie mam co się oszukiwać. to jest po coś. bezinteresowność już dawno śmierdzi marketingiem. ja niestety z tego mam tylko te wyrzuty sumienia. bo nie wyrabiam na zakrętach, a i tak nie udaje mi się załatwić wszystkiego.
gubię się po między tym czego chcę, czego oczekuję, czego mi potrzeba, a tym co chcę dać innym, co mogę dać, co powinnam dać. a to tylko spojrzenie z mojej strony. a jeszcze Ci inni też się wgapiają i proszą, chcą, potrzebują, oczekują, wymagają. i gdzieś w tym wszystkim siedzę sobie ja i czasem mam wrażenie, że da się zadowolić wszystkie strony. niestety wilk nigdy syty nie pozostaje, czy zje tę cholerną owcę czy nie. zawsze jest ktoś kto będzie się czuł skrzywdzony i pominięty. stawianie siebie samej w tej roli nie wychodzi mi na zdrowie, ale czasem wybranie tej owcy do pożarcia jest trudniejsze. za miętka jestem na to.
no więc lecę z tego drzewa, a na dole wilki. czy zjedzą wilka??

tym razem nie będzie happy end'u.

czwartek, 1 stycznia 2009

falling slowly

moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina. postanawiam się poprawić i więcej... pracować.

jak długo? - nie wiem, ale oby jak najdłużej
jak ciężko? - nie wiem, ale pewnie i tak za mało
jak to zrobię? - nie wiem, ale postaram się bo to, jak jest teraz prowadzi donikąd.

no to mamy postanowienie noworoczne.

ale rosną i pola nadziei. wyrosło ich jak grzybów po deszczu - mimo braków deszczów jako takich. człowiek ma niesamowite zdolności do pognębiania się w chwilach, gdy już jest zgnębiony. więc i ja się pognębiam, że nadal są rzeczy, które należałoby zrobić, skończyć, rozpocząć i po prostu przestać się w końcu pieprzyć z samą sobą. łatwiej powiedzieć, nawet postanowić niż zrobić. czekanie na lepszy moment oznacza marnowanie czasu. zawsze kłamliwa perspektywa wmówi nam w żywe oczy, że ten właśnie czas, to "dziś", jest akurat najmniej odpowiednie. jutro jest przecież nowy dzień, nowe możliwości, nowe siły, nowe życie.

i tak codziennie jest dziś
a jutro zawsze w planach, kolejne scenariusze idealnego.

koniec z czekaniem.
idę szukać jutra.