Dreams are renewable. No matter what our age or condition, there are still untapped possibilities within us and new beauty waiting to be born.

-Dale Turner-

czwartek, 16 grudnia 2010

o przyjemności słów kilka

czasami bywa ciężko. ag raczej człek zwyczajny, więc w całej swej cudowności i idealności ma słabostek swoich cały ogrom. bywam złośliwa. ostatnio zdecydowanie częściej i o zgrozo coraz bardziej nieświadomie - jak człowiek traci nad czymś kontrolę to nie jest fajnie. a z poczuciem kontroli u mnie słabo ostatnio w ogóle. ale chyba nie o tym chciałam pisać.
gorący okres teraz - święta, koniec roku, koniec semestru i takie inne bzdety więc jakby czasowo trochę nie wydalam. nie wiem czy 48-godzinna doba by coś zmieniła, ale nawet nie jestem sobie w stanie wyobrazić ile wtedy czasu spędzałabym w pracy (może lepiej sobie tego nie wyobrażać).

ale napisać chciałam o wzruszeniu. bo niedawno się wzruszyłam. wzruszyłam się bo coś uświadomiłam sobie nagle (znaczy wiedziałam to, ale człowiek nieuświadomiony własnego siebie - wg testu badającego poziom inteligencji emocjonalnej jestem do niczego;/). no więc uświadomiłam sobie, że znaczę. i muszę powiedzieć, że to strasznie miłe uczucie mieć znaczenie dla kogoś.
że czasem nawet ten zwykły dwukropek i nawias przytulają, bo niestety dzielą nas odległości teraz nawet międzynarodowe. ag jest przytulasty (co na to poradzę ;p).

poza tym, mimo całego ostatniego zamieszania na poziome surrealistycznego absurdu, ag się cieszy. wczoraj nawet ludzie zauważyli cieszącego się aga i stwierdzili, że wolą cieszącego się niż szturchającego ich w bok :p. cieszę się bo brygidka, bo ina ;), bo łucko (przylatuje już w sobotę), bo z malcontenta (i ma kolejne cztery łapy - gratulacje), bo asik, bo grześ, bo najwspanialszy informatyczny guru, bo kopelątko, bo natalie, bo oleńka, bo pi, bo madzia, bo magenta i bo wielu innych.
w każdym razie wpadłam w nastrój sprawiania przyjemności (sobie i innym mam nadzieję też).

piątek, 3 grudnia 2010

ag skazkany na banicję wirtualną

są takie zdarzenia, których nigdy się nie spodziewamy. które zawsze przydarzają się wszystkim innym, tylko nie nam. no właśnie. i wtedy jak grom z jasnego nieba przychodzi dzień kiedy przytrafia się to bogu ducha winnej osobie, czyli mnie.
przyszli, zabrali wszystko, zastałam już tylko puste miejsce. nowiutki monitor pięknie kurzy się na biurku. nie ugotuje świątecznych dań w restaurant city, nie zrobię nadruku na swoim kalendarzu, nie porozumiem się z nikim gadugadowo, majlowo, fejsbukowo, ani w żaden inny sposób.
nie ma sprawiedliwości na tym świecie.
nie wiem kiedy tu wrócę, albo kiedy wrócę wirtualnie gdziekolwiek indziej.

bez odbioru...

niedziela, 28 listopada 2010

buka is here

tak więc oto nadeszła zima... śniegu nasypało, wiatrem zawiało, temperaturą zmroziło...
mikołaje, bałwanki i inne renifery wypełzły na sklepowe półki i witryny. ruszyła ciężarówka coca-coli z wielkim impetem.
czy ja już wspominałam o tym, że nie lubię zimy? nie lubię. ag jest zwierz ciepłolubny i woli się roztapiać niż marznąć choćby cm powierzchni swego ciała (jako, że cm nie ma mało to marznie całkiem sporo ;P). nie cieszy mnie skrzypienie śniegu pod butami, jeszcze mniej plucha i to błotsko paskudne, co po śniegu zazwyczaj zostaje. nie cieszą od lat kilku sanki, łyżwy, narty (te jakoś nigdy nawet nie interesowały). bałwany też nie cieszą od kiedy jednego mi wysadzono pewnej sylwestrowej nocy petardą nieco po godzinie zero zero.
ale przyszła zima. no i pewnie jakiś czas tu posiedzi więc jakby nie wiele mogę z tym zrobić. wiec ag się uzbroił w ciepłe szatki, i rusza ponownie w czeluści rzeczywistości codziennej.

sobota, 13 listopada 2010

dlaczego

...dlaczego pieprzone pierożki są takie dobre, a pieprzone życie już nie...

S.Mrożek

czwartek, 11 listopada 2010

o jednej takiej i siedmiu półpełnopustych szklankach

czasem tyle rzeczy chciałoby się z siebie wyrzucić. kichnąć tym wszystkim i żyć w zdrowiu sto lat... ale nie można kichać na zawołanie, sztucznością trąci to na kilometr i nie przynosi ulgi...
nie ma ulgi. czy dostanę na to jakąś wymyślną tabletkę dostępną bez recepty w promocyjnym opakowaniu? ulga w promocji, dwa tygodnie bez wyrzutów sumienia gratis.
wiem, jestem tego pewna, że nie mam powodów do posiadania wyrzutów. wiem, że zrobiłam wszystko, co było w mojej mocy. ale nie mogę sobie pozwolić na ulgę, bo wiem że to wszystko za mało. bo ostatecznie nie ważne są starania a rezultaty. a tych brak.
są tylko te rzeczy w głowie, które chciałoby wyjąć choć na chwilę. na chwilę uciszyć myśli, uspokoić oddech.

przeczytałam to dziś u chłopca z plasteliny.
to ja. tylko ja nie umiem tego wyrzucić. mimo, że bardzo chcę i się staram wgapiając ślepia w migoczący kursor - nie potrafię się pozbyć tego balastu.
jeszcze nie potrafię.

środa, 10 listopada 2010

with the tape and glue

gdy człowiek za wiele nie może zrobić to siedzi i we łbie sobie miesza różne takie swoje... pomyślunki. więc siedzę sobie i myślę. zastanawiam się gdzie jestem i czego chcę? kim jestem?

musiałam nieźle we tym kotle pomieszać, bo nic sensownego z niego wyłowić nie mogę. porozdrabniałam wszystko. zbyt dużo elementów, które nie mogą ułożyć się w jedną całość.
usunął mi się grunt spod nóg. jestem zawieszona pomiędzy tą chwilą gdy jeszcze nie spadam, a tą w której ostatnie kawałki ziemi obsypują się w dół.
czy jest do czego wracać?
skrzydła trochę pocharatane mam ostatnio, na zapasowe chwilowo mnie nie stać. staram się sklejać ile mogę, robić dobrą minę do złej gry. trwam jeszcze nieugięta. jak długo, nie wiem...



Paint me a room where I can dream
Dream of a world that I used to see
Paint me a window, soft and defined
And flood yellow light
Through the open blinds
It's somewhere, hidden from view
A portrait, an epitaph...

Epitaph Antimatter

niedziela, 7 listopada 2010

Karta Informacyjna z leczenia Ambulatoryjnego

data przyjęcia na izbę przyjęć 2010.11.04

wywiad


w dniu dzisiejszym uraz nadgarstka prawego w wyniku upadku z własnej wysokości. ból nasilający się podczas poruszania

badanie

obrzek i bolesnosc uciskowa w obrebie tabakierki anatomicznej. ograniczenie ruchomosci czynnej i biernej nadgarstka lewego. ruchomosc w stawach śródręcznopaliczkowych oraz międzypaliczkowych zachowana, prwwidłowa, bez zaburzeń ukriwenia i uenriwenia.
RTG nadgasrtka lewego bez świeżych zmian pourazowych.
szyna gipsowa przedramienna.

rozpoznanie wstępne

S63.5 skręcenie i naderwanie nadgarstka W01.4 upadek na tym samym poziomie wskutek potknięcia, poślizgnięcia (na ulicy i autostradzie)

wszytko wyżej opisane to cytat z wypisu z izby przyjęć. literówek i sprzecznych ze sobą informacji nie będę drobiazgowo roztrząsać bo i po co. chętnie natomiast wypowiem się na temat poczynionych przeze mnie obserwacji w ciągu kilku ostatnich dni.
wypadki chodzą po ludziach. i jest wiele niedogodności związanych z doznaniem ich na własnej skórze - patrz ciężka gipsowa szyna, która skutecznie utrudnia lub wręcz uniemożliwia wszelkie czynności - np nie mogę zawiązać sobie sznurowadeł.
ale są też pozytywne aspekty zaistniałej sytuacji. reakcje ludzi. zaistniała sytuacja jest dość niefortunna jeżeli chodzi o moją pracę zawodową - ale pozwala mi jasno określić granice, z których wytyczeniem zmagałam się od pewnego czasu. dlatego też mimo całej tej kosmicznej przygody feralnego czwartku pozwalam sobie na stwierdzić, że to wciąż bardziej postęp niż regres.

poniedziałek, 1 listopada 2010

męski balet na parkiecie

ruchy siatkówkowe w normie - znaczy byłam po raz kolejny i mimo napakowanego testosteronem i ambicją oddziału męskiego przeżyłam, paluszki tez ocalały a także zobligowałam się do poczynań siatkówkowych przez najbliższy miesiąc. podobno męskie kończyny z niewytłumaczalną gracją i intuicyjnie unikają kontaktu z damskimi częściami ciała podatnymi na kontuzje - tak przynajmniej tłumaczył mi pi. nie do końca w to wierzę (przecież pi tłumaczył w sumie, że oni tam improwizują i jakiejś wielkiej walki tam nie ma), dlatego też nie ma odwagi ruszać w pościg za wszelką cenę za każdą piłką. szczególnie widząc ten ten zew dzikości w śledzących okrągłą zdobycz oczach męskich po obu stronach siatki. zaczęło mnie także dość intensywnie cieszyć jakże błahe odkrycie (eureka!), że mężczyźni jednak nie potrafią się bawić dla samej zabawy - musi iść o coś i po coś. potwierdza to prosta obserwacja - kolo w pomarańczowych spodenkach, chyba najbardziej ambicjonalnie podchodzący do sprawy, zawsze najbardziej zaangażowany, rzucający się po podłodze z ogromnym patetycznym wręcz poświęceniem marnuje pod rząd 9 piłek i nie widzi w tym nic a nic winy swojej a bezlitośnie z pobłażliwością godną 9latka brawurowo (aczkolwiek i bezpunktowo i bezcelowo) odbiera odbicie mnie (bo przecież na pewno nie dam rady mimo czystej wg mnie sytuacji). doprawdy dziwne to zjawisko - ta ambicja męska i niemożność pogodzenia się z zaistniałą sytuacją. skłonna wręcz jestem zaryzykować hipotezę, że facetom nie tyle zależy by mieć rację, władzę czy moc twórczą ile by sprawiać wrażenie, że bez względu na to czy się to ma czy nie udawać że jest Ci wszystko jedno.
w związku z tym poczyniłam kolejne obserwacje męskich pierwiastków w moim lokalnym środowisku. teza potwierdza się - nawet jak czegoś nie umiesz sprawiaj wrażenie, że wiesz o tym wszystko, nawet jak czegoś nie robisz, udawaj, że ciężko nad tym pracujesz itp, itd. nie wiem z czego to wynika - ta chęć bezwzględnej i ciągłej rywalizacji o miano najlepszego, ale obecna jest wszędzie w mniejszym lub większym stopniu. czasem kosztem nawet samego celu.

wtorek, 19 października 2010

coś ważnego

myślenie sprawia mi ból.
nie zapomnę o cierpieniu rozmyślając o nim bo to jeszcze bardziej cierpię.
myślisz - czujesz! myślisz - czujesz!
rozmowa budzi myśl. a myśl emocje.
mówisz - myślisz - czujesz!
mówisz - myślisz - czujesz!...

Ally McBeal s 04 e 13, ok. 20'

nie lubię smaku porażki. zresztą, czy jest ktoś kto lubi? czasem zastanawiam się nad tym co powiedziałam, zrobiłam, nawet pomyślałam...zdarz się, że rozważam inne opcje. zdarza się, że powstaje idealny scenariusz rozegrana tej przegranej partii. tylko czy to coś zmienia?
ostatnio cały czas prześladuje mnie wrażenie, że wszystko idzie nie tak. to co sobie planuję, nie wychodzi nigdy tak jak miało. nie potrafię się zaangażować na 100%. wszystko jest na ostatnią chwilę i w efekcie zawsze mam poczucie, że stać mnie na więcej, że coś zawaliłam. co gorsza zdawać mi się zaczyna, że inni podzielają moje zdanie. że widzą jak to się staczam, jak to dostaję zadyszki w tych codziennych małych potyczkach.
czuję, że zawodzę. mam 25 lat (jak to ostatnio czule stwierdziła ciotka jestem przed trzydziestką). to jest kupa czasu. to prawdopodobnie więcej niż 25% mojego całego czasu by czegoś dokonać. by coś zrobić. ja nie mam jeszcze nic czym mogłabym się pochwalić. z czego mogłabym być dumna?
wszystko wydaje się być wykrzywione i pokraczne jak na obrazach u Salvadora Dali'ego. niby znajome i zwyczajne ale w rzeczywistości usnute jak ze snu, przelewające się przez ręce.
czasami wydaje mi sie ze wszystkie te niepewności mam wypisane na twarzy, że wszystkie błędy i niezręczności, które popełniam są oczywiste dla pani w autobusie, dla człowieka kopiącego dziurę w jezdni, czy dla gostka, który chciał mnie przejechać motorkiem. no może troszkę pod ten motorek wlazłam na własne życzenie, ale pomińmy ten wątek.

prześladuje mnie także ostatnio myśl, granicząca z pewnością, że jedyne co może zaradzić temu chaosowi, jedyne co sprawi, że będę w stanie z sobą wytrzymać, to fakt bycia szczerym. wobec mnie samej, wobec innych, wobec wszystkiego. zmęczyły mnie intrygi podjazdowe. zmęczona jestem relacjami niezdefiniowanymi. potrzebuję szorstkiego określenia rzeczywistości, jej granic i
jej reguł. chcę być w porządku w stosunku do samej siebie chce mieć pewność, że robię coś najlepiej jak umiem. chcę zrobić coś ważnego, chcę poczuć coś ważnego.
chcę przeżyć....coś ważnego.

sobota, 16 października 2010

kolorowy ag

dla spokojności sumienia powinnam dodać, że uda to mi dawno już tak ie dały w kość jak dziś - ta siłownia to kija daje tak naprawdę;/. rączki też pokutują bardzo a przedramiona ozdobione mam bladobrunatnymi smugami .wystarczy, że człowiek dwie godziny pokica po boisku i potem przez tydzień pamiętają wszystkie cząsteczki ciała, że się ćwiczyło. ech.
reasumując - siatkówki plon dalszy to już siwo-brunatno-fioletowe paluszki, które jednak znów mogą się zginać, poobijane przedramiona oraz całkowite paralityczno skrzywione chodzenie.
i niech mi kto powie jeszcze, że sport to zdrowie.

piątek, 15 października 2010

o tym jak aga niedomaga czyli o sporcie słów kilka

a miało być tak pięknie;p
człowiek miał pojechać pobawić się, odstresować a tu...
w piłkę trafić całkiem łatwo, aczkolwiek już piłką w miejsce celu gorzej... raczej w siatkę, raczej w ludzi, raczej w sufit (cholernie nisko w tych szkołach sufity) a jak już nawet w boisko to własne ;p.
krzepiący duch zespołu, w którym agon miał przyjemność grać wziął górę i chłopaki raczej nie wymagali za dużo, ale gdy już ag trafił lepiej to nawet pochwałę dostawał - co prawda w stylu chwalenia przedszkolaka, że w końcu zawiązał za 20tym razem sznurówki dobrze, ale jednak zawsze to coś.
ostatecznie wynik pozostawia agonowi wiele do życzenia - jeden wygrany set na jakieś 7 lub 8 (przy czym od drugiego czy trzeciego mieliśmy przewagę liczbową w graczach). choć niestety potwierdza się zasada, że facet musi pokazać, że walnąć umie mocno nawet za cenę przegranej sromotnej;p
raczej mało imponujące podrygi z piłką zakończyły się więc ostatecznie przegraną i małą kontuzją - prawdopodobnie dwa wybite palce;p (po jednym na rękę rzecz jasna bo jakżeby inaczej).
wspomnę tylko dla swej sprawiedliwości, że agon piłki do siatki w rękach nie miał od ukończenia reklamy - czyli będzie jakieś 5 lat już prawie.
choć i tak ma ag kaca bo myślał że se lepiej poradzi - ale może będzie lepiej w przyszłości. jak ag zaleczy paluchy (o ile ich nie połamał) to w przyszły czwartek powtórka z rozrywki. i próba ratowania dawnego splendoru gracza;p

poniedziałek, 4 października 2010

uśmiechnęłam się właśnie ;)

aga ma zawsze rację hmm
nie zawsze używam tego w ramach przechwalstwa
ale teraz z pełną determinacją ;]

http://www.blogpartyzancki.pl/
(wpis z dnia 30 września)

niedziela, 3 października 2010

needless street

znikam powoli.
gubię się.
taki ze mnie dziwny człowiek, że nie lubię nie rozumieć.
a ja w tej chwili właśnie nie rozumiem.

nadganiam, ciągle w tyle ale jednak systematycznie kroczę do przodu.
i przecież wszystko gra, się układa jakoś samo. i gdzieś w tym wszystkim ja podająca cegłę dalej, nie wiadomo od kogo, nie wiadomo do kogo... nie wiadomo po co... ostatnio dużo cegieł przez ręce przepuściłam.

zazwyczaj idzie sprawnie, szybko przechodzi się przez okres wdrażania do działania na wyższych obrotach (czekolada i pepsiak obowiązkowo - to żadna kryptoreklama, skuteczność działania potwierdzona na człowieku sztuk 1/ wielokrotnie). już przywykłam do takiego trybu, dobrze mi z nim i raczej nie sprawdzają się próby użycia innych sposobów.
zdarza się jednak, że panikuję. momenty, czasem dosłownie ułamki sekund przychodzące nagle, nie wiadomo pod wpływem czego. słychać tylko dudnienie w piersi, a ja czuję jak każda cząstka czasu ciężko opada na mnie powodując ból w mięśniach. podgrzewa znowu nadzieje

a ja nie rozumiem. i drażni mnie to i nęka.

plątam się znowu pomiędzy myślami. nie potrafię podjąć ryzyka...

boję się, że mi się tylko wydaje.

środa, 22 września 2010

czy mógłbyś dla mnie znaleźć czas, porozmawiać*..

zgubiłam się w samej sobie. pobłądziłam wśród krętych uliczek.
czas wolny (szczególnie przymusowo narzucony jakimś bzdurnym papierkiem L4) bardzo sprzyja takim wycieczkom w ciemne swe zakątki.
więc sobie człowiek podróżuje - bo zobaczył film, przeczytał coś w książce, natknął się na jakieś stare zapiski lub pamiątki, usłyszał jakąś piosenkę, która niby znajoma już od dawna, ale dopiero teraz nagle nabrała nowego dla niego znaczenia.
gdzie są granice tego, na co można czekać i mieć nadzieję?
poddaję wszystko analizie, nie potrafię zareagować odpowiednio szybko. boję się nie tyle samej porażki, co własnego błazeństwa (dziwne takie słowo).


czy mógłbyś do swej piersi przytulić mnie
wytłumaczyć* ...



* z E. Bartosiewicz - na krawędzi

wtorek, 21 września 2010

zwroty, zawroty, przewroty, powroty



ag maluczki się czuje.
byłam, widziałam... zmalałam.
zatkało kakao jak to się teraz mawia w kręgach coolerskich.

siedzę sobie teraz w foteliku, przy oknie z rozświetlonym latarniami obrazem. sięga daleko wzrokiem do tych światek tam hen hen - podobno jak jest ładna pogoda to można z okien mojego bloku dostrzec tatry?:>
nie wiem ile w tym prawdy - bo przeca to daleko strasznie - ale cuda natury nie do przewidzenia więc wierzę iż istnieje taka sposobność. i co z tego.
są rzeczy o których nie śniło się filozofom. mam tu garstkę książek wokoło - a w nich zaledwie ułamek tego, co jest wokoło - nade mną, pode mną, przy mnie i daleko ode mnie.
nie mogę ogarnąć tego co tu blisko, a przecież tyle więcej jest na świecie. i czuje jak tracę to. jak nie wykorzystuję możliwości. jak nie jestem w stanie tego wszystkiego objąć i przyswoić...

przytłoczona jestem. terminami tego, co będzie... co musi być. dopóki pędzę na tej karuzeli wszystko jest okej. ale gdy zejdę na chwilę na bok i przyglądam się jak to się wszystko kręci niebezpiecznie i bezmyślnie, to żałuję tego spokoju. żałuję tego niechlujnie rozlanego czasu...

nie wiem czemu tak mi?? jesień już się sypnęła mi w dłonie kasztanami, zaświeciła ciepłym słońcem przez kolorowo ustrojone konary. wzrusza mnie szum liści pod stopami. wiatr szkli mi oczy...a może to nie on nawet.

przyszedł do mnie ktoś, kto potrzebował pogadać. nie tyle może nawet ze mną, co z kimkolwiek - choć cenię sobie nawet i to w tym wypadku. mamy różne podejście do życia, różne poglądy na niektóre sprawy - a jednak dostrzegam podobną jesień myśli na ten czas.
powiedział, ze na razie czuje się wolny emocjonalnie.
nie wiem czy mogę powiedzieć o sobie to samo, a chciałabym...

nie wiem czy to składnie wyszło - -potrzebowałam to jakoś przetrawić
za niedogodności czytelniczo stylistyczne nie przepraszam, bo stałoby mi to na przeszkodzie ku tej mej wolności

pozdrawiam za to serdecznie B'ham

czwartek, 9 września 2010

a trip to UK

wyczekany i upragniony urlop
daleko
agon, asic and łucko znowu razem ;)

niedziela, 5 września 2010

enneagram

różnie się podchodzi do tego typu testów, ja rozwiązuje z ciekawości co wyjdzie i cieszy mnie gdy się coś niecoś pokrywa. tu się całkiem sporo zgadza (w mym własnym mniemaniu rzecz jasna), traktować można to z przymróżeniem oka, aczkolwiek ma to jakiś swój sens.
chętnym polecam rozwiązanie testu i przekonanie się samemu.
a asicowi dziękuję za linka;*
a oto to moje ja...5w4


Piątka w skrócie

Piątka to typ introwertyczny, ciekawy świata, z potrzebą wiedzy o nim, analityczny i wnikliwy. Potrzebuje prywatności aby przemyśleć wszelkie sprawy i uzupełnić energię życiową.

Jak postępować ze mną

  • bądź niezależny, nie "czepliwy"
  • mów w prosty i zwięzły sposób
  • potrzebuję czasu aby poukładać swoje myśli i odczucia
  • jeżeli wyglądam na zagubioną, nieobecną lub arogancką, to możliwe, że nie czuję się zbyt komfortowo
  • daj mi odczuć, że jestem mile widziana, ale nie zbyt mocno, bo mogę zacząć wątpić w twoją szczerość
  • gdy czuję się zirytowana koniecznością powtarzania się, to może dlatego, że powiedzenie o tym było dla mnie trudne już za pierwszym razem
  • pomagaj mi unikać powodów do przykrości: wielkich przyjęć, czyjejś głośnej muzyki, przesadnych emocji i ataków na moją prywatność
Co lubię w byciu piątką
  • stanie na uboczu i patrzenie na życie w obiektywny nie zaangażowany sposób
  • moje poczucie niezależności. robię to co uważam za słuszne i nie przejmuję się wpływami otoczenia
  • bycie spokojnym w obliczu kryzysów
  • nie uganianie się za materialnym posiadaniem i statusem
  • dogłębne zrozumienie rzeczy; dostrzegam skutek i przyczynę
Co jest trudne w byciu piątką
  • zbyt wolno ukazuję swoją wiedzę i swoje przemyślenia innym
  • źle się czuję gdy zachowuję się defensywnie lub jakbym wszystko wiedziała
  • bycie zmuszanym do przebywania z ludźmi gdy tego nie chcę
  • oglądanie innych z dobrymi umiejętnościami socjalnymi, ale z mniejszą inteligencją, jak radzą sobie lepiej ode mnie

Opis piątki

Piątki to ludzie którzy wycofują się ze świata i żyją we własnym umyśle. Mogą być inteligentne, dalekowzroczne i posiadać dużą wiedzę, lub też mogą być oderwane od rzeczywistości, sknerowate i schizofreniczne.

Piątki, szóstki i siódemki należą do grupy odczuwającej strach i tworzą kolejne emocjonalne trio. Jednak w przeciwieństwie do dwójek, trójek i czwórek, nie czują one zmieszania czy zażenowania tym kim są lub jak się czują. Zamiast tego, mają tendencje do nieświadomego przeczuwania grożącego im niebezpieczeństwa i odpowiednio na nie reagują. Piątki, szóstki i siódemki są typami myślącymi, które żyją więcej we własnych głowach niż we własnych ciałach. Zmagają się z podejmowaniem decyzji, ciągle muszą dowodzić swojej siły woli.
Strach piątek jest socjologiczny. Ludzie z tym stylem, notorycznie bronią się przed "inwazją" lub "pochłonięciem" przez innych. To jest zdecydowanie najbardziej antysocjalny typ w enneagramie. Generalnie, obawiają się bliskich kontaktów, które mogą prowadzić do uczucia bycia przytłoczonym przez uczucia innych. Piątki mają dobrze rozwinięte zdolności do analizowania i gromadzenia wiedzy. Mogą być dobrymi jej odbiorcami, być inteligentni i rzeczowi, zdolni do pozostania w centrum i bycia logicznym, podczas gdy inni wokół mogą się zachowywać jak zmieszani lub spanikowani.

Zdrowe piątki zazwyczaj znajdują równowagę pomiędzy interakcją z otoczeniem i wycofywaniem się z niego. Ten styl jest często powiązany z posiadaniem dużej wiedzy i czasami intelektualnym geniuszem. Zdrowe piątki aktywnie oferują światu, owoce swojej wiedzy, często ucząc i pisząc o niej. Piątki mogą być idealistami i czasem mężnie ofiarowują się ku dobru ogółu. Zdrowi ludzie z tym typem, często praktykują to co Buddyści nazywają nie zaangażowaniem, czyli postawę charakteryzującą się mieszanką bezstronności jak i współczucia. W tym stanie piątki potrafią grać w życie nie będąc generalnie przywiązanym do wyników, a jako przyjaciele, mogą rozumieć twój punkt widzenia tak jak swój własny. Są oni współczujący i mają szczere serce, ale posiadają możliwość obserwowania życia z pewnej perspektywy i unikają bycia samemu niespokojnym.


Piątki mniej zdrowe, przesuwają się z bycia nie zaangażowanym w kierunku niewiązania się, wewnętrznego stanu bycia odciętym od uczuć. Mogą być nadwrażliwi na oczekiwania innych i odpowiadać na to przez pasywne wycofywanie się. Większość osób postrzega zdolność piątek do wycofywania się jako rodzaj niezależności. Jest to jednak jest również forma obrony. Piątki tworzą wokół siebie silną barierę aby zrównoważyć uczucie bycia nadwrażliwym. Odcinanie się od innych staje się nawykiem obronnym. Zasada jest: Jeśli nauczę się żyć z mniejszymi wymaganiami, bardziej we własnym świecie, to uniknę złego wpływu innych. To prowadzi do skłonności oszczędzania tych małych rzeczy które mają, aby mniej wymagać od innych. Często przekłada się to na oszczędzanie czasu (dla siebie), pieniędzy, przestrzeni, miejsca, informacji i emocji. Nie jest istotne co jest oszczędzane, schemat jest ten sam: piątki starają się ochronić przed zalaniem (np. emocjami), gromadząc siły gdzieś wewnątrz siebie. Niezdrowe piątki mogą też mieć dystans do własnych emocji, żyjąc w świecie informacji i pomysłów. Jednak im bardziej się od nich (własnych emocji) odcinają, tym bardziej zmagają się z uczuciem pustki, samotności i przymusowych potrzeb. To zupełnie jakby starać się przekonać słownie do tego, że nie jest się głodnym. Na tym etapie piątki mogą być bardzo powolne w okazywaniu swoich uczuć, ponieważ tylko piątka potrafi dosięgnąć tych uczuć poprzez długie i żmudne okresy przemyśleń. Niezdrowe piątki czczą boga przyczyny i starają się spoglądać z dystansu na swoje własne emocje. To się może czasami przełożyć na lekceważący i wywyższający się stosunek do innych.


Piątki bardzo niezdrowe, mogą popadać w schizofrenię i być nieprzewidywalne, gdy ich "odizolowane" fragmenty umysłu zaczynają przemawiać. Mogą prezentować się jako nieobecni duchem i ciałem lub dosadnie antysocjalni. Mogą np. przesiedzieć całe przyjęcię nie odzywając się zupełnie do nikogo, a potem stwierdzić, że świetnie się bawili. Lub też mogą nieświadomie odsunąć innych od siebie, poprzez prześmiewczy komentarz i nieprzewidywalną agresję. Zwyczaj odcinania się od własnych emocji, staje się tak doskonały, że bardzo niezdrowe piątki tracą kontakt z rzeczywistością, rozwijając dziwne fobie niewidzialnych bakterii i być skorym do halucynacji. Agresywne zachowania są bardzo prawdopodobne, następując po ostrej paranoi.



Piątka ze skrzydłem cztery: 5w4 - "Obrazoburca"


Różnica między skrzydłami 4 i 6 w piątkach, jest taka sama jak między sztuką i nauką. Skrzydło cztery, daje piątce zmysł abstrakcyjny oraz intuicyjny odcień myślom, tak jakby piątka myślała za pomocą geometrycznych kształtów zamiast myśleć słowami lub realnymi obrazami. Piątka ze skrzydłem 4 może być artystycznie utalentowana i doświadczać emocjonalnych nastrojów jak czwórka. Połączenie intelektualnej i emocjonalnej wyobraźni. Ceni sobie świat filozofii i pięknego konstruowania myśli. Najlepszym dla niej światem jest połączenie umysłowych horyzontów i estetyki. Połączenie ciekawości i wrażliwości na odbiór z potrzebą tworzenia własnej unikalnej wizji.

Gdy 5w4 jest w stresie, wydaje się być jakby nieobecna, gdy jest o coś spytana, odpowiada szeptem. Jej zachowanie oscyluje pomiędzy chęcią odosobnienia, a przypływami przyjacielskiej troski. Może stać się nieuchwytna, niedostępna i abstrakcyjna. Zachowuje się jakby znajdowała się wewnątrz swojej kuli izolującej ją od świata. Czasem odnosi się wrażenie nieznacznego wywyższania się ponad innych. Wizerunek "nieobecnego profesora" dobrze opisuje piątki z tym skrzydłem. 5w4 jest niezwykle wrażliwa na otoczenie i uczucie zbytniej nadopiekuńczości innych. Bardzo przewrażliwiona na krytykę. Może bardzo wolno powracać do siebie po traumatycznych przeżyciach. Typowymi pułapkami dla 5w4 są izolowanie się i popadanie w melancholię oraz depersję o podłożu egzystencjalnym.

Słynne piątki ze skrzydłem cztery:
Agatha Christie, Albert Einstein, George Lucas, David Lynch, Samuel Beckett, Stanley Kubrick, Stephen King, Freidrich Nietzsche.


Piątka w miłości

  • ponieważ piątka ma opóźnione reakcje na uczucia, jej emocje mogą się ujawnić gdy piątka będzie sama. Czułość wobec kogoś, może się rozwinąć bez potrzeby wypowiadania słów lub bez kontaktu z tą osobą
  • ciągły cykl izolowania się od innych, może doprowadzić piątkę do potrzeby wyciągnięcia jej przez kogoś. Piątka staje na granicy potrzeby kontaktu i chęcią odejścia
  • coraz bliższa zażyłość może stymulować chęć do odizolowania się. Piątka daje komunikaty "Poradzę sobię i bez Ciebie" lub "Mogę się zaangażować, ale nie będę z tobą mieszkać"
  • możesz być odseparowany od innych aspektów życia piątki
  • piątka często okazuje zażyłość za pomocą niewerbalnych komunikatów. Piątka wyczuwa, że uczucia mogą być łatwiej ukazane, jeżeli są niewypowiedziane
  • emocjonalnie związana piątka może stać się zawzięcie zaborcza o ciebie. Możesz odczuwać jakbyś żył w jej emocjonalnym świecie

Piątka w pracy
  • piątka posiada wyczucie własnych zasobów energii. Nie chce aby jej czas lub siły były marnowane na czyjeś zadania
  • ciężko pracuje aby otrzymać w zamian prywatność
  • nie lubi niespodzianek. Chce być przygotowana na wszelką ewentualność
  • uwaga skupia się na innych z otoczenia. Często odczuwa natręctwo innych. Ma problemy ze skoncentrowaniem się w obecności innych
  • zamiera gdy niespodziewanie jest o coś zapytana, lub gdy wymagane jest od niej jakieś spontaniczne zachowanie. Potrzebuje czasu do przemyślenia
  • ceni sobie nieemocjonalne zaangażowanie w podejmowaniu decyzji. Użycie odczuć jako motywu decyzji odbiera za utratę kontroli

Rozpoznanie piątki

Typowy komentarz piątki:


"Posiadam głęboką wiedzę o tym zawodzie"

"Nie lubię spotkań i zebrań w firmie, bo są generalnie stratą czasu"
"Mam sprawny umysł i dobrze rozwiniętą zdolność postrzegania rzeczy."
"Byłam samotna w dzieciństwie. Dużo czytałam"

Piątki, zwłaszcza ze skrzydłem 4, czasem mylnie opisują się jako czwórki. Takie piątki uważają, że posiadają silne uczucia i nie identyfikują się z często ekstremalnym, pozbawionym uczuć wizerunkiem piątek. Jednakże piątki, w przeciwieństwie do czwórek, odczuwają pewien dyskomfort gdy przychodzi im opisać swój stan emocji i uczuć. I mimo, że mogą w tym względzie posiadać pewną łatwość, to jednak język emocji, nie jest naturalnym sposobem porozumiewania się piątek.

mess

niedziele ostatnio nie bywają dla mnie łaskawe. są dla mnie trochę jak poranki po ciężkich imprezach (choć może to brzmi śmiesznie bo zwyczajowo nie znam takich poranków po wielkiej imprezie), a przynajmniej czuję się jakbym wróciła po jakimś tygodniowym melanżu.
to jest trochę tak jakbym biegła cały tydzień i nie mogła się zatrzymać. i niedziela hamuje... jak zderzenie z murem.
dzisiejszy ból jest specyficzny - mam trzeźwą świadomość jutra. kolejne wyścigi z czasem.
piątek mój mógłby z powodzeniem startować do tytułu 'jeden z tych najgorszych dni w Twoim życiu'. moja irytacja sięgnęła granic, wściekłość zmieszała się z żalem i bezsilność dała w pysk.
sobota była więc dniem szybkiego chodzenia po mroźnym (tak nie bójmy się tego słowa) mieście, generalnych porządków w szafce z butami, wyrzucaniu kilkudziesięciu pudełek i pudełeczek (jak wiemy aga uwielbia pudełka i 5 razy się zastanowi zanim wyrzuci) i czyszczeniu pieca w raz z palniczkami (były bardzo brudne, ale po mojej godzinnej interwencji są znowu srebrne i błyszczące a moje ręce pocięte drutką).
więc przyszła niedziela i czuję się jak się czuję.
a jutro jest poniedziałek więc bedziemy się bić po pysku jeszcze trzy dni...


aż do urlopu ;D

środa, 25 sierpnia 2010

na muszce

plątam sznurki
w głowie

widzimisie
tkam
ze skazą prawdopodobiństwa

nabieram się
nadziejnie
w sidełka
wroga

ramiona rozkładam


czekam

czwartek, 12 sierpnia 2010

rozmemłany ag...

and say 'hello'...

ludzie są raczej nienormalni.
choć może to raczej ta "nienormalność" jest normą i dlatego tak wszystko źle się składa, bo porównujemy nie z tym wzorcem, z którym trzeba.
rzeczy niemożliwe z niebywałą łatwością wślizgują się do życia codziennego, rzeczy wydawałoby się z porządku dziennego przeradzają się w niezwykle rzadkie zjawiska. jak to rozgryźć?


velvet underground
if you close the door

one, two, three
If you close the door
the night could last for ever
leave the sunshine out and say 'hello' to never
all the peolple are dancing and they're having such fun
I wish it could happen to me
but if you close the door
I'll never have to see the day again
if you close the door
the night could last for ever
leave the wineglass out
and drink a toast to never
Oh! someday I know someone will look into my eyes
and say 'hello'
you are my very special one
but if you close the door
I'll never have to see the day again
Dark cloudy bars
Shiny Cadillac cars
and the people are in subways and trains
looking grey under rain as they stand disarrayed
all the people look over in the dark
and if you close the door
the night could last for ever
leave the sunshine out and say 'hello' to never
all the peolple are dancing and they're having such fun
I wish it could happen to me
'cause if you close the door
I'll never have to see the day again
I'll never have to see the day again
once more
I'll never have to see the day again

środa, 4 sierpnia 2010

breath me


Sia - Breathe Me
Za�adowane przez: Sia. - Obejrzyj ostatnio promowane klipy wideo.

pomiędzy pudłami z puzzlami, których pewnie już nigdy nie ułożę
wśród stosów kartek z zapiskami wszystkich ważnych i nieważnych rzeczy
z książkami, które cały czas czekają na przeczytanie
przed wierszami, które jeszcze nie zdążyły dojrzeć


miałam zająć stanowisko wobec tych wszystkich głupot, które się teraz dzieją wokół pewnego krzyża... ale chyba nie mam siły się tu teraz rozdrabniać nad głupotą ludzką i uporem maniakalnym fanatycznych populistów... chyba właśnie zajęłam stanowisko...niechcący...całkowicie subiektywnie
out of order

niedziela, 1 sierpnia 2010

niebytność

kolejny przespany dzień, przeczłapany w pidżamie bez celu. przespałam prawie dwanaście godzin. coś leży na wątrobie. coś spokoju nie daje. myśli krążą po głowie. życie toczy się gdzieś obok. a ja jak w kinie widz oglądam przyglądam kontempluje... pluje.

dziwnie bywa.

piątek, 16 lipca 2010

a little unwell

jestem w kilku miejscach na raz, ale w żadnym już od jakiegoś czasu nie ma mnie całej.


agon rozpada się na drobne kawałeczki.
mieni się różnymi barwami. zwykłe szkiełko puszczające zajączki na ścianie.
zajmujące na tyle, by ukraść kilka sekund z uwagi kociej...
dla ludzi zbyt banalne.

środa, 7 lipca 2010

ty mnie do snu ukołysz...

dawno już mi się nic nie śniło. do wczoraj
niby nic, mała rzecz a jednak ucieszyło mnie to niezmiernie.

ale jak wszystko idzie dobrze to coś musi pójść źle.
no więc polazło, wywlokło ze mnie znowu marudę i zrzędliwą jędzę.
bo nie lubię, gdy się udaje, że jest dobrze, gdy dobrze nie jest.
i chętnie cofnęłabym się znów do wczoraj.
do uczucia ulgi, którą poczułam napełniając worek na śmieci rzeczami, które trzymało się „na wszelki wypadek”.
do poczucia wolności, niezależności gdy mogłam spędzić wieczór sącząc leniwie reeds'a (tak, bo u mnie tylko tak to można nazwać -nawet skończyć go nie mogłam - taka to ze mnie mocna głowa).
do uczucia gdy bez wyrzutu sumienia, że coś odkładam na jutro, mogłam położyć się spać grubo przed północą - co dla mnie jest rzeczą raczej niespotykaną, szczególnie przed końcem roku akademickiego.
do snu, który mimo swej dziwnej autentyczności, nie wzbudził żalu po przebudzeniu.

chciałabym wrócić do chwili, w której miałam w sobie wiarę, że mimo zła tego świata człowiek może odnosić swoje małe zwycięstwa, nawet te błahe.

teraz jestem po drugiej stronie lustra.
tu nie ma wiary w małe zwycięstwa, bo tu szczury wybiegły już w stronę mety i zżerają to, co po drodze napotkają. małe zwycięstwa są oznaką porażki w tym świecie.

znalazłam batonika w torebce, co niezmiernie mnie ucieszyło (czekolada może zdziałać cuda).
idę poszukać snu na dzisiaj.

niedziela, 27 czerwca 2010

quo vadis agon

zmiany są nieuniknione.
są jak najbardziej potrzebne, wiem, że one są przyczynkiem nauki, wiedzy, doświadczenia.
zmieniamy się.
zmiany dzieją się cały czas.
jestem teraz dalej niż dwie minuty temu. bliżej niż będę za nim skończę pisać to zdanie i postawię kropkę. dziennie przetwarzam ... miliony informacji. analizuję obrazy, dźwięki, zapachy i wszystkie inne bodźce. nie wszystkie świadomie, ale wszystkie tak na prawdę przechodzą przez moją głowę. jakby o tym tak pomyśleć niezły tam ruch w środku i ścisk po tylu latach przeżytych ;).
problem ze zmianami polega na tym, że o ile w jakimś stopniu możemy się ich spodziewać, o tyle ich skutki są nieprzewidywalne. można sobie zakładać określoną reakcję, ale nigdy nie będziemy mieć pewności, że akurat ona zaistnieje wskutek zmiany.
agon ma kwiatka. i publicznie deklaruje się o niego dbać. małymi kroczkami do celu.

agon nie wie gdzie dojdzie.

niedziela, 6 czerwca 2010

ludzie odchodzą.
można odchodzić z różnych powodów. ale to, co łączy wszystkie odejścia - to ich nieodwracalność. bo nawet jeżeli ktoś próbuje wrócić - to przecież nie jest to samo.
czasem powrotów po prostu nie ma.

poniedziałek, 24 maja 2010

ludożercy

dziwne to wszystko. dziwna ja.
czasem mówię szybciej niż myślę, a czasem myślę dłużej niż powinnam i zamiast wylać z siebie to co powinnam gnieżdżę w sobie, buduję w eseje, których nikt nigdy nie pozna.
czas moja tak samo codziennie: sen-praca-sen pięć dni w tygodniu plus dwa razy miesięcznie weekend sen-szkoła-sen. plus te same wymówki, te same błędy. samemu.
rozmawiam z ludźmi, nawet dość dużo (gadatliwa jestem, co na to poradzę), ale coraz częściej podpieram się historiami cudzymi, usłyszanymi, widzianymi. nie znam tych emocji, o których oni mówią. czytałam o nich, oglądałam w telewizji, nawet niejednokrotnie marzyłam o niektórych.
ludzie się bawią, kochają, realizują, kłócą, tęsknią, umierają - przeżywają. ja raczej przeżuwam. każdy dzień po kawałeczku. godzina po godzinie.
czasem nie jestem taka, jaka chcę. czasem świadomie rozpalam ogień - choć pouczam, że zapałkami nie wolno się bawić. znam swoje błędy, słabe strony ale mimo wszystko nadal je popełniam. dlaczego?

piątek, 14 maja 2010

deszczowo puchatkowo



no nie staram się jakoś specjalnie; łazi coś za mną i łazi, ale jakoś podejść bliżej nie może.

trochę jak ta kicia. wystraszona boi się i od ręki ucieka mimo, że chyba chciałaby się zaprzyjaźnić
więc czekam na mruczanki w deszcze zasłuchana.

niedziela, 9 maja 2010

padło niby proste pytanie. co w ciągu ostatnich dwóch lat przeczytanego, obejrzanego, wysłuchanego was poruszyło. co wywarło jakoś na was wpływ, coś w was zmieniło, otworzyło nowa perspektywę. użyto wręcz określenia "strzał między oczy". strzałów parę było - podobno ludzie mają problem z określaniem takich rzeczy, nie wiedzą co napisać. ja wiedziałam... było kilka wykładów doktorka, po których prawie nie mogłam spać, choć nie mogłam też jakoś szeroko dyskusji podjąć pisemnie bo po prostu o zbyt wiele wątków to wszystko trącało, a przy wielowątkowości ag po prostu gmatwa się strasznie. była książka terakowskiej, która może i banalna ale otworzyła kilka szufladek - totalnie nie związanych nawet z treścią samej książki. były wpisy prof. Śliwerskiego, które pobudzały komórki do dyskusji, do podjęcia pytań, szukania rozwiązań. cała akcja GW wyższa szkoła wstydu - ile to emocji wzbudziło. i do dziś tak na prawdę wzbudza. bo to się dzieje obok mnie. dziś wstyd mi było siedzieć na zajęciach. wstyd mi było za ludzi (baby w głównej mierze), które siedziały w tej samej sali i nie umiały się w odpowiednim momencie po prostu zamknąć. żenujące żebranie o podanie konkretnych pytań do kolokwium zaliczeniowego. mimo, że materiałów nie ma dużo do opracowania (raptem 4 lub 5 artykułów), mimo że jest to robione (w mękach bo w mękach, ale jednak) na zajęciach przez samego prowadzącego i że praktycznie wszystko i tak jest podane na tacy - to jeszcze to jest mało. mają czelność beztrosko przychodzić na zajęcia nieprzygotowanym, wypraszać o podanie gotowca do przygotowania i jeszcze prosić w środku zajęć przerwę na papierosa "bo płuca odpadną". ech może zbytnio się emocjonuję, może po prostu nie rozumiem, ze tak musi być. no ale... ja naprawdę nie rozumiem jak tak można.

wtorek, 4 maja 2010

nie trzeba być szalonym, ale to pomaga...

nadchodzi piękny koniec
zabrakło słów zabrakło znaczeń

na pewno będzie wojna
na pewno coś się stanie
niepokój rośnie w moich snach
zwycięży paranoja
zabierze całą wiarę
jak mam ocalić się od zła


COMA wrony

czy nigdy nie przeżyłeś, drogi czytelniku, takiej chwili, ułamku sekundy w której jakaś totalnie absurdalna i wręcz surrealistyczna myśl przeleciała ci przez głowę. czasem podchodząc do zwykłego przejścia dla pieszych, widząc nadjeżdżającego z lewej ogromnego tira przelatuje mi przez głowę pytanie - co by było gdyby tak jeden kroczek do przodu...
nie mam zapędów samobójczych, ale ta ulotna chwila w której tak chytry plan zrobienia czegoś wbrew zdrowemu rozsądkowi bierze górę. nawet zwykłe drapanie strupa na kolanie jest tego przykładem i cudownie wpisuje się w tą całą maskaradę. bo przecież wiesz, że trzeba to zostawić, żeby się samo zagoiło.
wszyscy mają w sobie coś z szaleńca. a przynajmniej ja wiem, że mam. brak mi tylko odwagi by podjąć ryzyko. by szaleństwu pozwolić wypłynąć na wierzch. jak w tych komicznych ozdobach na szafki, gdzie ciecz przeplata się z czymś o wiele gęstszym.

moimi ostatnimi szaleńczymi podrygami chyba w końcu rozpoczęłam bitwę, której unikałam od dłuższego już czasu. zmieniło się wszystko, mimo, że żadne słowa ani gesty nie padły. tu milczenie daje o sobie znać głośniej niż krzyk i płacz. to był ruch wykonany z premedytacją. z pełną świadomością konsekwencji. i ze strachem.
ale jest ulga teraz. mimo, że nadal nie znam zakończenia; mimo, że wiem, że to jeszcze nie koniec. ale tu ryzyko już podjęte. kości zostały rzucone.

obejrzałam Weronikę i nadal tak samo na mnie działa jak książka. i słucham teraz namiętnie.
móc dla kogoś nie umierać...


niedziela, 2 maja 2010

agon w krakowie part two

weekend majowy miał być deszczowy. ale dla nas słoneczko zaświeciło i kraków uśmiechnął się przyjaźnie. przechodzony wzdłuż i wszerz odkrył kilka aniołkowych i kocich miejsc, a nawet poczęstował kawą, czekoladą i winem. tak agon wino pił z Inusią. nawet mojego Lucka znalazłam na pewnych kolczykach ;).



kraków teraz pachnie mi w domu tulipanami i żonkilami.

sobota, 24 kwietnia 2010

agon w krakowie

niedziela, 18 kwietnia 2010

so that's all folks

to był dziwny tydzień.

czasem coś się kończy niespodziewanie.

ale w tej kwestii w tym tygodniu powiedziane było już wszystko, o ile nawet nie za dużo więc ja nie ośmielę się dodawać od siebie nic poza skromnym światełkiem [+].

czasem jednak w jednej chwili zdajesz sobie sprawę, że coś umierało powoli gdzieś blisko ciebie i mimo, że nie zauważyłeś wcześniej to tego już nie ma. nie było tu szokującego niedowierzania. po prostu przeminęło. kiedyś znaczyło bardzo dużo, kiedyś było potrzebne do życia jak powietrze. czyste i szczere - tyle na ile było mnie stać. a dziś tego nie ma... a życie trwa dalej.

nie przekreślam tej obecności, nie wyrzucam z pamięci - bo to wszystko jest częścią i przyczyną tego, kim jestem dziś. tyle że dziś nie mogę już nic zaoferować, nie mam już sił by się starać. choć może właściwie już po prostu nie chcę...


To koniec zabiliśmy w sobie wszystko
To koniec mogliśmy więcej
Przykro


HAPPYSAD koniec

niedziela, 4 kwietnia 2010

weakness

nie lubię świąt
nie lubię tego harmidru, nie lubię spinania się na czas, sprzątania wg kalendarza i tych wszystkich innych pomniejszych rzeczy, które trzeba zrobić.
nie lubię tłumów w sklepach, bo nie można nic kupić, bo ludzie robią zapasy na co najmniej miesiąc. nie lubię życzeń, które są tylko dlatego, że wypada, bo na co dzień to od ludzi ciężko usłyszeć dzień dobry czy do widzenia.
nie lubię nawet tego, że to wiąże się z jakimś "wolnym" bo to cholernie bardzo wybija z jako takiego rytmu i rozwala kilka kolejnych dni "po świętach".

żonkile wysypały znów na drogi
i dobrze,
bo wszystko inne też się sypie więc miło jest popatrzeć na coś po prostu pięknego

niedziela, 28 marca 2010

weirdness

agon trochę jakby skacowany. sama nie wiem czym, nie wiem dlaczego i po co?
chyba jednak trochę mnie to wszystko przerasta. i jest w tym wszystkim coś takiego, co budzi lęk, co uderza razem z wiatrem prosto w oczy i doprowadza do łez przy dworcu kolejowym wielkiego miasta.
miałam napisać tyle więcej. albo tyle mniej. słowa uciekają w popłochu, jakby samo ich użycie wiązało się z jakąś ostatecznością. czymś zaistniałym i konkretnym. czymś do tego stopnia realnym, że aż bolesnym.
dziś wietrznie było bardzo. słowa rozszalały się i waliły na oślep po głowie, która mocno próbowała znaleźć się gdzie indziej. te pozostałe na polu bitwy, te najbardziej wątłe wypływają na wierzch. stan wód podniesiony. ale czy warto unikać tej powodzi?

wiatrem potargana (i w ogóle nie świąteczna)

wtorek, 23 marca 2010

rest stop

agon nadal w rozterce
piosenka na dziś

matchbox20 rest stop

dzięki uprzejmości zośka mego i łucka

czwartek, 18 marca 2010

rzeczy dzielą się na niesprawiedliwe i... na bardziej niesprawiedliwe

agon trochę zdegustowany jest. choć może to i mało powiedziane. oczy ze zdziwienia przecieram cały czas (już łzawię normalnie) a uszy to muszę czyścić kilka razy dziennie bo taaaaakiiiieeee rzeczy jakich teraz jestem świadkiem to po prostu się w głowie nie mieszczą. więc zakładam słuchawki by nie słyszeć, więc rzadziej przecieram szkiełka okularków by nie widzieć ... i robię swoje by się mojego tyłka nikt nie ważył czepiać. ponieważ wszystkim innym już się oberwało to zapewne i mnie to czeka, ale po co kusić specjalnie los? tak sobie żyję z dnia na dzień, od jednej małej aferki do kolejnej. pomiędzy jednymi słowami a drugimi słychać górnolotne, wielkie hasła (zazwyczaj niestety rzucane na wiatr i to taki wielokierunkowy) i plugawe kąśliwe "smrodkowe" wręcz insynuacje podszyte grubą plotą oraz wysoce subiektywnym spojrzeniem paplającego. czyli młyn totalny a'la baby rulez. pogląd, że baba z babą się nie dogada tak do końca potwierdzony. tak namieszać jak baba nie potrafi nikt. u mnie zakład pracy silnie sfeminizowany, w dodatku dość silnie umotywowanymi i ciągnącymi "na swoje" kobitami. pierwiastek męski na wygnaniu piwnicznym i raczej trzyma się z dala. i tak się kisimy i ciągniemy za włosy i gadamy jedno na drugie... eh.
straszne to wszystko się robi i ... niesmaczne po prostu. agon chciałby wiosnę (wbrew woli niektórych) bo przynajmniej po pracy przyjemniej będzie jakoś, a tak ... to szkoda gadać.

komputer kuruje się u "miszcza", który wreszcie przyznał, że jednak coś nie działa prawidłowo. choć przez chwilę podejrzewał, że trzymam komputer na kaloryferze to przeszliśmy od hasła "to niemożliwe" do hasła "coś jest nie tak". czekam więc nadal na diagnozę.

sobota, 13 marca 2010

we're all mad here

ag długo czekał i się doczekał ;]
jutro poza raz drugi będzie się zachwycał "frydrygowaniem" i znikaniem i wszystkim innym. nie zawiodły koty, nie zawiodły kapelusze i króliki także stawiły sie na czas.
podobało się mi bardzo

byłam, widziałam i się zachwyciłam ;]
johnny mój johnny jak zawsze wspaniały
królowa nad wymiar zła i... wielkogłowa czyli super
no i kot
kot był genialny (jak to koty mają w zwyczaju)

byłam, widziałam i
idę raz jeszcze ;]




tee party has already started ;]

środa, 10 marca 2010

and they said: you godda keep the bunny happy...

"Ready For Love" by INDIA.ARIE

I am ready for love
Why are you hiding from me
I'd quickly give my freedom
To be held in your captivity

I am ready for love
All of the joy and the pain
And all the time that it takes
Just to stay in your good grace
Lately I've been thinking
Maybe you're not ready for me
Maybe you think I need to learn maturity
They say watch what you ask for
Cause you might receive
But if you ask me tomorrow
I'll say the same thing

I am ready for love
Would you please lend me your ear?
I promise I won't complain
I just need you to acknowledge I am here

If you give me half a chance
I'll prove this to you
I will be patient, kind, faithful and true
To a man who loves music
A man who loves art
Respect's the spirit world
And thinks with his heart

I am ready for love
If you'll take me in your hands
I will learn what you teach
And do the best that I can

I am ready for love
Here with an offering of
My voice
My Eyes
My soul
My mind

Tell me what is enough
To prove I am ready for love

I am ready


piątek, 5 marca 2010

deus ex machina

trochę znowu mi to wlazło w wątrobę i spokoju nie daje.
wierzę w swój wpływ na to, co się dzieje. popieram teorię kamyka, który może zmienić bieg rzeki.wiem też, że wielu kamyka roli w tej scenie nie dostrzeże. nie chcę wchodzić w ocenę prawidłowości działania świadomego bądź też nieświadomego kamyka. bezsensowna to próba nadania "pozytywnej' lub "negatywnej' etykiety. po co? wielorakość płaszczyzn, wobec których taka ocena mogłaby mieć miejsce, zmusza nas w kolejnym kroku do wzajemnego wykluczania tychże ocen względem samych siebie; biorąc pod uwagę czas, przestrzeń oraz wszystkie inne elementy rzeczywistości wpływające na subiektywne ich wartościowanie. ale przecież nie o tym tu miało być. miało być o wyborze. o decyzji. o chęci... tworzenia samego siebie i przestrzeni wokół samego siebie. bo to jest po coś. zaniechanie ruchu nie przynosi żadnego efektu. kilkakrotnie dane mi było przejechać się na własnym "przeczekaniu". zauważam też drastyczny odwrót opinii publiczne od nie tak dawno przecież głoszonych haseł samorealizacji, walki o swoje, dbaniu o własne prawa.
krąży w formie dowcipu powiedzenie umiesz liczyć?... licz na siebie. i to się trochę sprawdza. smutna to prawda, ale zawsze prawda.
nie chcę i nie zgadzam się na decydowanie za mnie. chcę mieć prawo wyboru. chcę mieć możliwość wzięcia odpowiedzialności, ale za własne błędy. ale i przy tym możliwość świętowania swoich sukcesów. nie ma tego wiele jak dotąd. i są raczej pokroju kamyka. nie wiem czy mają w sobie wystarczająco dużo siły by zmieniać bieg rzeki. ale nie zaszkodzi próbować.
doktorek przytoczył ostatnio historię z życia wziętą. chciał sobie sam zaprojektować okładkę na swoja własną książkę. i... odpuścił. wytłumaczył dlaczego i ja to przyjmuję, ale ja wiem dziś, że ja bym nie odpuściła. przekora, upór? i skąd mi się to nagle wzięło?
tak mi się jakoś porobiło ostatnio, że gdy ktoś mnie pyta dlaczego? ja pytam a dlaczego nie? człowiek ma szansę dopóki próbuje. nie chcę mieć sobie do zarzucenia, że się nie starałam.
chce wierzyć, że mogę coś, choćby i kamykiem zdziałać.

czwartek, 4 marca 2010

petycja w słusznej sprawie

dopiero dziś odrobiłam pewne zaległości w związku z czytaniem bloga prof. B. Śliwerskiego.
http://sliwerski-pedagog.blogspot.com/2010/03/dyskryminacyjna-misja-tvp.html
zazwyczaj bywa tak, że oszczędza się na tym, na czym oszczędzać się nie powinno. takie postawienie sprawy w TVP niestety godzi przy tym w podstawowe prawa człowieka. nie boję się tych słów, bo ograniczenie dostępu do informacji jest godzeniem w podstawowe prawa jednostki. u nas sytuacja i tak nie wyglądała dobrze. pamiętam, że ja na programy z tłumaczem języka migowego czy też z napisami, trafiałam w mało atrakcyjnych porach i najczęściej na telewizji polonia. pomijam już fakt, że wersje pisane (co do "miganych" nie mam kwalifikacji by się wypowiadać) nie zawsze pokrywały się całkowicie z tekstem mówionym.

dlatego też proszę uprzejmie o zapoznanie się z petycją skierowaną do władz TVP - petycja - i ewentualnie podpis pod nią, jeżeli uzna ktoś to za słuszny krok. a także ewentualne przesłanie dalej jej treści.

poniedziałek, 1 marca 2010

helikoptery po tabletkach, czyli ćwoki i kwiatki w akcji

rzeczywistość jest wynikiem braku alkoholu

oto kolejna mądrość życiowa bohaterów Spadkobierców. powiedzieć, że ich ubóstwiam to mało; mimo, że nie wiem gdzie jest koniec ich a gdzie początek; mimo, że fabułą biją na głowę nawet Modę na Sukces czy też Izaurę w wersji śląskiej. po prostu to jest dla mnie fenomen. Jedna z moich ulubionych scen - smutek pokazany w najbardziej absurdalny sposób jaki mogłam sobie dotąd wyobrazić. pogratulować.

choć spadkobiercy nie są jedynym pozytywnym absurdem, z którym ostatnimi czasy się mierzę.
z racji wspaniałomyślności pań (lub też panów choć faceci prawdopodobnie nie byli by do "tego" zdolni) układających plan na ten semestr, mam totalnie mnóstwo czasu między zajęciami. niestety z racji na swój stan zdrowia w tym tygodniu nie było szans na skorzystanie z cieplejszej, wręcz wiosennej pogody. więc ag czytał i czytał i momentami konwulsyjnie czołgał się po podłodze... ze śmiechu. autor na wewnętrznej stronie okładki uprzedzał, że może się tak stać i ostrzegał przed czytaniem w miejscach publicznych. agon nie uwierzył i zapewne dał nieco satysfakcji tym pilnie strzegącym uczelni ludziom mający podgląd na monitoring drugiego i trzeciego piętra. agon czyta książkę marcina szczygielskiego (i dopiero w tej chwili zajarzył kto to jest, bo po wykadrowanym mocno zdjęciu w książce nie zorientował się wcześniej - swoją drogą teraz rozumiem dlaczego tak łatwo temu panu się wcielić w "taką" kobietę i skąd zna się na modzie tak dobrze ;p).

- Zapal światło! -popędza zdyszana Agnieszka.
- Próbuję, ale nie działa.
- Boże, jak ja nienawidzę starych domów! Może jednak wrócę do siebie. Dlaczego biegłyśmy?
- Wydawało mi się, że jakiś lump stoi przy śmietniku.
- O Jezu! Nie nie widziałam. Mogłaś mnie ostrzec!
Po ciemku włazimy po schodach. Zadziwiające, że w samym centrum Warszawy może być tak ciemno na klatce schodowej. Na podeście pierwszego piętra nadeptuję na coś miękkiego. Próbuję to przeskoczyć, ale dalej jest jeszcze gorzej - trafiam na jakiś galaretowaty wzgórek, obcas mi grzęźnie, tracę równowagę i lecę przed siebie.
- Rany boskie, Agnieszka, uważaj, tu coś leży! - wołam.
-Co leży? - pyta Agnieszka scenicznym szeptem. Nie odpowiadam, bo usiłuję znaleźć fragment twardego gruntu i stanąć na nogi. - Co tam leży? Co leży? No, co to?
- Przestań się wydzierać i zaświeć.
- Przecież światło nie działa. A poza tym nie wydzieram się, tylko jestem dociekliwa.
- Zapal zapalniczkę.
- Nie mam zapalniczki. Przecież nie palę - mówi Agnieszka.
- Akurat. Nie palisz, kiedy ktoś patrzy, ale w domu jarasz jednego za drugim.
- Skąd wiesz? To nie prawda. To ty tak robisz! - wykrzykuje Agnieszka.
- Zapal tę zapalniczkę.
- Sama zapal.
- Nie mam zapalniczki. Po co miałabym nosić ze sobą zapalniczkę, skoro nie palę?
- Akurat - mówi ponuro Agnieszka. -Palisz tak samo jak ja.
Nie komentuję tego. Wyciągam zapalniczkę z bocznej kieszonki torebki i zapalam. W tej samej sekundzie zapala swoją Agnieszka.
- Aha! Jednak masz zapalniczkę. - wykrzykuję
- Ty też masz. Poświeć tu niżej, bo nic nie widzę. Co to jest? CO TO JEST?! - wykrzykuję drugi raz, choć dobrze już widzę tę niespodziewaną miękką górę, która zatarasowała przejście. Na podeście schodów leży trup kobiety. Dokładnie rzecz biorąc - trup pani Bartosikowej spod dwójki.
- O Boże! - wyszeptuje pełnym zgrozy głosem Agnieszka. - Boże! Straszne! Nie mogę patrzeć!
- E tam - mówię, choć ja też jestem trochę wytrącona z równowagi. - Gorsze rzeczy się widzi w telewizji
- Ale bluzka! Ta bluzka! Straszna. Jak można założyć coś takiego i wyjść z domu?
Za każdym razem, kiedy już jestem pewna, że ta dziewczyna niczym mnie już nie zaskoczy, okazuje się, że jestem w błędzie. Chyba mniej mnie zdziwił widok zwłok, niż wypowiedź Agnieszki.
- No co ty? - pytam zdumiona - Przecież... Przecież to całkiem niezła bluzka. Lata osiemdziesiąte wracają. Zobacz, jaki fajny wzór. Fioletowe romby na beżowym tle. I te żółte mazaje.
- Uważam, że jest straszna. Wolałabym umrzeć, niż tak wyjść na ulicę.
- No, to już wiemy, co ją zabiło, Sherlocku! Tyle że ona w niej nie wyszła na ulicę, tylko na klatkę schodową.A poza tym co cię obchodzi w co jest ubrany trup? Bo to jest trup, jeśli nie zauważyłaś.
- Oczywiście, że zauważyłam, czy ja jestem głupia, czy coś? Po prostu jestem profesjonalistką wyczuloną na wszelkie aspekty życia związane z moją pracą.
Musiała to gdzieś wyczytać i nauczyła się na pamięć, cwaniara jedna.
- Ja też jestem profesjonalistką - mówię dobitnie. - I to dłużej od ciebie.
- To, że dłużej żyjesz, nie znaczy, że jesteś lepsza - mówi zgryźliwie Agnieszka.
- Wcale nie żyję dłużej! Mamy obie tyle samo lat! Po prostu pracuję dłużej i głębiej weszłam w arkana zawodu.
Skutecznie zamyka to gębę Agnieszce, która zgodnie z moim podejrzeniem nie wie, co znaczy słowo "arkana", milczy więc z urazą. Odczekuje chwilę, a ponieważ robi mi się jej szkoda, mówię:
- Arkana to to samo co tajniki.
- Wiem, co to są arkana, co nie?! - wywrzaskuje Agnieszka. - Masz mnie za głupią czy jak? Wszystkie rozumy zjadłaś czy jak?
- Posłuchaj mnie - mówię z furią, przerywam, liczę do pięciu i nieco spokojniej ciągnę: - Posłuchaj mnie, nie będę się z tobą kłóciła nad zwłokami kobiety, którą znałam.
- Znałaś ją? Naprawdę?
- Oczywiście, że ją znałam. Mieszkała na parterze.
- Niesamowite! Ja jeszcze nigdy nie znałam żadnego trupa - mówi Agnieszka.
[...]
Rzeczywiście głowa pani Bartosikowej jest dziwnie wykręcona. Ciało leży na plecach, ale nad biustem zamiast twarzy widać potylicę i ciasno zwinięty kok.
- Nie żyje - wyrokuję - Może miała atak serca? Ale nie, ta głowa... Zleciała ze schodów? Hm, może. Ale wtedy chyba leżałaby jakoś inaczej,a nie tak płasko na plecach. Myślę, że ktoś ją zabił.
- Co ty powiesz? Niesamowite, nie? Zobacz kto.
- Jak mam zobaczyć? Wewnętrznym okiem? Nie jestem jasnowidzem.
- O Jezu, wiem. Zobacz, czy nie napisała na ścianie krwią. Ofiary morderstw tak robią.
- Jak robią?
- Piszą na ścianie imię mordercy. Krwią.
- Dlaczego nie nazwisko? Byłoby łatwiej złapać.
- Nie wiem. Może dlatego, że nazwisko dłuższe albo życia im już nie starcza po imieniu.
- Hm... A jeśli to był ktoś, kogo ofiara nie znała?
- No to wtedy zapisują jakąś wskazówkę. Na przykład: Blizna. Albo: Oko... Jeśli facet nie ma oka, oczywiście.

fragm. książki marcina szczygielskiego nasturcje i ćwoki, [w:] les farfocles, Warszawa 2009, s. 153-157

taki oto fragment tejże zwyczajnej fabuły, znanej każdemu z codziennych wypadków zapewne. do tego także można się dowiedzieć dlaczego kobiety ubierają swoich facetów, nie lubią skręcać w prawo i nie znoszą swoich szefowych. kobieta w krzywym zwierciadle pięknie sportretowana. polecam mężczyznom kobietom.

czwartek, 25 lutego 2010

na zdrowie chorobie

ćwiczę mięśnie brzucha. nie to żeby siłownia czy jakieś inne takie ceregiele. przy każdym głębszym wdechu odczuwam każdy milimetr czy jakieś inne mikro-wielkości własnych swych wnętrzności w okolicach klatki piersiowej. kiedy jednak zaczynam kaszleć (tuż po głębszym oddechu) to już pracują wszystkie mięśnie brzucha dokładnie tak, jak w trakcie "brzuszków". więc paradoksalnie chorowanie może wyjść na zdrowie. choć pewnie gdyby ag poszedł do lekarza w poniedziałek, a nie w środę po pracy to też pewnie byłby zdrowszy, a tak jest teraz uziemiony w domu na półtora tygodnia. choć nie powiem są tego i dobre strony, bo może to też komuś oczy otworzy... albo mnie się oczy otworzą i rozleją po twarzy jak zobaczę to, co będzie na mnie czekało po powrocie do pracy. pesymizm moje drugie imię ostatnio, ale może to skutek osłabienia organizmu.

piątek, 19 lutego 2010

cały mój świat, żeby stanąć na nogach...

dzień który zaczął się marnie
i marnie skończy się

może strułem się jabłkiem
nie wyspałem

może siedzi we mnie wczorajsze

a jeśli nie

może ktoś zapewni

jest dobrze
jest dobrze
jest

happysad "jeszcze, jeszcze"

no właśnie .... dzień zaczął się marnie i marnie toczył się aż do marnego końca swego.
nawiedził mojego kompa wirus widmo i robi sobie ze mnie żarty (złośnikus straszny pospolity). spóźniłam się na wykład - a doktorek (jak na złość) akurat dziś był strasznie punktualny. był też zły bo się okazało że na roku mamy jakiegoś "inteligenta", który bezczelnie groził kobiecie z ćwiczeń jeżeli ośmieli się zrobić zaliczenie w postaci pisemnej z przedmiotu. mnie się to po prostu w głowie nie mieści. więc doktorek był zły (i słusznie), a młodzież szalona. szalona młodzież także jest wkurzająco-irytująca. potem był egzamin, który z dużym prawdopodobieństwem określam jako oblany (nie wiem skąd ta panika). no i wreszcie powrót do domu, gdzie byłam bliska zrobieniu porządków, ale na własnych zasadach i śmieciach... niestety nie udało się, bo ktoś uznał to już za bałagan, który wymaga natychmiastowej interwencji w postaci bezsensownego i nie logicznego ułożenia wszystkiego w kupki.
tak więc wszystko nie tak, na opak, źle...

to było w niedzielę.
od tego czasu ten post kisi się w edytowanych kopiach roboczych. nie było sił, żeby tu zaglądnąć i to ogarnąć. spałam popołudniami, po nocach patrzyłam w sufit, a w ciągu dnia byłam nieprzytomna. coś się zmieniło. przyśniło mi się też coś, co nie do końca rozumiem skąd się wzięło (ale muszę być nieźle zakręcona!) i nawet w jeden wieczór ryczałam. po prostu siadłam i ryczałam bo reklama, bo film, bo ściana, bo nic.
i tak, ryczałam. nie płakałam, ale ryczałam bo po prostu ciekło mi z oczu. jakichś widać przeciek w kanalikach, odwilż czy pieron wie co jeszcze innego.
a teraz jest ulga jakby. egzamin jest zdany (coś w cyklu "nie do wiary, ale czary"), pies nie-mój nie jest już sam, kot mój nie jest sam, a ja z nim.
dziś deszcz pada.
malcontenta rzuciłaś piosenką dobrą, bardzo dobrą.

sobota, 13 lutego 2010

garbaty grab

społecznie działam

z pkm-em rozpoczęłam batalię o przywrócenie kursu mego autobusu. na razie odpisują jeszcze grzecznie ;] na e-maile i mówią, że to nie oni wybierają trasy, a miejski zarząd dróg i mostów, ale wysyłają im moje propozycje i sugestie. więc moje wypociny na temat źle odśnieżonych ulic, nieskoordynowanego rozkładu i w końcu spóźnionych i nie przyjeżdżających w ogóle autobusów; trafiają do jakichś facecików i babeczek za biureczkami, którzy podjeżdżają do swojej pracy samochodami wartymi więcej niż wszystko to, co zarobiłam do tej pory w swoim całym życiu i guzik ich obchodzi to, czy ja do tej pracy mam pod górkę czy z. ale mam nadzieję, że jednak ktoś tam to gdzieś przeczyta i się zastanowi.

poza tym sadzę drzewo ;]
to przynajmniej jest przyjemne ;] klikać proszę http://neriko.posadzdrzewo.pl
stąd też wiem, że oto ag jest grabem (nie mylić z garbem;p) o drzewku nie słyszałam (zawsze wolałam faunę niż florę), ale piszą o nim w miarę dobrze.

4 - 13 VI i 2 - 11 XII
Grab - Ludzie urodzeni w tym okresie są ludźmi prawymi, zawsze idą drogą prawdy. Są realistami. Często zastanawiają się zbyt długo nad podjęciem decyzji, by nie zostać oszukanym. Nie ufają innym. Swoich partnerów traktują poważnie. Umieją pobłażać własnym i cudzym wadom.

coś nie coś się zgadza.

choć dzisiejszy dzień nie byłby świadectwem prawości. miałam "urlop szkolny" (jutro i pojutrze egzaminy), ale jak to u nas bywa urlop spędza się w pracy. i tam się komuś coś sp...suło. może nie specjalnie to prawe... ale zamiast współczuć ulgę odczułam. nie chodzi tu o moją złośliwość (która czasem troszkę ponosi), ale o potrzebę sprawiedliwości. na prawdę dziwi mnie jak bardzo ludzie potrafią być ...zapatrzeni w siebie. jak bardzo łatwo i głośno przychodzi im wypowiadanie się na temat tego, jak się powinno zachowywać. i jak bardzo ślepi potrafią być nie widząc, że dokładnie tak się sami zachowują. obłudna bezczelność czy zwykła głupota?
aaa i wysługiwanie się innymi też mnie wkurza. bo to po prostu nie fair.
ostatnio jakoś tak ubogo w czarne koty...

poniedziałek, 8 lutego 2010

anioł wiosenny

no tak. bo były bociany już, były roztopy i słońce nawet wyjrzało zza chmur.
i jest wreszcie anioł. luzacki i nonszalancki, z pełnią gracji gwizdający na aurę za oknem.
tak to jest dobry znak.

niedziela, 7 lutego 2010

tam, gdzie spadają

czytam terakowską tam gdzie spadają anioły
nie literaturę do pracy magisterskiej, nie książki naukowe, ani nawet te, które mam pożyczone od dwóch lat (albo nawet dłużej- tak wiem, że to długo ale na szczęście pożyczalscy to przyjaciele i wiedzą że książki mają się u mnie dobrze) i czekają na swoją kolej na półce. wygrała terakowska znaleziona na półce w empiku w czasie tzw organizowania czasu międzyzajęciowego.
tak więc czytam o aniele, o walce dobra ze złem, a może dokładniej o ich współistnieniu, wręcz w symbiotycznym związku. o ile dojrzała nad wymiar pięciolatka nie porusza mego serca, o tyle postać bliźniaczych aniołów dość mnie intryguje. historia wydawała mi się przewidywalna, dopóki nie znalazłam się momencie domniemanego przeze mnie końca, który wypadł ...po środku książki.

miło wiedzieć, że anioły nie są dla wszystkich tylko idealnymi "chłopcami na posyłki" w przesłodzonych białych szmatkach. i że te diabły nie są idealnie piekielnie - też miło.

czy za pomocą boskich posłańców można wytłumaczyć wszystkie zdarzenia w naszym życiu? czy rzeczywiście można stracić anioła stróża?

na straceniu

wtorek, 2 lutego 2010

;)

ale się te boćki rozszalały ;] olcia będzie miała bliźnięta ;););)

poniedziałek, 25 stycznia 2010

jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale bociek...



(kate bush this woman's work, filmik zaczerpnięty z you tube
http://www.youtube.com/watch?v=X7nzRZdSygo
bo ładne wykonanie i ku pamięci dobrego człowieczka)


zimno nie sprzyja niczemu
zaszywam się pod kołderką, kocem, bluzą - wszystkim, co może dać odrobinę ciepła. chłód jednak przyciągam i paradoksalnie sama nim emanuję. nie wiem dlaczego. niektórzy nazywają to przekorą. coś w tym jest, bo mimo, że widzę czerwone światło brnę na gazie do przodu (między innymi dlatego nigdy nie powinnam zostać kierowcą).
jestem zdezorientowana, zawiedziona, wkurzona i... bierna. mam chwilę ostrego zwątpienia... w sens. nawet doktorek przyznał otwarcie, że uczestniczy w wulgaryzacji nauki. i mimo, że przecież o tym wiem i narzekałam na to już nie raz - to jednak jakoś mnie to dotknęło. nie ma miejsca na bohaterstwo w sytuacji kiedy musisz zarobić na siebie.
zima tez raczej nie sprzyja. dziś walnęłam. po ciemku na środku drogi kutwa rypnęłam pięknie. teraz śmierdzę octem, bo się okładam po łokciu, ponieważ jutro jest robota, którą ciężko przełożyć. ale boli... może przejdzie. a może nie.
ale tak, jak to było w zeszłym roku wiosna idzie. może jest jeszcze kawałek stąd, ale zacytuję tu pana stuhra z seksmisji
BOCIEK!!
bociany wracają. i to z prezentami. ^^ będzie dwoje kolejnych dzidziusiów. ale póki co to cichosza bo to tajemnica.

piątek, 22 stycznia 2010

58 dni do wiosny



kawałek wiosny
kawalątek
malusi taki
;]

niespodziewanie przyszła na chwilę
radość

buziole dla wszystkich tęskniących do słońca

niedziela, 3 stycznia 2010

kumulacja

doprawdy nie wiem co mam ze sobą samą zrobić? z czego wynika mój całkowity brak tolerancji i zrozumienia dla całego procederu, w który sama siebie wrzuciłam tzw. studiowania. dziś podjęłam próbę znalezienia pozytywnych stron obecnej uczelni, a przynajmniej przemawiających na jej plus nad poprzednią. znalazłam jeden, górnolotnie nazwę go infrastrukturą infrastrukturą, który na siłę można rozłożyć na dwa czynniki - wszystkie sale i biura w jednym budynku (co w porównaniu z pięcioma czy sześcioma poprzednimi jest dużym plusem, szczególnie w zimie) oraz żarełko na miejscu (też ten sam budynek, sporo miejsca i powiedzmy sobie szczerze niezłej jakości zapasy). i na tym koniec. jak to możliwe? czy coś pominęłam? może jestem zbyt pochopnym krytykantem. więc wyliczam sobie po kolei (dla czystości własnego sumienia).

1) jeżeli chodzi o informację to jest to raczej dezinforamcja. wydawało mi się, że to domena ziętka, ale jak widać zawsze może być gorzej. tu (to jest na UŚ-u) dowiedzieć się czegoś, to jak znaleźć igłę w stogu siana -więcej w tym zasługi szczęścia niż jakiejś logicznej pracy. dziekanat jest jaskinią wiedzy wszelkiej, ale oczywiście co to za jaskinia bez smoka?:>. otóż jest tu smok, nawet dwa a dokładniej smoczyce. a z babą jak to z babą - nie wygrasz. dziekanat UŚ łączy w sobie działanie trzech innych organów poprzedniej szkoły mej - działu rozliczeń (wszelkie informacje w związku z czesnym, stypendium, podbijaniem legitymacji - bo wystarczyło do tego zapłacenie raty w przód), działu dydaktyki (gdzie to wyjaśniali plany, problemy z wykładowcami, zajęciami, różnicami programowymi itp) oraz dziekanatu właściwego (miejscem składania indeksów, podań, kart oraz pobierania bieżących informacji). godziny otwarcia i dostępności dla studenta - praktycznie codziennie w godzinach pracy dziekanatu, natomiast UŚ - piątek i sobota od godziny 13. panie na ziętku do kandydatek miss publiczności miały trochę, ale nad smoczycą przewaga jest bezkonkurencyjna. czyli 1:0 dla ziętka

2) organizacja - wydawało mi się, że metody wyścigu szczurów w najgorszym wydaniu pogrążą ziętka. kolejki od 6 00 rano po to, by wpisać się do promotora (organizowane w trakcie wykładu), zagubienia dokumentów i indeksów, opóźnienia związane z przekazaniem informacji - plan zajęć o 23 w piątek przed zjazdem!, oraz błędne przekazywanie informacji), ale w porównaniu z UŚ jest to pryszcz. tu biurokracja osiąga najwyższe noty za lot i styl. samo składanie papierów, ta cała internetowa rejestracja to tylko taki pic na wodę. potem trzykrotnie trzeba było się stawić w celu złożenia dokumentów, po odbiór decyzji oraz ostateczny zapis na studia. i tak w międzyczasie wynikły błędy w komunikacji (czesne na raty można płacić czy nie?, zaświadczenie o średniej na licencjacie z całego toku studiów, ostatniego roku czy semestru?). brak jakiejkolwiek komunikacji uczelnia - student do pierwszego zjazdu (a i wtedy było gorąco), jak i w późniejszym terminie kiepska jakość tych relacji - jak się człowiek nie wystoi w kolejce to się nic nie dowie. a kolejka długa bo tak jak pisałam w punkcie pierwszym dziekanat jest tu od wszystkiego - czyli stoją w kolejce ludzie po odbiór jakichś papierów, po to by zostawić papiery, by odebrać karty, by oddać karty, by odebrać legitymację i indeks i by je podbić, by zostawić świstek o wpłacie czesnego - bo przecież mimo indywidualnych kont trzeba do 7 dni po upływie terminu wpłaty przynieść w ząbkach zaświadczenie o jej dokonaniu (co uważam za jeden z większych absurdów). 2:0 dla ziętka.

3) dydaktyka - na ziętku wielu wykładowców UŚ, teoretycznie więc wynik skłaniałby się w stronę UŚ, ale... no diabeł tkwi w szczegółach jak to mawiają. obecnie uczy mnie dwoje, których znam. cenie ich sobie i cieszę, że choć na nich trafiłam. oboje swoją pracę wykonują dobrze na ziętku i tu na UŚ. jedna pani do nich dołączyła, z którą wcześniej styczności nie miałam, ale też konkretna kobieta. i tyle... reszta mi znanych na razie poza moim zasięgiem, niektórzy prawdopodobnie na stałe ponieważ przypisani ściśle wg specjalizacji uczą innych. a ci, co są to porażka, lekko mówiąc. jeden pan czyta podręczniki śledząc palcem tekst (bo gdy tego nie robi pomyłki występują z częstotliwością 23/2,5 godz. wykładu= czytania - badania własne autora). pewna pani niestety nie mówi dobrze po polsku, prowadzi wykłady obowiązkowe, które posiadają zaliczenie bądź egzamin na ocenę. na ziętku także była pani z zagranicy, mówiąca jeszcze gorzej, z którą wykłady były "obowiązkowe" i dodatkowe bo w piątki popołudniem, ale później pani ta nawet parafki w indeksie nie stawiała. kolejna pani prowadzi wykłady z przedmiotu, który jak sama mówi "nie powinien się odbywać w takiej formie i w tym czasie, ale wymogi to wymogi" i nam czyta slajdy (ale je sobie chociaż sama przygotowuje). dla uścislenia i dodam, że na ziętku też nie wszyscy byli na 5 +. szanowna pani g. (która notabene jest z UŚ i już nie z ziętka) masakrowała wykłady swoją nieobecnością, a jeśli już zdobyła się na nie przyjść to Bóg jeden raczy wiedzieć co ona miała na myśli prowadząc je. forma zaliczenia jaką sobie wymyśliła pozostawia wiele do życzenia i uważam tą panią za jedną z najgorszych pedagogów-kobiet w mojej karierze. był też prof s. (także z UŚ na co dzień), który wykłady z psychologii ogólnej zmaścił na każdej możliwej płaszczyźnie - merytorycznej, dydaktycznej i interpersonalnej. jego dwugodzinne monologi (np ten niezapomniany o spostrzeganiu w psychologii poświęcony całkowicie budowie narządu wzroku - bardzo dokładnemu omówieniu budowy narządu wzroku) wymrukiwane spod wąsa (przypuszczam, że usta miał rozchylone nie szerzej niż na grubość przeciętnej słomki) w rytmie jednostajnie jednostajnym... usypiały niezawodnie. i można by w tej kwestii liczyć na remis pomiędzy szkołami, gdyby nie sama forma zajęć. UŚ wpadł na genialny pomysł łączenia zajęć w bloki czyli wykład nie trwa standartowo 1,5 godziny, ale składa się kilku jednostek 45-minutowych, kilku tzn. od trzech do sześciu pod rząd; czego nie są w stanie wytrzymać zarówno studenci, jak i sami wykładowcy. dodatkowym genialnym wynalazkiem są zajęcia w piątki od godz 8 rano (przypominam, że mowa cały czas o studiach zaocznych, czyli takich gdzie z założenia ludzie pracują) często do 15-16 godz, przy czym wolne soboty czy niedziele nie są pojedynczymi zdarzeniami. to więc przeważa szalę i wskazuje na 3:0 dla ziętka

nie ma szkół idealnych, bez skazy, bez błędów, bez wykładowców, którzy w swojej pracy są tragiczni. ale jeżeli wszystkie te złe czynniki sie kumulują, z dużą siłą to nie bata żeby się nie zirytować. a jak dołożyć do tego ludzi, którzy mimo wszystko skończyli już jakieś studia (i to nie byle jak, skoro się dostali), a zachowują się jak dzieci w pierwszej klasie gimnazjum i swoją rozbrajającą ignorancją i bezmyślnością powalają mnie na łopatki (a przecież nie jetem znowu taką służbistką aktywistką, która robi wszystko na tip-top) to mnie ręce opadają i żal ogarnia że tak to wygląda.
dziś widać tak się skumulowało. załamka totalna.

piątek, 1 stycznia 2010

where can I put my faith?

nastrojowo nie jestem noworoczna, nawet świątecznie nie bardzo...
jestem pochłonięta banalnością ludzkich uniesień. wszystko wydaje się być oczywiste, proste i określone. ale gdy przychodzi co, do czego... wszystko komplikuje się.
ja sama komplikuję. analizuję, przetwarzam, rozważam, wybieram opcję najbezpieczniejszą. najbardziej zachowawczą. i mimo, że wiem, że nie powinnam to brnę dalej. mam masę rzeczy do zrobienia, ale nie potrafię się zerbać w całość funkcjonującą. wgapiam się w okno, w papiery zadrukowane literkami, choć nie jestem w stanie przeczytać więcej niż kilka słów. nie śpię, wyłączam po prostu organizm, ale nie śpię bo to wiąże się z odpoczynkiem i odprężeniem. a ja po prostu zamykam oczy i tak trwam do rana.
gdzieś coś znikło. czegoś brak. czy to może być tylko wina tych cholernych ciemnych poranków? smutno jakoś



lovers come and lovers go
once they lived but now theyre ghosts
walking the streets they used to know like shadows
people disappear
every hour and every year
sometimes I believe theyre here like shadows

who can you trust in this place?
in whom can I put my faith?
if youre real then show me now who you are
how can I love without grace?
shine a light on your face
if youre real then show me now who you are

blowing like a secret wind
pouring on my naked skin
like a river flowing in the ocean
and when I turned to see your face
i saw a joy I could not place
vanishing without a trace
like a shadow in the sun

who can you trust in this place?
where can I put my faith?
if God is love then whys the world the way it is?
how can I love without grace?
shine a light on your face
if youre real then show me now who you are!

my ghost


my ghost by glass pear