Dreams are renewable. No matter what our age or condition, there are still untapped possibilities within us and new beauty waiting to be born.

-Dale Turner-

niedziela, 3 stycznia 2010

kumulacja

doprawdy nie wiem co mam ze sobą samą zrobić? z czego wynika mój całkowity brak tolerancji i zrozumienia dla całego procederu, w który sama siebie wrzuciłam tzw. studiowania. dziś podjęłam próbę znalezienia pozytywnych stron obecnej uczelni, a przynajmniej przemawiających na jej plus nad poprzednią. znalazłam jeden, górnolotnie nazwę go infrastrukturą infrastrukturą, który na siłę można rozłożyć na dwa czynniki - wszystkie sale i biura w jednym budynku (co w porównaniu z pięcioma czy sześcioma poprzednimi jest dużym plusem, szczególnie w zimie) oraz żarełko na miejscu (też ten sam budynek, sporo miejsca i powiedzmy sobie szczerze niezłej jakości zapasy). i na tym koniec. jak to możliwe? czy coś pominęłam? może jestem zbyt pochopnym krytykantem. więc wyliczam sobie po kolei (dla czystości własnego sumienia).

1) jeżeli chodzi o informację to jest to raczej dezinforamcja. wydawało mi się, że to domena ziętka, ale jak widać zawsze może być gorzej. tu (to jest na UŚ-u) dowiedzieć się czegoś, to jak znaleźć igłę w stogu siana -więcej w tym zasługi szczęścia niż jakiejś logicznej pracy. dziekanat jest jaskinią wiedzy wszelkiej, ale oczywiście co to za jaskinia bez smoka?:>. otóż jest tu smok, nawet dwa a dokładniej smoczyce. a z babą jak to z babą - nie wygrasz. dziekanat UŚ łączy w sobie działanie trzech innych organów poprzedniej szkoły mej - działu rozliczeń (wszelkie informacje w związku z czesnym, stypendium, podbijaniem legitymacji - bo wystarczyło do tego zapłacenie raty w przód), działu dydaktyki (gdzie to wyjaśniali plany, problemy z wykładowcami, zajęciami, różnicami programowymi itp) oraz dziekanatu właściwego (miejscem składania indeksów, podań, kart oraz pobierania bieżących informacji). godziny otwarcia i dostępności dla studenta - praktycznie codziennie w godzinach pracy dziekanatu, natomiast UŚ - piątek i sobota od godziny 13. panie na ziętku do kandydatek miss publiczności miały trochę, ale nad smoczycą przewaga jest bezkonkurencyjna. czyli 1:0 dla ziętka

2) organizacja - wydawało mi się, że metody wyścigu szczurów w najgorszym wydaniu pogrążą ziętka. kolejki od 6 00 rano po to, by wpisać się do promotora (organizowane w trakcie wykładu), zagubienia dokumentów i indeksów, opóźnienia związane z przekazaniem informacji - plan zajęć o 23 w piątek przed zjazdem!, oraz błędne przekazywanie informacji), ale w porównaniu z UŚ jest to pryszcz. tu biurokracja osiąga najwyższe noty za lot i styl. samo składanie papierów, ta cała internetowa rejestracja to tylko taki pic na wodę. potem trzykrotnie trzeba było się stawić w celu złożenia dokumentów, po odbiór decyzji oraz ostateczny zapis na studia. i tak w międzyczasie wynikły błędy w komunikacji (czesne na raty można płacić czy nie?, zaświadczenie o średniej na licencjacie z całego toku studiów, ostatniego roku czy semestru?). brak jakiejkolwiek komunikacji uczelnia - student do pierwszego zjazdu (a i wtedy było gorąco), jak i w późniejszym terminie kiepska jakość tych relacji - jak się człowiek nie wystoi w kolejce to się nic nie dowie. a kolejka długa bo tak jak pisałam w punkcie pierwszym dziekanat jest tu od wszystkiego - czyli stoją w kolejce ludzie po odbiór jakichś papierów, po to by zostawić papiery, by odebrać karty, by oddać karty, by odebrać legitymację i indeks i by je podbić, by zostawić świstek o wpłacie czesnego - bo przecież mimo indywidualnych kont trzeba do 7 dni po upływie terminu wpłaty przynieść w ząbkach zaświadczenie o jej dokonaniu (co uważam za jeden z większych absurdów). 2:0 dla ziętka.

3) dydaktyka - na ziętku wielu wykładowców UŚ, teoretycznie więc wynik skłaniałby się w stronę UŚ, ale... no diabeł tkwi w szczegółach jak to mawiają. obecnie uczy mnie dwoje, których znam. cenie ich sobie i cieszę, że choć na nich trafiłam. oboje swoją pracę wykonują dobrze na ziętku i tu na UŚ. jedna pani do nich dołączyła, z którą wcześniej styczności nie miałam, ale też konkretna kobieta. i tyle... reszta mi znanych na razie poza moim zasięgiem, niektórzy prawdopodobnie na stałe ponieważ przypisani ściśle wg specjalizacji uczą innych. a ci, co są to porażka, lekko mówiąc. jeden pan czyta podręczniki śledząc palcem tekst (bo gdy tego nie robi pomyłki występują z częstotliwością 23/2,5 godz. wykładu= czytania - badania własne autora). pewna pani niestety nie mówi dobrze po polsku, prowadzi wykłady obowiązkowe, które posiadają zaliczenie bądź egzamin na ocenę. na ziętku także była pani z zagranicy, mówiąca jeszcze gorzej, z którą wykłady były "obowiązkowe" i dodatkowe bo w piątki popołudniem, ale później pani ta nawet parafki w indeksie nie stawiała. kolejna pani prowadzi wykłady z przedmiotu, który jak sama mówi "nie powinien się odbywać w takiej formie i w tym czasie, ale wymogi to wymogi" i nam czyta slajdy (ale je sobie chociaż sama przygotowuje). dla uścislenia i dodam, że na ziętku też nie wszyscy byli na 5 +. szanowna pani g. (która notabene jest z UŚ i już nie z ziętka) masakrowała wykłady swoją nieobecnością, a jeśli już zdobyła się na nie przyjść to Bóg jeden raczy wiedzieć co ona miała na myśli prowadząc je. forma zaliczenia jaką sobie wymyśliła pozostawia wiele do życzenia i uważam tą panią za jedną z najgorszych pedagogów-kobiet w mojej karierze. był też prof s. (także z UŚ na co dzień), który wykłady z psychologii ogólnej zmaścił na każdej możliwej płaszczyźnie - merytorycznej, dydaktycznej i interpersonalnej. jego dwugodzinne monologi (np ten niezapomniany o spostrzeganiu w psychologii poświęcony całkowicie budowie narządu wzroku - bardzo dokładnemu omówieniu budowy narządu wzroku) wymrukiwane spod wąsa (przypuszczam, że usta miał rozchylone nie szerzej niż na grubość przeciętnej słomki) w rytmie jednostajnie jednostajnym... usypiały niezawodnie. i można by w tej kwestii liczyć na remis pomiędzy szkołami, gdyby nie sama forma zajęć. UŚ wpadł na genialny pomysł łączenia zajęć w bloki czyli wykład nie trwa standartowo 1,5 godziny, ale składa się kilku jednostek 45-minutowych, kilku tzn. od trzech do sześciu pod rząd; czego nie są w stanie wytrzymać zarówno studenci, jak i sami wykładowcy. dodatkowym genialnym wynalazkiem są zajęcia w piątki od godz 8 rano (przypominam, że mowa cały czas o studiach zaocznych, czyli takich gdzie z założenia ludzie pracują) często do 15-16 godz, przy czym wolne soboty czy niedziele nie są pojedynczymi zdarzeniami. to więc przeważa szalę i wskazuje na 3:0 dla ziętka

nie ma szkół idealnych, bez skazy, bez błędów, bez wykładowców, którzy w swojej pracy są tragiczni. ale jeżeli wszystkie te złe czynniki sie kumulują, z dużą siłą to nie bata żeby się nie zirytować. a jak dołożyć do tego ludzi, którzy mimo wszystko skończyli już jakieś studia (i to nie byle jak, skoro się dostali), a zachowują się jak dzieci w pierwszej klasie gimnazjum i swoją rozbrajającą ignorancją i bezmyślnością powalają mnie na łopatki (a przecież nie jetem znowu taką służbistką aktywistką, która robi wszystko na tip-top) to mnie ręce opadają i żal ogarnia że tak to wygląda.
dziś widać tak się skumulowało. załamka totalna.

0 myśli:

Prześlij komentarz