Dreams are renewable. No matter what our age or condition, there are still untapped possibilities within us and new beauty waiting to be born.

-Dale Turner-

piątek, 25 września 2009

beznadziejness

po prostu zła jestem.
mam ogromny żal do ludzi, których prywatnie lubię. z którymi spędzam po kilka godzin pięć dni w tygodniu. którym ze swojej strony i w ramach moich możliwości próbuję zapewnić maksymalny komfort życia zawodowego, na jaki mnie stać. choć czasem, dokładam do tego interesu od siebie - bo mam poczucie, że warto. że przecież tak czasem trzeba. dla ogólnego dobra. dla uniknięcia konfliktu ustępuję, pozwalam przekroczyć moją granicę komfortu życia zawodowego. nie mam tu na myśli unikania konfrontacji czy schodzenia komuś z drogi. czasem po prostu nie warto roztrząsać problemu debatując o burzy w szklance wody. coraz częściej jednak próbuje mi się jeszcze narzucić dodatkowe poczucie winy, jeżeli nie chcę na taki "kompromis" pójść.
i szlag mnie chce trafić, krew po czubek nosa zalać i kurwica mózg rozwalić kiedy ktoś wymaga ode mnie poświęcenia czegoś i dodatkowego zaangażowania, a sam rozkłada ręce w akcie bezradności kiedy proszę o zrobienie najprostszych rzeczy, albo wręcz (tak jak to miało miejsce dziś) odmowy udzielenia konkretnych informacji. wiem albo nie wiem i tyle. wywody teoretyczne w sytuacji kryzysowej "co by były gdyby' i ' ja to mówiłam/em 100 razy' są po prostu nie na miejscu.

sprawdzam więc...

KOMPROMIS -łac. compromissum = 'ugoda'
1. ugoda w jakiejś sprawie osiągnięta dzięki obustronnym ustępstwom;
2. wyrzeczenie się części własnych zasad, poglądów, ideałów, by osiągnąć praktyczne korzyści
(Słownik wyrazów obcych., Tytuła M., Okarmus J., PWN Park Edukacja, Warszawa - Bielsko-Biała 2009, s. 122)


KOMPROMIS -łac. compromissum - 'ugoda'
porozumienie polegające na ustępstwie z obu stron.
(SŁOWNIK wyrazów obcych, synonimów, frazeologiczny., Smaza M., Bernecka A., Buchmann, Łódź 2007, s. 158)

KOMPROMIS -łac. compromissum = 'coś wzajemnie obiecanego'
1. ugoda, porozumienie osiągnięte wskutek wzajemnych ustępstw; odstępstwo od własnych zasad, założeń, poglądów itp.; wyrzeczenie się czegoś dla uzyskania korzyści [...]
(Słownik wyrazów obcych., (red) Tokarski J., PWN, Warszawa 1978, s. 374) <--- to było drukowane jeszcze w NRD (lol).

jak widać wszystko, co mam w rękach mówi o wzajemnych, tudzież obustronnych ustępstwach. kiedy ustępuję tylko ja - to jest naiwność i głupota. czas z tym skończyć. mam mocne postanowienie poprawy.

wtorek, 22 września 2009

społecznie użytecznie i wydajnie

bezstresowej pracy zapewne nie ma, bo to byłaby chyba swego rodzaju utopia. poza tym podobno istnieje stres dobry i zły. coś jak z cholesterolem, bo oczywiście łatwiej o ten zły niż dobry, ale na stres super-margaryna niczego nie poradzi.
co do samego stresu w pracy czynników może być ilość nieskończona, od mniejszych po katastrofalnie duże. jednym z niebywale ważnych czynników jest poczucie bezpieczeństwa i posiadanie własnej przestrzeni. długo walczyłam o moją przestrzeń. po prawie dwóch latach doczekałam się w końcu własnego krzesła (walka była długa, ale zwycięstwo smakuje cudownie), przypisanego mnie i mojemu stanowisku. na swoim terenie człowiek ma swoje porządki, swój system, który pozwala mu funkcjonować wydajnie zapewniając optymalne warunki działania. do mojego azylu powoli zaczynają się wkradać. kazano mi się dostosować do wygody innych, korzystających z "moich zabawek" w momentach krytycznych. i właśnie teraz stwierdziłam, że gryzie mnie to w wątrobę i nie pozwolę sobie włazić z butami na półeczki i stół. to tyle, ile zrobić mogę. bo dziś dodatkowo zarzucono mnie roślinami.
nie to żebym miała coś do zielonych. roślinki są generalnie spoko. jak najbardziej zgadzam się co do ich kojącego, miłego towarzystwa. i przecież można je gdzieś powiesić, postawić każdej Pani na biurku, tudzież na szafce z drukarkami. ale obkładać dookoła całe balkonowe okno, żeby zrobić "ścianę zieleni" w sytuacji, gdzie miejsc na ustawienie kawałka materiałów jest...zero, czyli nie ma i wybiera się zawsze najbezpieczniejsze dla danego typu produktu; przy stole montażowym przy którym macha się nieograniczoną ilością rzeczy... mnie się to po prostu jakoś w głowie nie mieści. ale nie wychylam się, bo to jest element przestrzeni wspólnej,więc demokracja rządzi.
choć swoją drogą wydaje mi się zabawne, że niektórym się wydaje, iż przy pomocy kilku doniczek zwiększą wydajność i efektywność pracy. a no i jeszcze zmniejszą ilość wpadek i błędów. a na świecie zapanuje pokój i wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie. bla bla bla...
w tej chwili nie jestem specjalnie wydajna ani użyteczna. nie jestem w nastroju na baśniowy koniec. zimowy sen już mnie łapie. najlepiej zaszyłabym się na jakiś tydzień pod kołderką.

bo ja jestem chyba trochę z innej bajki

i don't know any of good title for that

Sometimes I'm afraid when you go
Sometimes I'm afraid when you come home
Underneath it all ...
I think I'm afraid when there's nothing wrong.

But if I was fearless ...
Could I be your reckless friend
And if I was helpless ...
Could you be the one comes rushing in.

There's something that I never told
When I find myself slipping off of my pedestal
I'm a fierce believer afraid to fall.

But if I was fearless ...
Could I be your reckless friend
And if I was helpless ...
Could you be the one comes rushing in.

Sometimes I'm afraid of the dark
I can't find the light in my heart
I can see my hand pushing away
Hard as I can

But if I was fearless ...
Could I be your wreckless friend
And if I was helpless ...
Could be the one comes rushing in.

Sometimes I'm afraid when you go ...

[cyndi lauper - fearless
]


ona umrze z samotności, zanim zaufa komukolwiek jeszcze raz...

niedziela, 20 września 2009

na te smutki, na te żale...

...się nawalę

autorką tego wspaniałego hasła jest koleżanka B., nasza ostatnia praktykantka. hasło zostało rzucone, a wraz z nim w ruch poszła butelka wina, jeszcze moja, podyplomowa. myszy poharcowały bez kota, choć nie długo i nie dużo - bo wszak praca to praca. co też nie do końca chyba jest takie oczywiste. ostatnio w myśl hasła



...poprawiamy wszystko sami. nawet doszliśmy do wniosku, że powinniśmy sobie to nadrukować na koszulkach i nosić jako stroje robocze. tak dla dopełnienia tła można by jeszcze gdzieś tu wkleić rybkę Nemo (sick!) - tak dla naszej dzikiej satysfakcji.
jak się również okazało - liczenie na to, że sprawiedliwość jest na tym świecie - jest zwykłą i dziś już chyba wykpiwaną naiwnością. można odwracać kota na miliony sposobów w różnych sytuacjach, ale zawsze wiąże się to z koniecznością działania od tzw. dupy strony. kiedy jesteśmy przekonani do jakiejś opinii bardzo ciężko jest nam zauważać pozytywy opinii odmiennych od naszej. gdy do tego dojdzie jeszcze próba ratowania własnego tyłka, podlizania się szefowi i potrzeba bycia pierwszym i jedynym sprawiedliwym to praca jakby ginie tam gdzieś pomiędzy tym wszystkim.



niby oficjalnie wszyscy to wiedzą, ale co się dzieje kiedy nikt nie patrzy... tego nie wie nikt, bo nie patrzy. bo jakby się temu przyjrzeć to przecież statysta nie jest osobą, która nic nie robi. to ktoś, kto udaje i stara się przekonać wszystkich, że robi dokładnie to, co powinien. i bierze za to kasę. więc jak odróżnić statystę (dobrego) od pracownika??



to jakby cały czas gdzieś słyszę, tylko w różnych formach. mówcie, sprawdzajcie, poprawiajcie, komentujcie itd. tak jak ... ja bym to zrobiła. bo przecież każdy wie lepiej. a ty bądź silny jako koń - polski czy radziecki, nieważne. kiedy zaczynają się te wszystkie przemowy, upomnienia i tłumaczenia mam automatyczny odruch ziewania. ponieważ zawsze mówione jest to samo, tylko coraz bardziej zakręca się to na własną korzyść. czasem argumenty już nawet nie są adekwatne, ale tak często powtarzane, że wchodzą w kanon podstawowej odpowiedzi na każde pytanie.



tak więc paplamy cały czas o tym samym, jednak konkretów brak.

moje ulubione hasło ostatnich dni, które podchwyciłam z radością to to:



kusi, oj kusi ale na szczęście mamy jeszcze pepsiaki ;]

i z tym optymistycznym akcentem jakoś tak milej się w końcu ... zrelaksować przed kolejnym poniedziałkiem.

poniedziałek, 14 września 2009

how does it feel?

gdzie przebiega granica? kto ją ustalił? kto weryfikuje dotrzymywanie obietnic i postanowień?

banalna i naiwna. może nawet śmieszna.
how does it feel to be different from me? are we the same?
rzeczywistość wymaga dowodów. konkretów, które można pomacać, posmakować, ewentualnie powąchać. już nawet samo czegoś zobaczenie nie jest wystarczającym środkiem. przy dzisiejszych mieszankach chemicznych możemy zobaczyć wszystko o czym nie śniło się filozofom.
ja chcę dotykać, próbować, pochłaniać. chcę widzieć. chcę czuć.

i want you here tonight, want you here
'cause i can't believe...

no właśnie... nie mogę uwierzyć, bo gdy szukam racjonalnych potwierdzeń - zderzam się z najgorszym z możliwych scenariuszy.

i znowu ląduję pod ścianą. i wiem, że ktoś to ocenia. ktoś sprawdza wszystkie kroki. ktoś czyha na choćby jedno potknięcie. szuka momentu, gdzie będzie można udowodnić, że to jest jakiś żart i roześmiać mi się w twarz.


tak, tak tam w lustrze to niestety ja
tak, tak ten sam....

czwartek, 10 września 2009

aniołowo



szukałam cię mój aniele
dobrzy ludzie wskazali drogę
i jesteś
dla kogoś właśnie jesteś
jedyny

środa, 9 września 2009

z serii: dlaczego aga nie lubi komputerów (i z wzajemnością)...

powodów mogłabym tu wymieniać tysiące, jeżeli nie miliony.
znający mnie wiedzą, że jeżeli nie mam problemów z kompem, tzn. że mam problem ze sobą. nie potrzeba mi dużo, bo wyraźnie mój język programowania jest niekompatybilny z językiem maszyny, któreś z nas jest za głupie i tyle. pogodziłam się z tym, choć nie jest tak, że swych umiejętności nie poszerzam.
od pierwotnego poziomu (komputer jest zabawką, która może wybuchnąć od jednego guziczka) minęło trochę czasu i jak mam zaszaleć to nawet potrafię zdefragmentować dysk. ach jeszcze przywracanie system umiem, tzn potrafię zrobić. od każdego innego czegoś, od dziwnego okienka z jakimś komunikatem w obcym (także zerojedynkowym) języku po wszystko inne co się przydarzyć może. a że ja to ja, to mnie się przydarza dużo i często. od tego mam ludzi, a dokładnie telefony do tych ludzi lub przynajmniej numery gygy. mam moich informatycznych gurów kilku, i jak dobry dentysta, nie krzyczą kiedy mnie boli i z anielską cierpliwością reagują na każdy mój arcytrudny dylemat związany ze sferą nowoczesnej technologii (ZA CO DOZGONNIE DZIĘKUJĘ). choć przyznać muszem, że kilkakrotnie stwierdzono, że jest to nie możliwe to, co ja mówię, żeby się tak działo samo (sugerując że ja niby mogłabym aż tak namieszać!?) za każdym razem staram się wchłaniać trochę wiedzy, jednakże przy niektórych czynnościach stwierdzam, że szkoda mojego zachodu i miejsca w komórkach nerwowych na takie dziwne cosie.
więc z komputerami żyjem bo muszem, ale ufać im nie bardzo jakoś potrafię. ostatnimi czasy szlag mi trafił jakieś 300GB danych - oczywiście znienacka. z elektronicznej karty miejskiej zjedli mi więcej za przejazd autobusem niż powinni. a w banku zgubili wniosek o wydanie karty bankomatowej. no właśnie. w banku...

złośliwość rzeczy martwych tudzież przypadku, losu, boga i diabła czy czego tam jeszcze innego, jest znana powszechnie całemu światu i wiadomo, że jak na czymś zależy ... to zawsze jest pod górkę. tak było i dziś. plan był prosty jak konstrukcja młotka. idę wpłacić pieniążki na konto do banku po to, by zrobić jutro przelew na czesne dla USia (tak a propo jestem przyjęta na magisterkę). iść miałam rano, ale oczywście z dnia "prawie jestem na czysto" wyszedł dzień podróży montażowych oraz przycinanek na czas, o których nie raczono mnie poinformować wcześniej, bo i po co - normalka. bank do 18 to zdążę. godzina szesnasta punkt powrót z montażu i ... hop do ING. kolejka spora, ale stoję. i stoję. i stoję... i tak dalej dalej. minęło pół godziny i odszedł pierwszy klient od okienka. ale nie denerwujmy się - jeden młot poszedł, te sześć osób przede mną nie może być też aż tak bardzo absorbujących. stoję ja ci dalej, ale pani klientka niespecjalnie się ucieszyła ze do okienka podeszła, bo jakże się okazało są problemy techniczne z programem i wpłaty, wypłaty, przelewy nie mogą być wykonane. pani może mi sprawdzić saldo lub udzielić informacji. nikt nie raczył poinformować o tym ludzi w kolejkach. za to z rozbrajająco naiwną minką pyta "żaden z państwa nie może się posłużyć bankomatem?" otóż tu krew zaczyna we mnie wrzeć - karty mi brak, właśnie przez wasz głupi system.
ponieważ moje cudowne miasto się modernizuje mamy w centrumie naszym jeszcze drugi oddział mego cudownego banku. zbiegam pospiesznym krokiem coby zdążyć. tam niestety miła pani informuje mnie, że oni nie mają kasy. NIE MAJĄ KASY KURWA. nie prowadzą wpłat na konto ani wypłat z konta. w takim razie ja się kutwa pytam po kiego grzyba budują cały nowy oddział? miałam pół godziny na dotarcie do ostatniego oddziału w naszym cudownym mieście. w sam raz akurat czas na drogę. dopiero w tym miejscu znalazłam kartkę z informacją, że ponieważ ING wprowadza nowoczesną technologię, która ma ulepszyć jakość obsługi oraz poszerzyć możliwości w dniu dzisiejszym niestety jakość ta moze być znacząco niższa i utrudniona ze względu an prawdopodobieństwo wystąpienia problemów w działaniu programów obsługujących pracę. kartka wielkości a4 na bocznej szybce. ale tu przynajmniej była jakakolwiek informacja. no i personel także na wejściu o tym informuje (oczywiście przepraszając). nie wpłacilam, nie wypłaciłam, nie przelałam. nikt też nie potrafił dać mi gwarancji, że jutro się to uda ;/
nie mam pretensji, że to nie działało. komputery to tylko komputery. są zawodne.
ale że to akurat dziś, ale że to akurat mnie, ale że to akurat wszystko się tak poskładało. można było to jakoś rozwiązać, uprzedzić, poinformować... zawinili ludzie.
ludziom nie jestem w stanie zaufać, to maszynom będę?? nie ma szans

komputerowo niezaradna

poniedziałek, 7 września 2009

dozwolone od lat osiemnastu...

różne rzeczy mi po głowie chadzały do tej pory, różne w głowie noszę teraz. i któż może wiedzieć co się jeszcze tam znajdzie.
mam jednak pewne trudności w stwierdzaniu, co jest normą w danym wieku. wiek w ogóle nie jest chyba zbyt dobrym kryterium podziałowym. przecież nikt automatem nie dostaje wraz z liczbą przeżytych dni racjonalności, odpowiedzialności, samodzielności, mądrości, itp. tu chyba zasada demokratyczności nie ma za większej racji bytu. bo czy to, o czym myśli przypadkowo zaczepiony na ulic nastolatek, jest bardziej czy mniej cenne w porównaniu do tego, co myśli statystyczna większość nastolatków na świecie.
przyjmując zwyczajowe zasady nastolatką już jakiś czas nie jestem. ale jak dotąd zawsze wydawało mi się, że mimo upływającego czasu mam jakieś blade pojęcie o życiu i pragnieniach takiego wieku, że jestem w stanie je zrozumieć mimo pewnej niedojrzałości i naiwności niezaprzeczalnie z nim związanej. i teraz nie wiem czy to ja już nie rozumiem, czy może za moich czasów rzeczywiście było inaczej. a może jest cały czas tak samo tylko ja nigdy nie byłam w tej akurat części ludzi.
na obowiązkowych zajęciach z pedagogiem szkolnym w liceum uczono mnie, że należy być pewnym siebie. podejmować decyzje, bronić własnego zdania i kreatywnie, oryginalnie starać się wyróżnić z tłumu - dać się zapamiętać.
teraz wydaje mi się ze wzięto to bardzo dosłownie. aby się wyróżnić przekracza się granice - wszystkie bez wyjątku. p;odejmuje się decyzje, ale nikt nie wspomina o odpowiedzialności za konsekwencje. broni się swego na zasadzie silniejszej ręki, bez konstruktywnych zasad - bo tak i już. oryginalność to wszystko poza przeciętnością - w górę i w dół. ale kto by się wspinał, skoro tak łatwo można zaistnieć szokując.
co się zmieniło od tego czasu?
nie ma zahamowań, nie ma granic, nie ma nic.

15-latek pod nieobecność rodziców robi imprezę. przychodzą jego koleżanki i koledzy. niektórzy są pod wpływem. przynoszą alkohol. piją alkohol. 15-latek otwiera drzwi osobie dorosłej, która w tym czasie ma go kontrolować. mówi, że wszystko jest okej. wychodzi na jaw, że nie jest sam - ale nadal wszystko jest okej. wychodzi na jaw, że jedna z dziewczyn jest całkowicie pijana - nie utrzymuje się nawet na nogach - ale nadal wszystko jest okej. 15-latek nie widzi tej sytuacji nic zdrożnego, nieodpowiedniego, groźnego. za tydzień urządza kolejną imprezę pod nieobecność rodziców. ma ich zgodę. ma zgodę tego, kto miał go kontrolować. 15-latek ma rano do posprzątania niezły chlew - m.in. zarzygane przez kogoś spodnie rodzicielki - nowe, jeszcze z metką, za jakieś 160 sł. sprząta razem z osobą kontrolującą. prosi, by nic nie mówić rodzicom. że sam to rozegra.

jak dla mnie - wszystko jest tu nie tak. 15-latek nie robi imprez alkoholowych. kiedy zostaje na nich nakryty, nie robi ich po raz kolejny. kiedy zostaje po nich bałagan, sam go sprząta. kiedy broi - ponosi konsekwencje.

tu nie chodzi o pedagogiczne podejście. tu wystarczy podejście zdroworozsądkowe.

cieszę się, że nie jestem już nastolatką. wg dzisiejszych "standardów" chyba nigdy nią nie byłam.