Dreams are renewable. No matter what our age or condition, there are still untapped possibilities within us and new beauty waiting to be born.

-Dale Turner-

poniedziałek, 1 marca 2010

helikoptery po tabletkach, czyli ćwoki i kwiatki w akcji

rzeczywistość jest wynikiem braku alkoholu

oto kolejna mądrość życiowa bohaterów Spadkobierców. powiedzieć, że ich ubóstwiam to mało; mimo, że nie wiem gdzie jest koniec ich a gdzie początek; mimo, że fabułą biją na głowę nawet Modę na Sukces czy też Izaurę w wersji śląskiej. po prostu to jest dla mnie fenomen. Jedna z moich ulubionych scen - smutek pokazany w najbardziej absurdalny sposób jaki mogłam sobie dotąd wyobrazić. pogratulować.

choć spadkobiercy nie są jedynym pozytywnym absurdem, z którym ostatnimi czasy się mierzę.
z racji wspaniałomyślności pań (lub też panów choć faceci prawdopodobnie nie byli by do "tego" zdolni) układających plan na ten semestr, mam totalnie mnóstwo czasu między zajęciami. niestety z racji na swój stan zdrowia w tym tygodniu nie było szans na skorzystanie z cieplejszej, wręcz wiosennej pogody. więc ag czytał i czytał i momentami konwulsyjnie czołgał się po podłodze... ze śmiechu. autor na wewnętrznej stronie okładki uprzedzał, że może się tak stać i ostrzegał przed czytaniem w miejscach publicznych. agon nie uwierzył i zapewne dał nieco satysfakcji tym pilnie strzegącym uczelni ludziom mający podgląd na monitoring drugiego i trzeciego piętra. agon czyta książkę marcina szczygielskiego (i dopiero w tej chwili zajarzył kto to jest, bo po wykadrowanym mocno zdjęciu w książce nie zorientował się wcześniej - swoją drogą teraz rozumiem dlaczego tak łatwo temu panu się wcielić w "taką" kobietę i skąd zna się na modzie tak dobrze ;p).

- Zapal światło! -popędza zdyszana Agnieszka.
- Próbuję, ale nie działa.
- Boże, jak ja nienawidzę starych domów! Może jednak wrócę do siebie. Dlaczego biegłyśmy?
- Wydawało mi się, że jakiś lump stoi przy śmietniku.
- O Jezu! Nie nie widziałam. Mogłaś mnie ostrzec!
Po ciemku włazimy po schodach. Zadziwiające, że w samym centrum Warszawy może być tak ciemno na klatce schodowej. Na podeście pierwszego piętra nadeptuję na coś miękkiego. Próbuję to przeskoczyć, ale dalej jest jeszcze gorzej - trafiam na jakiś galaretowaty wzgórek, obcas mi grzęźnie, tracę równowagę i lecę przed siebie.
- Rany boskie, Agnieszka, uważaj, tu coś leży! - wołam.
-Co leży? - pyta Agnieszka scenicznym szeptem. Nie odpowiadam, bo usiłuję znaleźć fragment twardego gruntu i stanąć na nogi. - Co tam leży? Co leży? No, co to?
- Przestań się wydzierać i zaświeć.
- Przecież światło nie działa. A poza tym nie wydzieram się, tylko jestem dociekliwa.
- Zapal zapalniczkę.
- Nie mam zapalniczki. Przecież nie palę - mówi Agnieszka.
- Akurat. Nie palisz, kiedy ktoś patrzy, ale w domu jarasz jednego za drugim.
- Skąd wiesz? To nie prawda. To ty tak robisz! - wykrzykuje Agnieszka.
- Zapal tę zapalniczkę.
- Sama zapal.
- Nie mam zapalniczki. Po co miałabym nosić ze sobą zapalniczkę, skoro nie palę?
- Akurat - mówi ponuro Agnieszka. -Palisz tak samo jak ja.
Nie komentuję tego. Wyciągam zapalniczkę z bocznej kieszonki torebki i zapalam. W tej samej sekundzie zapala swoją Agnieszka.
- Aha! Jednak masz zapalniczkę. - wykrzykuję
- Ty też masz. Poświeć tu niżej, bo nic nie widzę. Co to jest? CO TO JEST?! - wykrzykuję drugi raz, choć dobrze już widzę tę niespodziewaną miękką górę, która zatarasowała przejście. Na podeście schodów leży trup kobiety. Dokładnie rzecz biorąc - trup pani Bartosikowej spod dwójki.
- O Boże! - wyszeptuje pełnym zgrozy głosem Agnieszka. - Boże! Straszne! Nie mogę patrzeć!
- E tam - mówię, choć ja też jestem trochę wytrącona z równowagi. - Gorsze rzeczy się widzi w telewizji
- Ale bluzka! Ta bluzka! Straszna. Jak można założyć coś takiego i wyjść z domu?
Za każdym razem, kiedy już jestem pewna, że ta dziewczyna niczym mnie już nie zaskoczy, okazuje się, że jestem w błędzie. Chyba mniej mnie zdziwił widok zwłok, niż wypowiedź Agnieszki.
- No co ty? - pytam zdumiona - Przecież... Przecież to całkiem niezła bluzka. Lata osiemdziesiąte wracają. Zobacz, jaki fajny wzór. Fioletowe romby na beżowym tle. I te żółte mazaje.
- Uważam, że jest straszna. Wolałabym umrzeć, niż tak wyjść na ulicę.
- No, to już wiemy, co ją zabiło, Sherlocku! Tyle że ona w niej nie wyszła na ulicę, tylko na klatkę schodową.A poza tym co cię obchodzi w co jest ubrany trup? Bo to jest trup, jeśli nie zauważyłaś.
- Oczywiście, że zauważyłam, czy ja jestem głupia, czy coś? Po prostu jestem profesjonalistką wyczuloną na wszelkie aspekty życia związane z moją pracą.
Musiała to gdzieś wyczytać i nauczyła się na pamięć, cwaniara jedna.
- Ja też jestem profesjonalistką - mówię dobitnie. - I to dłużej od ciebie.
- To, że dłużej żyjesz, nie znaczy, że jesteś lepsza - mówi zgryźliwie Agnieszka.
- Wcale nie żyję dłużej! Mamy obie tyle samo lat! Po prostu pracuję dłużej i głębiej weszłam w arkana zawodu.
Skutecznie zamyka to gębę Agnieszce, która zgodnie z moim podejrzeniem nie wie, co znaczy słowo "arkana", milczy więc z urazą. Odczekuje chwilę, a ponieważ robi mi się jej szkoda, mówię:
- Arkana to to samo co tajniki.
- Wiem, co to są arkana, co nie?! - wywrzaskuje Agnieszka. - Masz mnie za głupią czy jak? Wszystkie rozumy zjadłaś czy jak?
- Posłuchaj mnie - mówię z furią, przerywam, liczę do pięciu i nieco spokojniej ciągnę: - Posłuchaj mnie, nie będę się z tobą kłóciła nad zwłokami kobiety, którą znałam.
- Znałaś ją? Naprawdę?
- Oczywiście, że ją znałam. Mieszkała na parterze.
- Niesamowite! Ja jeszcze nigdy nie znałam żadnego trupa - mówi Agnieszka.
[...]
Rzeczywiście głowa pani Bartosikowej jest dziwnie wykręcona. Ciało leży na plecach, ale nad biustem zamiast twarzy widać potylicę i ciasno zwinięty kok.
- Nie żyje - wyrokuję - Może miała atak serca? Ale nie, ta głowa... Zleciała ze schodów? Hm, może. Ale wtedy chyba leżałaby jakoś inaczej,a nie tak płasko na plecach. Myślę, że ktoś ją zabił.
- Co ty powiesz? Niesamowite, nie? Zobacz kto.
- Jak mam zobaczyć? Wewnętrznym okiem? Nie jestem jasnowidzem.
- O Jezu, wiem. Zobacz, czy nie napisała na ścianie krwią. Ofiary morderstw tak robią.
- Jak robią?
- Piszą na ścianie imię mordercy. Krwią.
- Dlaczego nie nazwisko? Byłoby łatwiej złapać.
- Nie wiem. Może dlatego, że nazwisko dłuższe albo życia im już nie starcza po imieniu.
- Hm... A jeśli to był ktoś, kogo ofiara nie znała?
- No to wtedy zapisują jakąś wskazówkę. Na przykład: Blizna. Albo: Oko... Jeśli facet nie ma oka, oczywiście.

fragm. książki marcina szczygielskiego nasturcje i ćwoki, [w:] les farfocles, Warszawa 2009, s. 153-157

taki oto fragment tejże zwyczajnej fabuły, znanej każdemu z codziennych wypadków zapewne. do tego także można się dowiedzieć dlaczego kobiety ubierają swoich facetów, nie lubią skręcać w prawo i nie znoszą swoich szefowych. kobieta w krzywym zwierciadle pięknie sportretowana. polecam mężczyznom kobietom.

0 myśli:

Prześlij komentarz