Dreams are renewable. No matter what our age or condition, there are still untapped possibilities within us and new beauty waiting to be born.

-Dale Turner-

piątek, 6 listopada 2009

uziemiona

nie rozeszło się po kościach
choć paradoksalnie dosłownie rzecz ujmując się rozlazło i to bardzo mocno bo bolą kości, stawy i mięśnie. i gardło. nos oddycha, ale świszczy, piszczy, gwiżdże, chrapie, rzęzi... gardło zresztą też ma podobny zestaw dźwięków. oddycham mimo, że na piersiach cały czas dźwigam coś bardzo ciężkiego (nie widać ale jestem przekonana że coś tam jest). jestem na L4 do 13-tego.
chciałam iść na nie z czystym sumieniem (choć nie wiem, co byłoby na nim zmazą gdybym nie zrobiła tego, co zrobiłam) i przesunęłam je o jeden dzień dla pana k. pan k. nie ma u mnie żadnych specjalnych względów. nawet rzekłabym, że ma je pod kreską. ale chciałam go mieć już z głowy. niestety nie udało się, bo wszystko było nie tak, a fatalny stan zdrowia i samopoczucia tylko pogarszał sprawę. nie dałam rady. zła jestem na siebie, choć wiem, że nie dało się nic więcej. za mało środków, czasu, rąk, pomyślunku.
na swoja wizytę u lekarza czekałam ponad godzinę czasu. opóźnienie. pani recepcjonistka (wydaje się być młodsza ode mnie) ciężko pracuje rozmawiając przez telefon. nic dziwnego, że tak trudno się tu dodzwonić i potrzebowałam na to aż dwóch dni, skoro laska przez 60% czasu, który spędziłam w poczekalni gada przez telefon - o nowym członku swojej rodziny, który przyszedł na świat dzień wcześniej, o rodzinie i kilku mniej ważnych sprawach. ciężko odróżnić rozmowę prywatną od tej z pacjentem, ponieważ słownictwo typu "no", "dobra", "taa", "jasne" pojawia się nagminnie w każdej z konserwacji. dziewczyna ma dość donośny głos. mimo, że znajduje się po drugiej stronie długiego korytarza zagłusza ożywioną dyskusję moich współcierpiętników czekających na swoją kolej. współcierpiętnicy jednak także nie dają się nie zauważyć czy nie usłyszeć. straszy pan próbujący się wbić poza kolejką próbuje w ramach zasłony dymnej nieśmiertelnych tematów politycznych, społecznych, ekonomicznych i wszystkich innych, które pozwalają stwierdzić na czym ten świat stoi czy leży. dwie panie bez żenady komentujące przedłużające się wizyty u pani doktor, bo przecież jak można tam tak długo siedzieć i marudzić coś o jakiś bolączkach, kiedy one mają tu coś do załatwienia i muszą czekać. matka i kilkuletnia córka, którym dość długo udaje się być poza tym gwarem we własnym cudownym świecie gdzie mają swoje tajemnice. no i jeszcze chłopaczek, który niemiłosiernie pociąga nosem, przy czym odmawia użycia chusteczki z mamusią strojnisią obiecującą kupienie na obiad spaghetti. chłopak także nie ma zahamowań, by komentować długość przebywania poszczególnych pacjentów u pani doktor. wszyscy ci ludzie nie mają zahamowań żeby to robić. po czym sami włażą do tego gabinetu i uzurpują sobie prawo do siedzenia tam po tyleż samo czasu, albo i dłużej.
w końcu wchodzę i ja (po przeszło godzinie czasu) dostaję swój wyroczek i mogę iść po zestaw chemikaliów, które postawią mnie na nogi i przywrócą do stanu względnej zdolności do działania.

więc sobie choruję, marnując czas. rozczulam się na tym co było kiedyś. co mogłoby być, co może kiedyś i będzie i tym wszystkim, co nigdy się nie wydarzy. i los chciał, że akurat wszystkiemu temu partneruje ideał roberta downey jr będącego tym boskim adwokatem zakochanym bez pamięci w ally mcbeal. i znowu ten bałwan w lodówce mi się przypomina ech. i szlag trafia próby racjonalnego myślenia.
mówiłam , że nie nadaję się do działania bo rozmemłana jestem strasznie...

dobrze, że na L4 racjonalne myślenie nie jest wymagane

0 myśli:

Prześlij komentarz